wtorek, 25 października 2016

Avaaz

      Kolejnym moim wielkim odkryciem jest wspomniany "spokój". Stan  dla mnie przez długi czas nie do zdobycia a wręcz odrzucany. Nawet gdy na ćwiczeniach udało mi się odprężyć, zupełnie nie kojarzyłam tego ze spokojem.
Często słyszałam: nie denerwuj się, uspokój się albo zachowaj spokój od ludzi, na których akceptacji mi bardzo zależało więc czułam się dodatkowo nic nie warta bo nie umiałam tego osiągnąć.
A tak naprawdę było im to potrzebne, żeby z czystym sumieniem robić dla mnie przykre rzeczy, po prostu mnie olewać.
Dzięki tym osobom,"Spokój" poznałam  jako ignorancja, obojętność, manipulacja. Czyli coś co nie przynosi nic dobrego. A teraz kiedy już się wyciszam i zaczynam ten stan ducha doceniać i cieszyć się, że jest mi to dane doświadczać, często spotykam się z niepokojem, z naganą, że jest to poddanie się, wycofywanie. To dopiero skóra cierpnie.
 Oczywiście od tej strony trzeba też popatrzeć na swoje zachowanie. Wiele osób rzeczywiście nie robi nic i nie jest to oznaka spokoju tylko braku szacunku do siebie albo może to być oznaka choroby.
Niektórzy po prostu czekają na cud. A cuda się zdarzają, czego jestem najlepszym przykładem :-)
W tym przypadku, dla odmiany, trzeba się nauczyć zauważać cuda.

Tu bardzo pasują słowa:


Świadomość ! to podstawa jak mówi mój Nauczyciel.

Jak człowiek zdaje sobie sprawę co robi, to sobie z tym prędzej czy później poradzi.
No chyba, że jest mu z tym wygodnie.
Trzeba to uszanować, każdy jest inny i idzie swoją drogą.

W związku z tym nie mam za dużo przyjaciół, ups

No trudno, trzeba być cierpliwym i wierzyć, że to, że teraz nie mamy czegoś bo taki niedosyt jest nam potrzebny, żeby coś zrozumieć, żeby się rozwinąć, a nie całą swoją energię pożytkować na spełnienie pragnień. Co teraz bardzo modne.
I to uświadomiła mi serdeczna osoba, która uważa się za nerwusa, hehe. A mi się wydaje,że ma po prostu temperament. Mi się wydaje całkiem doskonałą osobą, kiedy trzeba, postawi się, a kiedy trzeba jest niewzruszona. A że czasem ktoś ją wkurzy ..., no cóż, jest człowiekiem.

Uważam, że spełnienie marzeń i w ogóle posiadanie marzeń fajna rzecz. Ale mi to niepotrzebne.
Każdy dzień jest podróżą i może być idealny. Aby tak się stało, to jest moje pragnienie.
Czego chcieć więcej? :-))

Nie mam tego czy tamtego, nie mogę czegoś tam, ale mogę wiele innych rzeczy, mogę wykorzystać to co wiem dla pożytku nas wszystkich, bo wiele się nauczyłam dzięki temu, że serce pękło nie raz i już wiem jak je poskładać.

Przypomniały mi się słowa piosenki bardzo prawdziwe:

                                                         Przeżyj to sam, przeżyj to sam
                                                         Nie zamieniaj serca w twardy głaz
                                                         Póki jeszcze serca masz

:-)))

Podziwiam ogromnie ludzi, którzy mają determinację, by dobrze żyło się wszystkim, że szukają ratunku dla innych, pomagają ratować świat.

Mnie ostatnio zafascynowała działalność organizacji Avaaz https://secure.avaaz.org/pl/

Napiszę do nich o pomoc w ratowaniu Tybetu. Może ktoś się przyłączy?

Dostałam maila : ZWYCIĘSTWO


Przyjaciółki i Przyjaciele z Avaaz!

