sobota, 27 czerwca 2015

zapamiętam!

    27.06.2015
   :-D
  Co jakiś czas funduję sobie masaż na nogę, która jest bardzo obolała. Masażysta rozbija zrosty więc jest to ogromnie bolesne ale też odczuwam kiedy puszczają węzły, zgrubienia więc ulgę. Ponieważ chodzę na masaże prywatnie więc odpłatnie i strasznie to nieprzyjemny zabieg nie robię tego często, ale wiem, że to pomaga to muszę się na to zdobyć co jakiś czas. I dziś był ten dzień. Od rana bolał mnie brzuch ze strachu, ale jak trzeba to trzeba. Miły ten pan masażysta, mimo wszystko, to zaczęliśmy sobie rozmawiać o wakacjach, o pięknych miejscach, które widziałam i zachęcałam do odwiedzenia. I tak gadu, gadu od czasu do czasu lekko pojękując i sycząc dotrwałam  do końca. Pan oznajmił, że tyle na dziś, godzina minęła. Oniemiałam. Jak to???
Myślałam, że On jeszcze porządnie się nie zabrał do rzeczy. Przecież zawsze ledwie wychodziłam z gabinetu i leżałam przez resztę dnia. Chyba z głównie z wrażenia, bo aż tak bolały te masaże. A tu nagle koniec? przecież nie zdążyłam powrzeszczeć! Pan Paweł uśmiał się serdecznie i powiedział, że taka poprawa nastąpiła. To co teraz boli to jest głębiej umiejscowione i ortopedzie polecił o tym powiedzieć.
   No muszę przyznać, że WIELKA radość mnie ogarnęła.
  Przecież to znaczy, że schodzi to bolące, że głębiej się też rozluźnią nerwy, ścięgna, mięśnie czy tam to co tak boli hehehe Nie wiem co dokładnie, nie jestem fachowcem.  
   Dzisiejsze zdarzenie skojarzyłam  z wczorajszym. Będąc wczoraj na zajęciach Tai Chi robiłam ćwiczenie z "opuszczaniem" kręgosłupa. Oczywiście to jedno z podstawowych ćwiczeń zalecanych przez Mistrza Moy i ma na celu uzdrowienie kręgosłupa, żebyśmy byli sprawni, bez zwyrodnień bez bólu. Pamiętam, że intencją ma być, żeby się ogonek podwinął czyli kość ogonowa ruszyła.
   Teraz po wypadku to pamiętałam o tym, to było jak bajka o żelaznym wilku. Nie wiedziałam jak to zrobić, a nawet nie pamiętałam o co chodzi. Teraz byłam sztywna i nie miałam pojęcia jak może być inaczej. I wczoraj kiedy robiłam to ćwiczenie, ruszył się ogonek raz potem drugi. Pomyślałam, że mi się zdawało. Ale dziś kiedy rehabilitant taką poprawę zauważył, pomyślałam, że się ruszyło, to, co jest najbardziej bolesne. A jak ruszyło się troszeczkę raz to już się rozrusza. Przecież ćwiczę. I w dodatku jadę na warsztat do Krakowa !!!! Powiem o tym na warsztacie, instruktor z Kanady na pewno coś doradzi jeszcze. Ale jak znam tę sztukę, najważniejsze jest ćwiczenie. Upewnię się tylko, czy wszystko robię dobrze. Carmen radziła: najważniejsza jest intencja i ... robić swoje. Ile zajmie poprawa, nie wiadomo, ale na pewno nastąpi. I ja już w to wierzą :-D
     Po masażu pojechałam z matką na cmentarz zapalić lamkę babci Jasi. Wracając zaszłyśmy na grób rodziny. I zapytałam co to dokładnie za rodzina. Mama mówi, że brat babci. Zdziwiłam się bo nigdy nie słyszałam ale myślałam, że cioteczny. Matka na to, że nie, rodzony. Jak to? pytam, przecież nazwisko inne i przypomniało mi się, że babcia mówiła kobiety: wujenko. Mama, swoim zwyczajem, nafukała na mnie, że się mylę (przecież ze 30 lat minęło kiedy mogłam coś słyszeć, kiedy Ona żyła jeszcze), że co ja tam wiem i się mądrze. Ale ja, inna niż kiedyś uparłam się, że nazwisko inne mają, podobne ale inne. I..... matka w końcu przyznała mi rację. Brat to był mojej prababci, a dla Jasi wujek.
    Czyli po tylu latach dobrze pamiętałam, że babcia mówiła wujenko do kobiety. A do wujka: Mundzio, na imię miał Edmund. Niesamowite, że mi się to przypomniało.
     Pamięć mi wraca!!!
     Mama na trochę zamilkła, hehehe
     Nie koniec atrakcji na tym.
     Wracając z Bródna weszłam do koleżanki. W euforii zaczęłyśmy rozważania nad jakimś problemem. Pamiętam co to za problem, ale jak często się zdarza nie ma jednej racji, więc w sumie nie ma o czym mówić. Najbardziej poruszyło mnie, że rozgorzała między nami zawzięta dyskusja. Muszę przyznać, że jest tym faktem wniebowzięta. Ciekawe, czy koleżanka też? hehehe.
W każdym razie, do tej pory to ja albo przyznawałam rację, bez zbytniego rozważania, albo się kategorycznie sprzeciwiałam. Często może i miałam rację, ale moja postawa wynikała raczej z odreagowania. Z osoby spolegliwej, zgodnej (bo co ja tam wiem) przerodziłam się w osobę kategoryczną. No może nie aż tak, bo u psychologa dużo tolerancji, zrozumienia innych się nauczyłam, ale np. dla kogoś kto mnie ciągle przydeptywał jestem bezlitosna. No cóż, to jest chyba efekt przyczyny i skutku.
    Oczywiście, kiedyś bardzo często zachowywałam się normalnie wśród ludzi, rozmawiałam, dyskutowałam. Było to możliwe, bo wśród życzliwości i ja byłam życzliwa.
     Po wypadku, spotykałam serdeczność i sympatię na ogół więc i ja przede wszystkim tym się odwdzięczałam, tym bardziej, że nie było dywagacji na jakieś wątpliwe tematy.
     Z koleżanką, po raz pierwszy miałyśmy dużą różnicę poglądów. W pierwszej chwili, trochę się zaparłam przy swoim zdaniu. Ale nagle zaczęłam słuchać jej opinii, jej przeżyć, jej wniosków, które spowodowane były Jej przeżyciami, o których zielonego pojęcia nie mam.
       Muszę powiedzieć, że zachwycona byłam tym faktem.
       Jedno z moich pierwszych zadań, wskazanych przez psychologa, było posłuchanie co ktoś mówi. Pamiętam, że zaskoczona byłam, kiedy zapytana co tam u koleżanki, nie wiedziałam co konkretnie.
Kiedy zaczęłam na to uważać i się pilnować, to okazało się, że ja tak jestem poruszona swoją rozpaczą, że nie słucham za mocno co wokół mnie mówią chyba, że coś poruszyło, zabolało.
       Od jakiegoś już czasu, udawało mi się słuchać co tam komu w duszy gra. Nawet sobie przypomniałam, że kiedyś słuchałam ludzi,
 Ludzie lubili mówić do mnie bo dużo miałam wyrozumiałości, empatii, współczucia.
Ale pierwszy raz normalnie podyskutowałam.
       Znowu umiem słuchać!!! Nie boję się, nie wstydzę swojego zdania!!! Super!!
Kolejny stopień do doskonałości Hehehe
       Na koniec dnia, jeszcze taki znak z nieba..;-)

