:-D
Co jakiś czas funduję sobie masaż na nogę, która jest bardzo obolała. Masażysta rozbija zrosty więc jest to ogromnie bolesne ale też odczuwam kiedy puszczają węzły, zgrubienia więc ulgę. Ponieważ chodzę na masaże prywatnie więc odpłatnie i strasznie to nieprzyjemny zabieg nie robię tego często, ale wiem, że to pomaga to muszę się na to zdobyć co jakiś czas. I dziś był ten dzień. Od rana bolał mnie brzuch ze strachu, ale jak trzeba to trzeba. Miły ten pan masażysta, mimo wszystko, to zaczęliśmy sobie rozmawiać o wakacjach, o pięknych miejscach, które widziałam i zachęcałam do odwiedzenia. I tak gadu, gadu od czasu do czasu lekko pojękując i sycząc dotrwałam do końca. Pan oznajmił, że tyle na dziś, godzina minęła. Oniemiałam. Jak to???
Myślałam, że On jeszcze porządnie się nie zabrał do rzeczy. Przecież zawsze ledwie wychodziłam z gabinetu i leżałam przez resztę dnia. Chyba z głównie z wrażenia, bo aż tak bolały te masaże. A tu nagle koniec? przecież nie zdążyłam powrzeszczeć! Pan Paweł uśmiał się serdecznie i powiedział, że taka poprawa nastąpiła. To co teraz boli to jest głębiej umiejscowione i ortopedzie polecił o tym powiedzieć.
No muszę przyznać, że WIELKA radość mnie ogarnęła.
Przecież to znaczy, że schodzi to bolące, że głębiej się też rozluźnią nerwy, ścięgna, mięśnie czy tam to co tak boli hehehe Nie wiem co dokładnie, nie jestem fachowcem.
Dzisiejsze zdarzenie skojarzyłam z wczorajszym. Będąc wczoraj na zajęciach Tai Chi robiłam ćwiczenie z "opuszczaniem" kręgosłupa. Oczywiście to jedno z podstawowych ćwiczeń zalecanych przez Mistrza Moy i ma na celu uzdrowienie kręgosłupa, żebyśmy byli sprawni, bez zwyrodnień bez bólu. Pamiętam, że intencją ma być, żeby się ogonek podwinął czyli kość ogonowa ruszyła.
Teraz po wypadku to pamiętałam o tym, to było jak bajka o żelaznym wilku. Nie wiedziałam jak to zrobić, a nawet nie pamiętałam o co chodzi. Teraz byłam sztywna i nie miałam pojęcia jak może być inaczej. I wczoraj kiedy robiłam to ćwiczenie, ruszył się ogonek raz potem drugi. Pomyślałam, że mi się zdawało. Ale dziś kiedy rehabilitant taką poprawę zauważył, pomyślałam, że się ruszyło, to, co jest najbardziej bolesne. A jak ruszyło się troszeczkę raz to już się rozrusza. Przecież ćwiczę. I w dodatku jadę na warsztat do Krakowa !!!! Powiem o tym na warsztacie, instruktor z Kanady na pewno coś doradzi jeszcze. Ale jak znam tę sztukę, najważniejsze jest ćwiczenie. Upewnię się tylko, czy wszystko robię dobrze. Carmen radziła: najważniejsza jest intencja i ... robić swoje. Ile zajmie poprawa, nie wiadomo, ale na pewno nastąpi. I ja już w to wierzą :-D
Po masażu pojechałam z matką na cmentarz zapalić lamkę babci Jasi. Wracając zaszłyśmy na grób rodziny. I zapytałam co to dokładnie za rodzina. Mama mówi, że brat babci. Zdziwiłam się bo nigdy nie słyszałam ale myślałam, że cioteczny. Matka na to, że nie, rodzony. Jak to? pytam, przecież nazwisko inne i przypomniało mi się, że babcia mówiła kobiety: wujenko. Mama, swoim zwyczajem, nafukała na mnie, że się mylę (przecież ze 30 lat minęło kiedy mogłam coś słyszeć, kiedy Ona żyła jeszcze), że co ja tam wiem i się mądrze. Ale ja, inna niż kiedyś uparłam się, że nazwisko inne mają, podobne ale inne. I..... matka w końcu przyznała mi rację. Brat to był mojej prababci, a dla Jasi wujek.
Czyli po tylu latach dobrze pamiętałam, że babcia mówiła wujenko do kobiety. A do wujka: Mundzio, na imię miał Edmund. Niesamowite, że mi się to przypomniało.
Pamięć mi wraca!!!
Mama na trochę zamilkła, hehehe
Nie koniec atrakcji na tym.
Wracając z Bródna weszłam do koleżanki. W euforii zaczęłyśmy rozważania nad jakimś problemem. Pamiętam co to za problem, ale jak często się zdarza nie ma jednej racji, więc w sumie nie ma o czym mówić. Najbardziej poruszyło mnie, że rozgorzała między nami zawzięta dyskusja. Muszę przyznać, że jest tym faktem wniebowzięta. Ciekawe, czy koleżanka też? hehehe.
W każdym razie, do tej pory to ja albo przyznawałam rację, bez zbytniego rozważania, albo się kategorycznie sprzeciwiałam. Często może i miałam rację, ale moja postawa wynikała raczej z odreagowania. Z osoby spolegliwej, zgodnej (bo co ja tam wiem) przerodziłam się w osobę kategoryczną. No może nie aż tak, bo u psychologa dużo tolerancji, zrozumienia innych się nauczyłam, ale np. dla kogoś kto mnie ciągle przydeptywał jestem bezlitosna. No cóż, to jest chyba efekt przyczyny i skutku.
Oczywiście, kiedyś bardzo często zachowywałam się normalnie wśród ludzi, rozmawiałam, dyskutowałam. Było to możliwe, bo wśród życzliwości i ja byłam życzliwa.
Po wypadku, spotykałam serdeczność i sympatię na ogół więc i ja przede wszystkim tym się odwdzięczałam, tym bardziej, że nie było dywagacji na jakieś wątpliwe tematy.
Z koleżanką, po raz pierwszy miałyśmy dużą różnicę poglądów. W pierwszej chwili, trochę się zaparłam przy swoim zdaniu. Ale nagle zaczęłam słuchać jej opinii, jej przeżyć, jej wniosków, które spowodowane były Jej przeżyciami, o których zielonego pojęcia nie mam.
Muszę powiedzieć, że zachwycona byłam tym faktem.
Jedno z moich pierwszych zadań, wskazanych przez psychologa, było posłuchanie co ktoś mówi. Pamiętam, że zaskoczona byłam, kiedy zapytana co tam u koleżanki, nie wiedziałam co konkretnie.
Kiedy zaczęłam na to uważać i się pilnować, to okazało się, że ja tak jestem poruszona swoją rozpaczą, że nie słucham za mocno co wokół mnie mówią chyba, że coś poruszyło, zabolało.
Od jakiegoś już czasu, udawało mi się słuchać co tam komu w duszy gra. Nawet sobie przypomniałam, że kiedyś słuchałam ludzi,
Ludzie lubili mówić do mnie bo dużo miałam wyrozumiałości, empatii, współczucia.
Ale pierwszy raz normalnie podyskutowałam.
Znowu umiem słuchać!!! Nie boję się, nie wstydzę swojego zdania!!! Super!!
Kolejny stopień do doskonałości Hehehe
Na koniec dnia, jeszcze taki znak z nieba..;-)
jutro to się będzie działo, oj