Mimo wszystkich złych rzeczy, które dzieją się na świecie, społeczność Avaaz wciąż daje nadzieję. Ostatnie tygodnie przyniosły nam 4 wielkie zwycięstwa! Oto one:

- PRZEKONALIŚMY rządy do zgody na objęcie ochroną 30% oceanów na Ziemi.
- ZAKOŃCZYLIŚMY karierę najbardziej skorumpowanego polityka w Brazylii.
- POMOGLIŚMY utworzyć największy na świecie rezerwat morski na Pacyfiku.
- Raz na zawsze UDAREMNILIŚMY budowę wielkich zakładów Monsanto w Argentynie.

A to wszystko w zaledwie kilka tygodni, podczas których jednocześnie robimy wszystko, by powstrzymać Trumpa. Nasza społeczność jest po prostu nie do zatrzymania! Oby tak dalej! Przeczytaj więcej o ostatnich zwycięstwach:

Uzyskaliśmy gwarancję ochrony 30% oceanów na Ziemi!
Niemal wszyscy sądzili, że zwariowaliśmy, żądając wzięcia pod ochronę aż 30% powierzchni ziemskich oceanów. Tylko naukowcy rozumieli, że mamy rację. Uzbrojeni w poparcie milionów członków i członkiń społeczności Avaaz, przystąpiliśmy do negocjacji i przezwyciężyliśmy opór najbardziej zagorzałych przeciwników, między innymi Japonii. U boku delegacji Palau stawaliśmy do bezpośrednich rozmów z najważniejszymi krajami, od których zależał wynik głosowania, i przeciągnęliśmy dziennikarzy na swoją stronę. A kiedy przyszło do głosowania, wygraliśmy je, i to jak! Za ochroną oceanów opowiedziało się 89% delegowanych.

Przewodnicząca delegacji Palau powiedziała: „Świadomość, że stoi za nami milion członków i członkiń Avaaz z całego świata, dodawała nam otuchy.”

Odsunęliśmy od władzy brazylijskiego króla korupcji!
Ostrzegali nas dziennikarze, ostrzegali polityczni insiderzy: Eduardo Cunha, przewodniczący Izby Deputowanych brazylijskiego parlamentu, jest zbyt potężny, by ktokolwiek zdołał pozbawić go władzy. Ale nie daliśmy się zastraszyć. Ponad 1,3 miliona z nas zażądało, by krajowa Komisja Etyki usunęła go ze stanowiska. Kiedy sojusznicy przewodniczącego próbowali zablokować głosowanie w jego sprawie, nie daliśmy za wygraną. Dostarczyliśmy naszą petycję prosto do brazylijskiego Kongresu. Dzwoniliśmy, pisaliśmy i apelowaliśmy w mediach społecznościowych, by przekonać kluczowych decydentów. Zwróciliśmy nawet uwagę opinii publicznej na urzędników, którzy próbowali osłaniać skorumpowanego polityka. W końcu Cunha musiał podać się do dymisji, a Kongres zabronił mu kandydowania na stanowiska państwowe przez osiem lat. Mało tego, dosłownie kilka dni temu został aresztowany!!!

Weteran walki z korupcją, brazylijski deputowany Chico Alencar powiedział nam: „Ten sukces zawdzięczamy tylko naciskowi opinii publicznej. Dziękuję wam i gratuluję.”

Pomogliśmy stworzyć największy rezerwat przyrody na Ziemi!
Nasze oceany są zagrożone. Dlatego, gdy tylko dowiedzieliśmy się, że prezydent Obama rozważa utworzenie olbrzymiego rezerwatu morskiego na Hawajach, zebraliśmy milion podpisów pod petycją i wysłaliśmy tysiące e-maili w tej sprawie. Zrobiliśmy wszystko, aby ułatwić Obamie podjęcie pozytywnej decyzji. Przedstawialiśmy nasze argumenty na najważniejszych debatach, zorganizowaliśmy barwne manifestacje z udziałem dzieci, które zaskarbiły nam przychylność prasy, i staraliśmy się usunąć każdą przeszkodę z drogi prezydenta. Po kilkunastu dniach prezydent Obama podpisał ustawę powołującą rezerwat do życia.

Matt Rand, dyrektor projektu Global Ocean Legacy, skomentował to następująco: „1,3 miliona podpisów pod petycją i dziesiątki tysięcy e-maili wysłanych do Białego Domu istotnie przyczyniły się do powodzenia tego projektu.”