 
jutro to się będzie działo, oj

czwartek, 25 czerwca 2015

Jasia

    Upychałam wspomnienia usilnie, ale niestety od paru dni nie mogę się od nich uwolnić i postanowiłam wyrzucić to z siebie. Może to być wybawieniem od żalu, od strachu. Na pewno będzie, tak uczy Tenzin i psycholog.
     Wczoraj były imieniny mojej babci.
     Ona już nie żyje od 15 lat, a ja ciągle przeżywam jej odejście.
     To była cudowna osoba dla mnie. Odegrała ogromną rolę w moim życiu. Opiekowała się mną, uczyła, pokazywała świat. Troszczyła się mną w moim dzieciństwie aż do śmierci, a miałam już wtedy swoje dzieci.
     Babcia była bardzo pracowita. Uprawiała ogródek, hodowała kury, świnki, gotowała dla rodziny i jeszcze robiła żołnierzyki za pomocą wielkiej maszyny. Napracowała się dzień dnia ale znajdowała czas na modlitwę. I tego też mnie nauczyła.
    Ciężka praca odbiła się silnie na jej kręgosłupie. Pamiętam, że często wspominała, że ją plecy bolą, miała takie zwyrodnienia. Kotkę miała taką, że ją sobie kładła na bolące miejsce i ona tam leżała, czasem całą noc. Ból mijał. Ponieważ dobrze się poczuła to naharowała się zaraz ponownie. Babci było szkoda, żeby się coś zmarnowało więc robiła co się dało. Była szczęśliwa kiedy patrzyła na urodzaj, kiedy mogła dzieciom pomóc. Pamiętam, kiedy wybuchł stan wojenny to do babci po kartofle się jeździło z siatami. I jeszcze się baliśmy, żeby wojsko na ulicy nie zatrzymało i nie wywaliło wszystkiego w poszukiwaniu czegoś nielegalnego  hehehe
    Babcia często zabierała mnie ze sobą. Jeździłyśmy na cmentarz, opiekowałyśmy się grobem pradziadków, odwiedzałyśmy ciotkę, jeździłyśmy na działkę mojego wujka. Babcia zajmowała się działką, żeby nie była zaniedbana, żeby jej nie odebrali. Wujek też pracowity i umiał w ogrodzie zrobić wszystko ale pracował w elektrociepłowni, na działce babci coś zrobił, np. orał koniem ziemię naszą i sąsiadów, pomagał robić zabawki, bo to ciężka praca i pił, od czasu do czasu ostro. Ale widocznie babcia przeczuwała, że kiedyś mu się przyda własna działka. Teraz wujek ma 80 lat i tam jest szczęśliwy, na zimę tylko przychodzi do mieszkania w bloku.
       Po wypłatę za żołnierzyki jeździłyśmy na Stare Miasto, więc w miejsce urocze, inne od komunistycznej szarości. Przy okazji robiłyśmy sobie rundkę po sklepach z kryształami, po jubilerach, nacieszyć oczy pięknymi rzeczami. W tamtych czasach wyroby takie były bardzo drogie, więc o zakupie można było pomarzyć tym bardziej było wydarzeniem pochodzić po sklepach i nacieszyć oczy.
     Czasem babcia sobie coś kupiła.
    Za tyle harówki na tą jedną słabość sobie pozwalała, kupiła wazon kryształowy, karafkę lub coś ze złota.
     A kiedyś pojechałyśmy po wypłatę, zrobiłyśmy rundkę po sklepach i w jednym z nich babcia zapytała: podoba Ci się coś?. A za chwilę to: wybierz sobie pierścioneczek srebrny.
     To był bardzo szczęśliwy dzień.
     W tamtych czasach nie było tyle taniochy ładnej jak teraz, a srebro nawet kosztowało majątek.
     Taki prezent zrobił na wszystkich oszałamiające wrażenie!!!
      Kiedy byłam starsza, babcia zawsze dawała parę groszy, żebym w razie czego głodna nie chodziła. Razem nie mieszkałyśmy, przyjeżdżałam raz na tydzień i na odchodne zawsze dawała trochę pieniędzy i obiecała się modlić. I tak przez wiele lat.
    Kiedy już pracowałam, zapewniałam, że pieniądze mam, że nie trzeba mi dawać, babcia i tak dawała i kazała odkładać hehehe Do odkładania to ja raczej smykałki nie miałam ale o modlitwę prosiłam niezmiennie :-D
    
      Rozmyślania o samotności i starości wzięły się ze wspomnień o babci. W podświadomości Ona ciągle jest a raczej Jej brak. Pomyślałam sobie, że tak bardzo przeżyłam stratę osoby tak kochanej, dobrej dla mnie iż teraz bardzo się tego boję. Boję się zbliżyć do kogoś, żeby znowu nie zostać pokrzywdzonym. Tak naprawdę boję się utraty kogoś bliskiego i stąd samotność.

      Przetrawiłam to wszystko dogłębnie. Łeb mnie boli. Ale opłacało się, podjęłam decyzje.
      Żyć w samotności pewnie bym się nauczyła, to znaczy nie angażować się za bardzo, żeby nie bolało jak ktoś odejdzie. Bardzo wygodne. I w tym odnajdują szczęście.Niektórzy nawet dopatrują się w takiej postawie boskości. Ja jestem innym człowiekiem. Dzięki wspomnieniom, uświadomiłam sobie, że będę ogromnie szczęśliwa jak znajdę kogoś kto się mną zaopiekuje, zatroszczy, będzie mocno kochał. I na pewno znajdę hehehe. Pamiętam o tym, że nic że trwa wiecznie ale nie boję się już straty. Myślę sobie, że lepiej mieć co wspominać wspaniałego choć przez chwilę niż dla bezpieczeństwa żyć w namiastce radochy, żeby się nie przyzwyczajać. Albo z głupoty żyć w smutku i goryczy nad swoim losem, że się nie ma farta.
     Pomyślność można sobie wypracować. Oczywiście są ciężkie przypadki, los płata figle ale często od nas zależy jak będziemy żyli. Już wiem, że nie będę nikogo trzymać jak zobaczę, że ma inne niż ja zainteresowania. Sprawdzę czy ma podobne wartości, poglądy, cele jak ja. Będzie się o mnie starał, będzie dla mnie hojny, dobry. W razie co, będzie przynajmniej co powspominać. Tak sobie pomyślałam, że zacznę zbierać pierścionki z diamentem. Zawsze miałam fisia na tym punkcie więc jest okazja spełniać marzenia hehehe
      Życie w takiej bajce i nagle odnalezienie się w prozie życia, w cierpieniu, w smutku, w rozpaczy jest bardziej bolesne. Ale zdecyduję się na to. Mam już wprawę w wychodzeniu z depresji, już mam receptę na taki stan. Doświadczenia jakie zdobyłam wyszły mi na korzyść. Zmądrzałam, jestem bardziej samodzielna, pewna siebie i to na pewno korzystnie wpłynie na moje życie. Więc zaryzykuję świadomie. Penie spotkają mnie niemiłe niespodzianki. Nie boję się tego. Nauczyłam się, że beznadziejna nawet sytuacja może okazać się bardzo pomyślna. Przy trzecim mężu to już będzie luz :-)
    A mając w pamięci, że tyle życzliwości otrzymuję od ludzi i że tam na Górze mnie lubią nie ma co zakładać, że się nie poszczęści. Z resztą  ja  już jestem na etapie, że wszystko jest dobrze, może być tylko lepiej hehehe
     ufff
    no ciekawe, czy już mi będzie lepiej na sercu
    wspomnienie o trzecim mężu mnie strasznie rozbawiło, w każdym razie :-D
  

A z babcią Jasią spotkamy się w Niebie :-D
     
      

  

     

wtorek, 23 czerwca 2015

Pokazujemy się :-)

   Lato to czas pokazów Taoistycznego Tai Chi.
Tradycję taką zaszczepił w Stowarzyszeniu Mistrz Moy. Jako dziecko Pan Moy miał poważne problemy zdrowotne. Odzyskał zdrowie, dzięki praktykowaniu Tai Chi, Lok Hup Ba Fa, taoistycznych medytacji i innych sztuk wewnętrznych wywodzących się z Taoizmu. Doświadczając tego zobaczył jak wielki jest potencjał tych dyscyplin, jak można polepszyć zdrowie, złagodzić cierpienie. Złożył ślubowanie, że udostępni te sztuki każdemu, kto zechce je poznać.
   Jedną z form propagowania, zapoznawania ludzi z Taoistycznym Tai Chi są pokazy na piknikach zdrowia, dla seniorów, w szpitalach. Jesteśmy w miejscach często uczęszczanych przez ludzi.
Od dwóch lat zapraszani jesteśmy do Łazienek w niedzielę.



 Byliśmy ostatnio pod Zamkiem Ujazdowskim na Paradzie Seniorów i Pikniku Pokoleń.


  Chętnie biorę udział w takich ćwiczeniach. Świeże powietrze bardzo sprzyja dobremu samopoczuciu. Można przy takich okazjach pojeść czegoś dobrego, spotkać się ze znajomymi i pokazać, że to naprawdę miłe, nietrudne i korzystne dla zdrowia ćwiczenia. Pod koniec zajęć wszyscy są szczęśliwi, uśmiechnięci wręcz promienni i to jest najlepsza wizytówka.
Dzięki ciągłemu rozciąganiu i obracaniu kręgosłupa, włączamy pracę ścięgien, stawów, organów wewnętrznych poprawia się samopoczucie, zdrowiejemy fizycznie, psychicznie i duchowo. Stajemy się spokojniejsi a jednocześnie wrażliwsi na innych, pełni współczucia w życiu codziennym.
    Ja sama dostałam dużo wsparcia i serdeczności. I już się mogę tym dzielić :-D
    Pokazy nastroiły mnie refleksyjnie.
    Przekonałam się na własnej skórze o zdrowotnych właściwościach Tai Chi.
    Stanęłam na nogi po wypadku i wyszłam z silnej depresji.
    Ja to koniecznie muszę promować Tai Chi Mistrza Moy bo takiej poprawy zdrowia żaden lekarz się nie spodziewał. Oczywiście, najwięcej stało się dzięki mojej własnej determinacji i chęci do życia (to raczej podświadomie, świadomie żyć mi się nie chciało ale żeby o tym nie myśleć ćwiczyłam, chodziłam z pomocą ludzi) ale sposób uruchomiania ciała i narządów wewnętrznych w tym mózgu zawdzięczam Mistrzowi Moy. Lekarstwa też oczywiście musiałam brać bo ćwiczenia są uzupełnieniem tradycyjnych metod lekarskich ale niezbędnym.
     Mistrz Moy ogromną wagę przywiązywał do poprawienia życia ludzi starszych. Jest to najbardziej narażona na cierpienia i ból grupa społeczna. I ja też nieba bym uchyliła tym ludziom. Teraz starsi ludzie nie są zepchnięci w kąt, pogrążeni w samotności i cierpieniu. Dużo ludzi znajduje cel i radość życia na Uniwersytecie Trzeciego Wieku, w Dzielnicowych Klubach Seniorów. Ale też mogą odnaleźć swoje miejsce w Stowarzyszeniu Tai Chi i stąd czerpać korzyści dla zdrowia ciała i ducha.
     Delikatne obroty ciała, subtelne rozciąganie jest wskazane dla każdego bez względu na wiek i stan zdrowia. Ćwiczą ludzie na wózkach a co dopiero starsi. U nas jest parę osób po osiemdziesiątce
i świetnie się mają.
    Ćwiczenia usprawniają starsze osoby. Jak mawiał Mistrz: starszy człowiek musi ćwiczyć dwa razy więcej niż młody to będzie sprawny i nie będzie go nic boleć. A ćwicząc w tak serdecznej atmosferze, ludzie zaprzyjaźniają się i robią dużo rzeczy dla innych. Czują się dzięki temu szczęśliwi, spełnieni, potrzebni.
     Często osoby mieszkające z rodziną też się dobrze czują, ale niestety są osoby samotne. Pewnie, że dalsza rodzina odwiedza, że sąsiedzi zaglądają ale dobrze na psychikę robi odnalezienie jakiejś pasji jakiegoś celu. W Stowarzyszeniu można to odnaleźć. Wspólnie ćwiczymy, robimy różne rzeczy, można się dołączyć i nie siedzieć samemu.
    Ja dostałam piękne kwiatuszki filcowane, zrobione w ramach rehabilitacji niesprawnej dłoni.
     Aniołek dla Zosi zrobiony w ramach mojej rehabilitacji też już czeka ;-)

uj, znowu ta samotność
ja mam jednak obsesję na tym punkcie? czy to może objaw normalnej troski o drugiego człowieka?
 
Wspaniale, że tyle ludzi odnalazło się w Stowarzyszeniu. I mam nadzieję, że będzie coraz bardziej powszechne ćwiczenie i filozofia Pana Moy.
Obserwuję, że ktoś zadowolony przyciąga kolegę, koleżankę. Mnie się jeszcze nikogo nie udało przyciągnąć ale chyba jako instruktor się sprawdzam. Ludzi przychodzi coraz więcej i nikt kto zasmakował w Tai Chi nie rezygnuje. Czyli nie wystraszam ludzi hehehe  


niedziela, 21 czerwca 2015

Motylki, kwiatuszki...