Adios, Monsanto!
Chemiczny gigant Monsanto już się szykował do budowy wielkich zakładów w Argentynie. Sprzeciwiała się temu lokalna społeczność, więc połączyliśmy siły. Razem chodziliśmy od drzwi do drzwi, publikowaliśmy przytłaczające sondaże, pomogliśmy wybrać przeciwników inwestycji Monsanto do rady miejskiej, procesowaliśmy się z Monsanto przed sądem i sprawiliśmy, że ten lokalny protest odbił się echem milionów głosów na całym świecie. Ostatecznie zmusiliśmy koncern Monsanto do porzucenia projektu.

Celina Molina, lokalna aktywistka z Malwin, powiedziała: „Dziś świętujemy zwycięski koniec naszych długich zmagań, w których towarzyszył nam globalny ruch Avaaz (…) Monsanto nie ma czego szukać w Argentynie”.

Masz apetyt na więcej? Zobacz 10 największych zwycięstw oraz 100 największych osiągnięć w historii Avaaz. To wielka uczta dla wszystkich, którzy lubią smak wygranej zwykłych ludzi i prawdziwej demokracji!

Razem mówimy głośne „NIE” szerzącej się nienawiści i podziałom. Ale robimy też o wiele więcej – mówimy zdecydowane „TAK” lepszemu jutru – dajemy nadzieję, krok po kroku budując świat, którego większość z nas pragnie. Bo ostatecznie tylko miłość i nadzieja są w stanie przezwyciężyć nienawiść. 

Z miłością i olbrzymią wdzięcznością za to wszystko, co razem robimy,
Ricken, Alice, Ben, Emma, Pascal, Mais, Camille, Dan i Mike wraz z całym zespołem Avaaz

piątek, 21 października 2016

Spokój, dobra rzecz :-)

   Dzisiaj pada, wszystko mnie boli, drętwieją ręce. Skończyło się dobre samopoczucie fizyczne, oj,oj. Dzięki temu przypomniałam sobie, że wczoraj prowadziłam grupę tai chi dla początkujących, w zastępstwie koleżanki i tak się cieszę, że jeszcze wczoraj czułam się na siłach, pogoda pozwoliła :-)
    Rzadko teraz prowadzę grupy więc nie mam wprawy. Tzn. instruktorzy z dużym stażem, chwalą moje umiejętności, tylko uczenie ludzi to nieco inna bajka. W grupie początkującej najważniejsze jest, żeby ludzie polubili i docenili to ćwiczenie. A to nie jest takie chop siup. Oczywiście nie biorę odpowiedzialności czy zachęcę wszystkich ludzi, to indywidualna sprawa. Każdy przychodzi z innymi oczekiwaniami. Ale ta grupa była liczna i już ćwiczyła od jakiegoś czasu, więc trochę się tremowałam, czy zaakceptują moje uczenie i nie zniechęcę nikogo. Wiadomo, zasady są ogólne ale każdy ma swój sposób przekazywania informacji.
   Na początku popatrzyłam na ludzi i zobaczyłam napięte miny i parę osób starszych zagubionych całkiem, chyba tylko z przeświadczeniem, że to dobre jest i trzeba. W sumie to najważniejsze :-))
Ciężko będzie pomyślałam, łoj.
Zaczynamy. Spoglądam to tu, to tam i widzę, że każdy robi po swojemu. Ustawienie stóp, jednej na wprost, drugiej na 45' nie jest wcale takie oczywiste, hehe Na ten widok opuściły mnie wszystkie niepokoje. Przypomniałam sobie za co ludzie lubili ze mną ćwiczyć za dawnych czasów.  
    Akurat miałam za zadanie wprowadzić nowe, trudniejsze ćwiczenia. Pokazuję, tłumaczę przy pokazywaniu (to nie wiem czy dobrze,ups.) , przede wszystkim wielokrotnie powtarzamy.
Kiedy mnie przygotowywano na instruktora, uspokajano, że na początku nie można za dużo szczegółów podawać, najważniejsze, żeby wszyscy skierowani byli w jedną stronę i to już jest sukces.
Ale nie ma tak łatwo. Przyzwyczajeni jesteśmy uczyć się jak w szkole: A wygląda tak, a B wygląda tak, więc było dużo pytań: a co ta ręka robi?, a co ta noga robi? i co i rusz okazywało się, że nie można nad wszystkim zapanować. Bo to jest trudne, okazuje się, że jak przypilnujemy rękę to zapominamy co z nogą. A każdy chce już wiedzieć, każdy chce nad wszystkim panować. W sumie, bardzo dobrze, Tylko, że to trzeba czasu, a my niecierpliwi jesteśmy. Nie trzeba się spinać, irytować, że nie wychodzi. Mistrz Moy przekazał jak się tego nauczyć.
W naszych czasach jest gonitwa, i nam się to udziela, żeby więcej, lepiej, szybciej....
A tai chi uczy spokoju, relaksu, dzięki czemu jesteśmy otwarci na świat i więcej rzeczy się udaje zrobić, zrozumieć, poczuć.
     Reasumując, zastosowałam sprawdzony sposób: serdeczny uśmiech, hehe Potem zachęcałam ludzi do powtarzania ćwiczeń z uśmiechem. Na dwie rzeczy zwróciłam uwagę, moim zdaniem bardzo pożytecznych. Powiedziałam co się dzieje kiedy robimy to w odpowiedni sposób, jakie to pożyteczne. Przekonałam ludzi, że już na początku, robiąc prostą formę, można bardzo dużo pożytku przynieść naszemu zdrowiu.
Tym sposobem pod koniec zajęć dużo się poprawiło. Zagwarantowane korzyści przekonały, żeby robić coś w taki a nie inny sposób.
To tak jak w życiu: robisz tak i to daje taki efekt, a zrobisz inaczej, to i efekt będzie inny.
W Taoistycznym Tai Chi dodatkowa zaleta jest taka, że każde ćwiczenie się przydaje. Co rusz kładziemy nacisk na inne partie ciała. Dzięki temu krew lepiej krąży, poruszają się wszystkie mięśnie, ścięgna, kręgosłup.