   Usprawnianie dłoni zaczęłam od robienia motylków i kwiatuszków na szydełku. Sama się zdziwiłam, że przypomniało mi się jak to zrobić. Można powiedzieć, że motylki to wymyśliłam. Nigdy wcześniej tego nie robiłam.
    Uwieczniłam te umiejętności ozdabiając nimi bluzeczkę zrobioną z kawałków wzorów. Do tej pory jestem zadowolona z pomysłu :-)


 
Namiętnie ozdabiałam wszystko kwiatuszkami. Wykorzystałam je do upiększania osłonek na doniczki.
Miałam taki pomysł, żeby robić osłonki na drutach z włóczki. Zwłaszcza zimą to bardzo cieplutki, uroczy sposób umilenia domowego zacisza.
 
 
Wełniane osłonki bardzo się spodobały. Zrobiłam parę na zamówienie. U mnie królują osłonki z resztek wełny ale są całkiem udane.




Tak sobie myślę, że mam smykałkę do tych rzeczy. Boję się przyjmować zamówienia na konkretne prace . Ale może zrobię trochę rzeczy i utworzę formę galerii. Jak się komuś coś spodoba to będzie mógł kupić. Np. jednego aniołka sprzedałam. Stał w zakładzie fryzjerskim i spodobał się klientce. Co prawda dałam go w prezencie pani Magdzie, ale klientka nalegała więc sprzedałyśmy. Pieniądze zasiliły fundusz dla Domu samotnej matki hehehe, kupiłyśmy za to kawał mięsa :-D

Najgorzej, że bardzo powoli mi idzie taka robota. Wzbogacić na tym to się raczej nie wzbogacę ale nadzieja jest :-D
Przede wszystkim dostarcza mi to dużo radochy. Ponieważ dokupuje co i rusz nowe brokaty, cekiny, piórka itp tworzę za każdym razem coś nowego. Za każdym razem rodzi się nowy pomysł, nowa koncepcja. Dwie takie same rzeczy to nuda.
Mój ulubiony Tenzin, mówi, że kreatywność powoduje radość. Wygląda na to, że jestem bardzo kreatywna bo nie tylko się ubawię to jeszcze ludziom się podobają moje dzieła :-D

Jojołki i inne takie...

    Od dłuższego czasu zabieram się do opisania jednego z moich miłych zajęć,  mianowicie robienie aniołków, a właściwie jajołków na szydełku, na drutach, filcowania oraz ozdabianie cekinami, motylkami, kwiatuszkami i innymi dodatkami bombek czy jajek.
    W ramach rehabilitacji zajmowałam się robieniem sweterków, szaliczków, kamizelek z resztek wełny. Jako zdrowa osoba chętnie robiłam na drutach i dużo całkiem wyrafinowanych wzorów to chciałam do tego wrócić. Na początku szło mi bardzo opornie. Nie byłam w stanie zrobić równo większego kawałka robótki, O wzorach to w ogóle nie było mowy. Zapominałam ile oczek policzyłam. Mordowałam się strasznie. Ale po woli coraz lepiej wychodziło. Tylko nie chciałam nowej wełny kupować, żeby się nie zmarnowała. Łączyłam resztki wełny a nawet próbki wzorów, które wyszukałam u mamy i okazało się to bardzo kreatywne czyli ruszały się szare komórki.
     Zamiłowaniem do robienia na drutach to zaraziła mnie właśnie mama. Kiedy byłam w 2 klasie, złamałam poważnie nogę. Unieruchomiona byłam blisko pół roku. Zamęczałam rodzinę z nudów. Dziadek godzinami grał ze mną w tysiąca, czytać kazali, ale nie podobało mi się i nie chciałam, telewizji wtedy nie było w dzień więc mama pokazała prosty ścieg i zachęciła do próbowania. Do tej pory nie cierpię robienia szalików bo w tym się najpierw specjalizowałam. Po ozdrowieniu, w ogóle  drutów się nie dotykałam, brrr.
    Ale umiejętności jakie wtedy zyskałam, po jakimś czasie, zaczęły dawać o sobie znać. Co i rusz coś sobie zrobiłam. Dokoła pieli z zachwytu nad moimi produkcjami, to zaczęłam i ja się zachwycać. Wychodziły mi coraz ładniejsze rzeczy. Co prawda, nigdy nie dorównałam mamie, która jest w tej dziedzinie mistrzem, ale w łączeniu różnych włóczek, wzorów już zrobionych czyli z resztek, jestem całkiem niezła ;-)
    Po wypadku miałam niewładne ręce. Posłodzić herbatę ktoś mi musiał bo cukier rozsypywałam. Tak sobie pomyślałam, że spróbuję porobić na drutach. I tak po jakimś czasie lepiej mi wychodziło wydziergać coś niż napisać słowo.
    Kolejne ćwiczenie rehabilitacyjne zaproponowała koleżanka. Ozdabianie bombek ?!
    To jedna z pierwszych produkcji.
    Łoj ;-)
 Ładnie ozdobiłam tą bombkę :-D
Kota filcowanego na bombce zrobiłam. To był naprawdę hit :-D
Od tego momentu zaczęłam robić różne rzeczy.
Z okazji zbliżających się świąt ozdabiałam styropianowe jajka. Całkiem udane aniołki, kurczaczki, zajączki powstały. Stąd pomysł, żeby robić na sprzedaż np. zwierzaczki.....
 
 
Jajołków powstało dużo. Wszystkie rozdałam. Odwdzięczam się trochę, choć wiem, że nikt tego nie oczekuje, za życzliwość, pomoc jaką mi okazano w ciężkiej chwili a wiem, że moje produkcje się podobają więc cieszę się, że choć tyle mogę zrobić.
Mam jeszcze długą listę, którym chcę dać taki prezent
Dużo jest serdecznych ludzi, których w dodatku lubię :-D
 
Te jajołki pojechały do Krakowa na warsztat Tai Chi
 
 
Te poszły do mojej pierwszej grupy, którą zapoznawałam z Tai Chi
 
 
Niebieski aniołek na życzenie :-D
 
 
 
Ten jajołek czeka. Pojedzie do dziewczynki, do córki mojej koleżanki Ani, która jest chora.
Mam nadzieję, że jej się spodoba, ale jeśli nie, zrobię następnego, żaden problem, żeby tylko dziecko było szczęśliwe :-) 
 
 
 
Bardzo polubiłam to zajęcie. Co prawda, muszę się zająć więcej czytaniem, pisaniem, żeby poprawić koncentrację. Prowadzenie bloga to też rehabilitacja i to w dodatku lubiana.
 
 
Aż trudno uwierzyć jak ja się zmieniłam.
 
W przyszłym tygodniu umówiłam się z koleżankami z dawnej pracy. Pewnie widziałyśmy się z 10 lat temu. Jestem bardzo tym przejęta. Ale jestem przekonana, że zmiany w nas nie nastąpiły na gorsze.
Zwłaszcza, że zwróciłam się o pomoc i zostałam bardzo serdecznie potraktowana, zobaczymy się!
 
Super! :-D
 
 
 
 
 
 
 

czwartek, 18 czerwca 2015

Kolacja :-D

     Już wczoraj zaczęła się dobra passa.
     Pojechałam na zajęcia tai chi trochę na siłę. Nie miałam chęci, ale przyrzekłam sobie, robić pewne rzeczy obowiązkowo min. ćwiczenia, medytację. Poćwiczyłam trochę w dobrym towarzystwie. Ale w duchu coś gryzło. Zepchnęłam to na ortopedę, trzeba to przeboleć. Wieczorem siostra do mnie zadzwoniła więc jej się wyżaliłam ale też wspomniałam o tym, że i tak na żadną operację nie pójdę bo muszę być sprawna, samodzielna. I to mnie dopiero trzasnęło. Poczułam się bardzo samotna. A to dlatego, że nieoczekiwanie, przypomniały mi się moje bliskie koleżanki, z którymi się odwiedzałyśmy, zwierzałyśmy się sobie. Trzymałam się z jedną z nich od podstawówki, z pozostałymi dwoma od liceum. Później dołączył do nas brat jednej z nich. Wyjeżdżaliśmy wspólnie, spotykaliśmy się na karty, na piwko i inne pyszności, chodziliśmy do teatru. Spędziliśmy wspólnie mnóstwo wspaniałych, wesołych, szczęśliwych chwil. Przez tyle lat, oczywiście nie widywaliśmy się ciągle. Każdy musiał się odnaleźć w nowych środowiskach, zakumplować się z nowymi ludźmi, ale nasza znajomość trwała. Co jakiś czas spotykaliśmy się, raz częściej, raz rzadziej. Aż nadszedł kres tej znajomości. Jakiś rok temu, okrutnie się poróżniliśmy. Do tej pory byłam osobą serdeczną, miłą ale zmieniłam się bardzo. Miła to ja zostałam tylko dla przyjaznych mi ludzi a dla pozostałych zaczęłam przejawiać, okazywać niezadowolenie, krytykę a nawet agresję. A już szału dostawałam jak ktoś mnie pouczał. Zwłaszcza jak nie miał pojęcia co ja przeżywam, co czuję. Niestety, rady, pewnie dobre ale wypowiadane przez osobę, która żyje w innym świecie nie trafiają do mnie a wręcz rodzą bunt. Od tej strony ludzie mnie nie znali. Ba, nawet ja się nie poznawałam. I zamiast ruszyć z przepraszaniem, z tłumaczeniem, postanowiłam pozostawić ich...... w sferze dobrych wspomnień...
   Dlatego poczułam się samotna, bo to dobre już nie wróci.
   Kiedy tak wracałam wieczorem do domu smutna, zadzwonił mój syn, żeby mi powiedzieć, że zostawił rybkę w piekarniku, żebym sobie zjadła.
Smutki w jednej chwili uleciały.
Przecież mam wspaniałą opiekę, dużo pomocnych ludzi i cudowne dzieci.
   Po raz kolejny potwierdziły się nauki Tenzina. Przyjęłam samotność, pochlipałam sobie, bo czułam się podle. Nie tłumaczyłam sobie, że tak nie należy, że mam się z czego cieszyć, że nie mogę się tak czuć bo tyle dobrego mi się przydarza tylko użaliłam się nad sobą. (Nawiasem mówiąc, można sobie na to pozwolić będąc samemu, hehehe, ludzie na ogół pocieszają w dobrej wierze albo każą myśleć inaczej, bo tak to jest bezsensu. No nie ma dziwne, ale jednak inaczej trzeba do tego podejść) I dzięki temu mogły się pojawić nowe, wspaniałe możliwości. Poczułam radość a nie tylko wiedziałam, że mam się z czego cieszyć.
    Oczywiście to co było już nie wróci, nie będę się kumplowała z osobami, które znam od lat.
Ale widocznie lubiliśmy się kiedyś, a teraz jesteśmy inni więc nie musimy się lubić. Dzięki temu mamy szanse zapoznać nowych ludzi, polubić się z nowymi ludźmi i wcale to nie będzie mniej wartościowe tylko po prostu inne. Wiele życzliwości, pomocy dostaję w ciężkich chwilach. Do teatru mogę chodzić sama, a co i rusz mam też gdzie iść na kawkę.
O, dziś dostałam pyszną kawkę w kwiaciarni i drożdżowe z konfiturą domowej roboty. Pycha!
Kiedy wróciłam do domu, zobaczyłam na facebooku, że ta koleżanka ma dziś urodziny. Popędziłam do Niej z powrotem i tak się serdecznie uściskałyśmy.
   Kiedy wspomniałam wcześniej o poczuciu samotności, to wszyscy dokoła, i ja sama pomyślałam o płci przeciwnej.  A tymczasem serdeczna koleżanka też jest bardzo potrzebna. Teraz od tej strony spojrzę na otaczających mnie ludzi, o już CZUJĘ, że nie jestem sama, a nie tylko WIEM:-D
   Przypomniało mi się powiedzenie, moim zdaniem bardzo trafne: punkt widzenia , zależy od punktu siedzenia. I wierzę w to, że o siedzenie można zadbać samemu. Tenzin dobrze uczy :-D Tu drugie celne powiedzenie się nasuwa: jak sobie pościelisz tak się wyśpisz.
   O, spało mi się rewelacyjnie z niedzieli na poniedziałek. Marcia zaprosiła mnie na koncert dyplomowy swojego chłopaka. Najpierw nie chciałam pójść, ale córka mnie poprosiła, żebym przyszła mimo różnych uprzedzeń bo takiego koncertu to już nie planują a zapowiada się wspaniale. Do wierszy Leśmiana nasz znajomy napisał muzykę, zaaranżował występ. Przyszłam. Koncert wypadł wyśmienicie. Wzruszyłam się prawie do łez ze 3 razy. No naprawdę majstersztyk. Chłopak dostał 6. Wrażenie zrobił nawet na profesorach, a to nie jest łatwe. hehehe
O właśnie, do teatru i o teatrze to zawsze mogę z nimi iść albo pogadać :-)
    Przypomniały mi się życzenia, które kiedyś usłyszałam przy okazji świąt od instruktora tai chi: żebyśmy byli otwarci. Tak samo na tai chi jak i w życiu jak jesteśmy otwarci na świat to więcej można korzyści zebrać.
  ps. Mój ukochany nauczyciel też tak radzi. Do tej pory nie rozumiałam tego, ale teraz czuję, że już to załapałam. Patrząc ilu rzeczy próbuje moja koleżanka i ja się zrobiłam coraz odważniejsza.
Ona, co prawda mówi, że ja jej robię dobrze na głowę to się zdziwi, że Ona mi też. Każdy ma coś wyjątkowego, niepowtarzalnego i cennego. Ona zajmuje się zupełnie mi nieznaną dziedziną. Słyszałam o tym a teraz wiem, że tak jest :-D