Na koniec zobaczyłam roześmiane, szczęśliwe buzie.!! A jeden pan powiedział z zachwytem: jak to jest wszystko dobrze pomyślane, jedno wynika z drugiego.
No nie bez powodu twórca Taoistycznego Tai Chi był mistrzem!

I za takim widokiem się stęskniłam !! :-))

Zdjęcie z jednego warsztatu. Jak widać uśmiech był i został do dziś. Instruktorzy tak uczą i spodobało mi się.


 Wreszcie mi oddano aparat i mogłam zrobić zdjęcie. No to uwieczniłam kropelki deszczu. Na zdjęciu to jakoś ładniej wyglądają ;-)




Cieplutkiego weekendu życzę przy herbatce z imbirem :-))


środa, 19 października 2016

Impreza charytatywna

Dla Stowarzyszenia "Wspólnymi siłami" potocznie zwanym  Domem Samotnej Matki organizowana jest zbiórka żywności podczas tej imprezy.
Zapraszam serdecznie
Może się spotkamy?
Tak pomagają moje koleżanki o których pisałam przy okazji świąt Wielkiej Nocy. Nie ustają w pomocy dla tego ośrodka i bardzo proszę o dołączenie się. Myślę, że będzie świetna zabawa !!


To dla mam i dzieciaczków :-)

piątek, 14 października 2016

Filcowanie


    W odnalezionej torbie oprócz cekinów były też zaczęte na Wielkanoc stworzonka. Niestety pomysł miałam nie do końca opracowany i skończyło się na łysym projekcie pawia, zająca, pajączka. A teraz mnie olśniło i zrobiłam z tego ozdoby choinkowe. Najbardziej jestem zachwycona swoim pawiem, który ma oczy z tyłu i z przodu i dlatego bardzo się nadaje na bombkę, w dodatku zabawną bombkę :-)
Nie nadają się one na prezenty ale ja będę zachwycona, kiedy zadyndają u mnie. Pomyślałam nawet, że pierwszy raz  od wielu, wielu lat postawimy sobie małą choinkę. Do tej pory obawialiśmy się kocich psot. W tym roku też mam dwa koty, ale bombki nieokrągłe, to może nie będą prowokować do zabawy.
Paw to ma nawet oczy z rzęsami. Co ja się namordowałam ale w końcu przykleiłam, hehe