A teraz tomografia

  Co to za dzień , iiiiiiiiiiiiiii, :-D
  Po dwóch dniach odrętwienia, zmobilizowałam się i poszłam dziś do szpitala, zapisać się na ...tomografię. Weszłam do sekretariatu i pani, która mnie pamiętała, kazała poczekać. (Inna pani na wstępie powiedziała, że tu tego nie robią. ! ? )Potem zapytała czy mam jakąś kartkę. Nie miałam, nawet nie wiem co to miałoby być. Umarł w butach, myślę sobie, ale czekam na informację, typu bez tej kartki nie zrobią i z czystym sumieniem dam sobie spokój. Machnąć ręką miałam od razu ale dobrzy ludzie namawiali, bo to może się przydać, może da się coś poradzić, żeby tak nie bolało bez operacji. Pani z sekretariatu wyszła wreszcie i mówi:
 "Zrobimy tomografię we środę"
 Po raz kolejny, ostatnimi czasy, mowę mi odebrało.
 Ze szczęścia wysłałam esemesa do męża, który jakimś cudem, wspierał mnie po tym niefortunnym nieporozumieniu z ortopedą.
hehehehe
  Wracając do domu zajrzałam do koleżanki z kwiaciarni, żeby jej opowiedzieć o swoim farcie.
A Ona wspomniała moje rozpoczęcie rehabilitacji: Kiedy poszłam się zapisać w marcu to terminy były na lipiec. Pojęczałam pani w rejestracji, że boli mnie i zgodziła się zadzwonić gdyby ktoś zrezygnował.
Wieczorem zadzwoniła, że mogę zacząć od jutra o 8...
Koleżanka się śmiała i pyta: " jak ty to robisz ?"
hehehehe
   No przecież mam szczęście :-D
  Piszę sobie o tym, żeby szybko nie zapomnieć. Bo mam zwyczaj rozwodzić się na smutne tematy a dobre zdarzenia szybko mijać. Wiadomo bolesne wydarzenia są trudniejsze do przełknięcia, trzeba odpłakać swoje. Ale dzięki Tenzinowi zaczęłam ćwiczyć utrwalanie radosnych chwil. I okazuje się, że wcale nie ma ich tak mało. A jeszcze więcej rodzi się ich dlatego, że odcinamy się od tego co namnaża cierpienie
   O właśnie zadzwoniłam pani dentystka, że ma jutro miejsce o 11. Ta pani bardzo mnie polubiła, leczy w normalnej przychodni NFZ a zadzwoniła do mnie.
   Zajrzałam do niej, żeby się zapisać na wizytę, wałęsając się w oczekiwaniu na ortopedę. Ona zaprosiła na fotel, czego się nie spodziewałam i zanim się obejrzałam zrobiła mi dwie małe plomby z przodu. Zażartowała, że musi dbać o taki piękny uśmiech
Nie pozostaje mi nic innego jak tylko się uśmiechać.
Rzeczywiście, może coś w tym jest ;-)

poniedziałek, 15 czerwca 2015

Rezonans

 Poszłam do ortopedy aby poprawić skierowanie na rezonans magnetyczny stawu biodrowego. Po przeszło pół roku czekania dopatrzyli się w szpitalu, że skierowanie ma kod na coś innego niż rezonans więc kazali poprawić. Dziś lekarz wytłumaczył, że tylko rozmawialiśmy o takim badaniu ale skierowanie wystawił na coś innego co będzie dla mnie bardziej korzystne.
????? oniemiałam!!!!!
  Ja źle zrozumiałam, ale kobieta, która przyjmowała skierowanie też się pomyliła?!
  No, coś podobnego...
  Myślę, że to może znak, że na żadną operację nie pójdę.
  Jak tak dalej pójdzie to badania kręgosłupa zrobię za 100 lat...
  Lepiej żyć z bólem ale samodzielnie niż położyć się i od nowa uczyć się chodzić itp.? ! Dużo mnie pracy kosztowało poprzednim razem stanąć na nogi. Trudno zaczynać od nowa.
Najbardziej boję się, że sił mi nie wystarczy, że nie będzie kto miał mnie wyciągnąć z dołka.....
Popłakałabym sobie, ale nie mogę
Mogę się tylko obśmiać hehehe

sobota, 13 czerwca 2015

Jaka tam samotność :-)

    Znajoma, której opowiadałam o usilnym poszukiwaniach domu dla psa, zasugerowała, że może we mnie tkwi poczucie samotności.
    Ostatnio, rzeczywiście bardzo mnie pochłaniało zbieranie rzeczy, szukanie pomocy dla "Domu samotnej matki" i domu dla samotnego psa. Sama się wyżaliłam, że dużo "nerwów' mnie to kosztuje, bardzo się przejmuję. Pogubiłam w troskach i pomyślałam sobie, że aż za bardzo mnie to pochłonęło, że mnie to spala. Musiałam się zastanowić co to jest, czy nie wyolbrzymiam za bardzo sytuacji matek czy psa (który nie został tak zupełnie sam a dom się znalazł, więc nie było co panikować).
    Myślę sobie, że sama boleśnie odczułam samotność, to uważam, że dla każdego to straszna rzecz. Oczywiście, że tak nie jest, niektórzy lubią być samotnikami, drażnią ich ludzie. Inni szkolą się aby być wolnymi, niezależnymi ludźmi, nie chcą przywiązywać się do nikogo i do niczego.
    Mój ulubiony mnich powiedział kiedyś, że On lubi być sam bo lubi siebie i się ze sobą nie nudzi.
    Już dążę do tego samego :-D Chciałabym być szczęśliwym samotnikiem hehehe
   Dziś rozmawiałam z osobą, która mi opowiadała o różnych przedsięwzięciach dla innych ludzi.
To kolejna osoba na mojej drodze, która dużo działa. I to wynika z życzliwości i z wdzięczności. Ona dostała pomoc i pomaga tam gdzie może. Nie jest to bynajmniej jakaś "chora" reakcja
   Utwierdziło mnie to w przekonaniu, że moja praca nie jest tuszowaniem własnych braków. Pomocny ze mnie człowiek i są tacy, tylko muszę się nauczyć jak robić coś ale zachowywać dystans. To będzie zbawienne dla mnie a i przyniesie więcej korzyści. Będę miała siłę więcej zrobić.  Cieszy mnie to bardzo, że moje zaangażowanie w sprawy trudniejsze, nie jest wynikiem jakiegoś kompleksu czy ułomności Nie dowartościowuję się pomaganiem albo większą wrażliwością. Na szczęście są wspaniali, serdeczni ludzie wokół mnie i jeszcze mogę się uczyć od nich. Dzięki temu co zaczęłam robić, dowiedziałam się przede wszystkim i upewniłam, że dużo jest dobrych ludzi. To, że do tej pory na to nie wpadłam to efekt tego, że zagoniona byłam w codzienności, zatroskana bezmyślnie. Teraz kiedy mam więcej czasu to patrzę na świat, słucham, czytam, uczę się min. tego, że trzeba mówić co potrzeba to się znajdzie, ktoś kto może pomóc. Czasem dzięki bezradności odkrywam, że nie jestem sama. Wokół mnie, znajduje się bardzo dużo serdecznych ludzi. Na każdym kroku, niemalże, napotykam  przyjazne, życzliwe gesty.
    Kiedyś koleżanka opowiadała o przykrościach, które ją spotkały i na końcu, mówi: wiesz, jak to w życiu, co jakiś czas trafiasz na kogoś podłego, prawda? Uświadomiłam sobie wtedy, że ja spotkałam 3 takie osoby w życiu. Tak sobie myślę, że na 46 lat to mało ;-)
    Uważam, że mam szczęście i nie ma powodu czuć się samotna. Ale bardzo się ciszę, że o tym pomyślałam. Tak jak uczył nauczyciel BON Tenzin, świadomość to bardzo ważna rzecz. Kiedy sobie z czegoś zdamy sprawę, uświadomimy sobie problem, trudności od razu niemalże one się rozwiązują.
    W tej sytuacji było też tak . Kiedy nieoczekiwanie zakończyłam ostatniego posta samotnością, przechlipałam cały dzień. Przybiło mnie to stwierdzenie. To ja już zawsze będę się tak czuć? Przecież wiadomo, że ludzie się zmieniają i nie ma co liczyć, że ktoś będzie wiecznie we mnie zapatrzony więc nie ma co tutaj upatrywać lekarstwa. Po przejściach już zawsze będzie taka skaza na duszy?
     Dziś już się śmieję z tego.
     Jakiś czas temu poleciłam się opiece Bogini miłości i mądrości. Miłości zawsze miałam wiele, co prawda trochę egoistycznej ale teraz dodatkowo, jestem coraz mądrzejsza. Dzielić się mężczyzną nie będę ale też szybko wypuszczę go na wolność. Wydaje się, ze zgodnie z opinią lekarza, wydaje się, że naprawdę tam na Górze mnie lubią.
    Dużo rzeczy którymi się zajmuję udaje się. Min. jestem instruktorem grupy początkującej w Tai Chi i dostaję dużo sygnałów, że dzięki mnie lubią Tai Chi Mistrza Moy.
    Tenzin uczy wiary w to, że nie jest się samemu.
   Trzeba znaleźć siły w sobie, ateiści po prostu w sobie, wierzący w Boga lub Bogów, który jest w nas i opiekuje się nami. Jedno nie koliduje tak bardzo z drugim ;-) Ważne jest, żeby nie czuć się samotnym, bezsilnym. I samo to uczucie wystarczy, żeby być szczęśliwym.
A jak będzie się jeszcze żyć z miłością ( znaczy z życzliwością, współczuciem) i mądrze to na wieki :-D
     Fajnie to wymyśliłam ?! w każdym razie już mi wesoło hehehe

     Ojej, już się zestrachałam, że mi się skasowało co z takim trudem wymyśliłam .....
 uffff
      Może to znak, że coś tu na knociłam i nie powinnam tego zamieszczać ale dla ostatnich wersów warto to mieć, żeby sobie to przeczytać w trudnym momencie

piątek, 12 czerwca 2015

Trudno uwierzyć ?! :-D

     Środa to był dzień!!!
    Miałam termin rezonansu magnetycznego stawu biodrowego. Od wyniku zależy czy będzie potrzebna operacja kręgosłupa lędźwiowego ale też rehabilitacja na którą mam teraz szansę. Poszłam na badanie a tu dopatrzyli się, że skierowanie wypisane jest błędnie i nie mogą mnie przyjąć.
Pół roku czekałam na rezonans, a teraz stwierdzili, że muszę iść do lekarza po nowe skierowanie i nowy termin mi wyznaczą. Na szczęście, pani zapewniła, że nie będę czekała aż tak długo ale trochę poczekam ;-) Krew mnie zalała. Płakać mi się chciało.
     Jak to przy takich okazjach, wszystkie smuty zaczęły się zlatywać.
     Dostałam namiary gdzie mogę szukać pomocy dla "Samotnych matek". Znajoma podpowiedziała jak szukać domu dla psa. Inna koleżanka obiecała wśród znajomych rozpowszechnić ośrodek "Wspólnymi siłami" ale nie rozproszyło to mojego przygnębienia.
      Dziś już weselej.
      Dodzwoniłam się do siostrzenicy, z którą dawno tak serdecznie nie rozmawiałam. Min. Ona powiedziała, że znalazła dla psa dobry dom

 
Tak się cieszę bo to naprawdę kochane psisko, nawet koty lubi hehehe. Podobno tylko domowników.
Ten pies był w dzień czasem wiązany bo mieszkał razem ze staruszką, która chodziła o kulach, a on miał zwyczaj rzucać się ze szczęścia na znajomych ludzi i baliśmy się, że ją wywróci bo to duży pies.
Zresztą wszyscy się obawiali tych oznak radości, zwłaszcza po deszczu na kurtce mieliśmy ślady wielkich łap. Z daleka się wołało; spokój pis, leżeć, ale tyle z tego, że powrzeszczeć sobie było można. Kurtka była do prania ale sympatia do Baryły nie schodziła.
Oby w nowym domu było mu dobrze :-D
Dzisiaj rozpoczęło się świetną wiadomością. Moja córka objęła funkcję w zarządzie hufca. Jest to mega sukces. Jest Ona najmłodsza w zarządzie więc jej program działania tak wszystkich przekonał. Ja słyszałam jakie ma plany, zadania i byłam pełna podziwu, że tyle tam mądrych i celnych przedsięwzięć obmyśliła.
       Nie wiem jeszcze jak mi wyjdzie organizowanie sponsoringu dla ośrodka. Chciałabym się tym zająć aby się wprawić w podejmowaniu decyzji, organizacji pracy itp. Może kiedyś będę mogła być samodzielna i finansowo sobie radzić.
      Na razie, mój syn, przewiduje kasę z robienia aniołków, córka nawet wymyśliła, że dedykacje można dodać i będzie to prezent na wszystkie okazje hehehe
      Tak czy owak na wielu frontach próbuję sił. Na razie dla rozrywki, ale może coś z tego więcej wyjdzie. Może odnajdę jakąś nową pasję.
      Ciekawe, czy w tym odnajdę lekarstwo na samotność
         

 
 
 

wtorek, 9 czerwca 2015

Dedykuję Marci

     W sobotę pojechałam na swoją działkę. Pierwszy raz w tym roku zrobiłam to w święto w czwartek. Towarzyszyła mi córka więc było mi raźniej. Na miejscu oszalałam ze szczęścia tak tam było ładnie. Teść, który zresztą ją kupił około 15 lat temu dla naszej rodziny, dba o nią nieustannie. Pieli kwiatki, przycina drzewka, podlewa roślinki i przycina trawę. Dzięki jego pracy jest to coraz piękniejsze miejsce. Zrobiło mi się niezmiernie miło, chociaż nie jesteśmy już kompletną rodziną to przypomniały mi się same dobre chwile. I tak postanowiłyśmy z Marcią przyjechać w sobotę i zaprosić na działkę rodziców mojego męża, żebyśmy się spotkali. Trochę się tego obawiałam, ale patrząc w dobre oczka mojego dziecka, postanowiłam to dla Niej zrobić.
     Zobaczywszy uśmiechniętych teściów, odpłynęły mi wszystkie wątpliwości i lęki. Przypomniało mi się jak wiele im zawdzięczam, ile pomocy od nich dostałam. Po zamieszkaniu w Warszawie, z jednej pensji, klepaliśmy biedę. Mama przynosiła nam pyszności, a to coś z odzieży, zabawki dla dzieci itp. Tata nie raz przyjeżdżał zająć się maluchami, żebym mogła iść do pracy na jakieś zastępstwo i dorobić. A kiedy już zaczęło nam się lepiej powodzić zaproponował, że kupi nam działkę, żebyśmy się mogli pobudować. Dbali o nas jak umieli.
     Na fundamentach wyrósł las sosnowy.
     Przylatują gromadnie ptaki, biegają wiewiórki.
     Spokój, cisza.
     Czasem kot sąsiadów wyleguje się na studni.
     Po tych trudnych przejściach, spodziewałam się wrogości i niechęci. Dzieci zapewniały, że dziadkowie się ucieszą widząc mnie. Obawiałam się, że ja się nie ucieszę. Że ze mnie wyjdzie skrywany żal i rozgoryczenie. Na szczęście widząc prawdziwą radość, że się spotkaliśmy, odetchnęłam i odwzajemniłam uczucia.
      Naprawdę byli szczęśliwi, że mnie widzą. Uściskaliśmy się serdecznie. Obiecaliśmy się spotykać. Oprócz mnie i Marci przyjechał mój syn i chłopak mojej córki więc było wesoło i serdecznie. Tata zachęcał nas, żebyśmy w ogóle przyjeżdżali, korzystali z tego miejsca bo dla nas dba o nie, troszczy się.
      Wracałam do domu uszczęśliwiona ogromnie.
      Polubiliśmy się 25 lat temu i tak zostało.
      Nie będziemy się odwiedzać w domach, za dużo wspomnień. Nie można do tego wracać często bo to doprowadzić może do rozdrapywania ran, a tu trzeba żyć od nowa, ale na neutralnym gruncie jak najbardziej. I tak idziemy wspólnie na koncert, Marcia nas zaprosiła.
      Ona nas wszystkich kocha i cieszę się, że mnie stać na to, żeby się widywać i mogę jej sprawić taką radochę.
     A nawet nie przypuszczałam jakie to dla mnie będzie wspaniałe.
      Zrobię dla nich aniołka :-D

Dorosłość

    Zażartowałam sobie, że kiedy zorganizuję transport dla Ośrodka samotnych mam, to będzie oznaka, że wydoroślałam. To wielkie przedsięwzięcie, trudno mi było zgrać wszystko. Pomyślałam sobie, że jeśli mi się uda, to znak, że już jestem całkiem samodzielna, obrotna i mam głowę na karku. Wydoroślenie oznaczało wyjście z bezradności, poczucia, że nie umiem, nie wiem, nie dam rady...
Kiedy duży samochód rzeczy pojechał do ośrodka, poczułam ogromną satysfakcję, radość i pokazałam sobie, że na wiele mnie stać :-D. Stałam się pełnowartościowym, dorosłym człowiekiem,  można powiedzieć.
     Kiedy zaczęłam się nad tym rozczulać, przyszło mi do głowy, że wydoroślałam nie tylko intelektualnie ale przede wszystkim emocjonalnie. Zaradna to ja zawsze byłam. Kariera zawodowa przebiegała u mnie bujnie. Zaczęłam od pracy w kwiaciarni. Zostałam kasjerem walutowym, w czasach gdzie było w obiegu pełno fałszywych dolarów i polskich banknotów Do tego jeszcze zaliczyłam bum na giełdzie, więc obracałam milionami (starych złotych ;-). Załapałam się też do wydawnictwa informatycznego i tam sama zajmowałam się działem prenumeraty. Na koniec wylądowałam w firmie gdzie prowadziłam kasę i uczyłam się... księgowości, uj. To wszystko z maturą tylko, uj. Dałam radę :-D Teraz przypomniałam sobie dobre czasy.
     Ponieważ do transportu wynajęłam samochód, dokupiłam parę rzeczy, zabrakło mi pieniędzy na warsztat tai chi, który się odbędzie w Krakowie. Na szczęście znajomy mi pożyczył i jeszcze powiedział, że mogę oddać kiedy będę mogła. Wzruszyłam się ogromnie i pomyślałam sobie, że kiedyś kochałam go za takie oznaki życzliwości i sympatii. Przy tej okazji dopiero okazało się moje wydoroślenie. Zwykła rzecz przecież pomagać osobie, którą się długo zna, która nigdy nie zawiodła. Nie trzeba się od razu zakochiwać w darczyńcy. Nikomu to nie potrzebne. Mężczyzna życzliwy wcale nie oczekuje wielkich wdzięczności a tym bardziej nie potrzebuje aż takich uczuć, wręcz może sobie tego nie życzyć. A ja, albo się zakochiwałam albo wręcz się czepiałam kogoś kto okazał trochę dobroci. Zupełnie bezsensu. Chociaż osoba obdarzona uczuciem, mogła być nawet zadowolona z tego, to we mnie rodziło się poczucie gorszości, strach, niepewność...
    Na szczęście to już poza mną. Spokojnie można mi pomagać, być miłym i serdecznym. Nie będę się nikomu rzucać na szyję.
     Rzeczywiście, myślę, że to kolejny krok do doskonałości. Postanowiłam już, że będę szczęśliwa i nieodzowne do tego jest bycie świadomym. Na początek wystarczy być świadomym co się robi i dlaczego. Świadome podejmowanie decyzji i ponoszenie za to odpowiedzialności to ogromnie upraszcza życie. Krokiem milowym było zrozumienie jakie mechanizmy, jakie przyzwyczajenia, wyuczone przez najbliższych zachowania powodują, że teraz tak się zachowuję, tak myślę, tak czuję.
    Nie raz się zdziwiłam a potem ucieszyłam się, że to tak jest, bo mogłam zmienić siebie. Bez wiedzy o tym myślę, że byłoby to nie możliwe. Tak jak niemożliwe jest kochać kogoś bosko dopóki nie pokocha się po ludzku. (Ale to na marginesie i moim zdaniem tylko ;-)
   Pierwszymi zajęciami u psychologa było "zrozumieć siebie". Kiedy pani psycholog mnie zachęcała do tego, byłam bardzo oporna. Myślałam sobie: co ja się tam mogę dowiedzieć? Znowu się okaże, że coś źle robię, że za słabo się staram, albo za mało chcę. Gdzieś wyczytałam, że jak się coś bardzo chce to się to dostaje. Ja zawsze chciałam mieć kochającego męża, więc widocznie za słabo chcę, że takiego nie mam. Mam iść tylko po to, żeby się dowiedzieć, że kiepska jestem?!
   Ale w końcu poszłam.
   Teraz myślę, że wtedy otworzyła się droga do szczęścia.... :-D
    Czuję się już wspaniałą osobą, dobrą a jednocześnie silną, odważną, mądrą. Na pewno nie będę wzbudzać litości w nikim ani też nikt się nie będzie dowartościowywał moim kosztem.
    Fajnie :-D

środa, 3 czerwca 2015

sama założyłam nowego bloga

  Ale jaja. Nie wiedziałam, czy mi się to uda! Ale zrobiłam to! No naprawdę, jestem coraz bystrzejsza hehehe. Pisać zacznę od jutra......