 A to druga strona. Dwie twarze to się przecież zdarza. Aaaa dlatego tak mi się podoba ta metafora, kogoś mi przypomina hehe Obie są sympatyczne dość :-)
 Zajączek też ma oczy z dwóch stron. Uszy pasują do bombkowego schematu.
 Pająk czy coś podobnego:-)
 Ma gwiazdki z tyłu, tak świątecznie :-)
 Dziś w Warszawie zimno ale słonecznie. Rano musiałam wstać, głowa bolała, zwłaszcza gdy zobaczyłam to czego strasznie się bałam. Że tak jest to wiedziałam, ale co innego wiedzieć a co innego zobaczyć. hehe
 Wiedziałam, że nadejdzie ta chwila. No cóż. I nadeszła.

Ścisnęło mnie w gardle.
A po chwili odpuściło całkiem. Wręcz pomyślałam sobie (jak zwykle) że Tam na Górze mnie lubią bo nie muszę z bliska na to patrzeć. Jakie to szczęście, że udało się w końcu uwolnić duszę od niszczącego przywiązania :-)
Już się przekonałam, że jestem wolnym człowiekiem nie raz, ale teraz już zostało to przypieczętowane.
Już się nie boję :-))
Może mi się jeszcze zrobić smutno, ale to już tylko na chwilę.



Przypomniały mi się słowa: to czego się człowiek boi to w dużym stopniu w ogóle się nie zdarza.
Sam fakt miał miejsce ale okazało się, że nie zrobił takiego wrażenia, nie szarpnął jakoś strasznie wręcz cieszę się, że się już z tym zmierzyłam. Nie wiedziałabym tego, gdyby nie zdarzyło się to co się zdarzyło.
Bałam się, że ogarnie mnie żal, a tak się nie stało.:-)

Wyszło na to, że ten piątek to dla mnie całkiem szczęśliwy dzień! (chociaż dopiero południe)

Czego wszystkim życzę!!

ps. To może uda mi się ufilcować super brodę dla mikołaja. czapkę fajną już zrobiłam na drutach.

środa, 12 października 2016

405 lat temu Polacy zajęli Kreml !

Hetman polny koronny Stanisław Żółkiewski

Co za dzień:
9 października 1610 r., trzy miesiące po zwycięskiej bitwie pod Kłuszynem, polskie chorągwie pod dowództwem hetmana polnego koronnego Stanisława Żółkiewskiego wkroczyły na Kreml moskiewski. Mennica moskiewska rozpoczęła bicie srebrnych kopiejek z imieniem nowego cara – Władysława IV Wazy.
W lutym 1609 r. car Rosji Wasyl IV Szujski zawarł wymierzone przeciw Rzeczypospolitej przymierze z królem Szwecji, Karolem IX. W myśl jego postanowień, w razie potrzeby korpusy szwedzkie miały wesprzeć w walce wojska rosyjskie. W odpowiedzi król Polski Zygmunt III Waza ruszył na twierdzę w Smoleńsku, której oblężenie rozpoczęło się we wrześniu 1609 r., a wraz z nim regularna wojna polsko-rosyjska. Przełamanie obrony twierdzy miało być pierwszym etapem na drodze do celu, którym było zdobycie Moskwy.
Przeciwko oblegającym Smoleńsk wojskom polsko-litewskim car Wasyl Szujski wysłał armię swojego brata kniazia Dymitra Szujskiego połączoną z najemnymi oddziałami szwedzkimi liczącymi ok. 35 tys. wojsk żołnierzy. Przeciw korpusowi moskiewskiemu Zygmunt III skierował wydzielone siły o liczebności 7 tys. żołnierzy pod dowództwem hetmana polnego koronnego Stanisława Żółkiewskiego. Na każdych pięciu żołnierzy rosyjskich przypadał zaledwie jeden Polak.
4 lipca 1610 r. pod Kłuszynem wojska polskie, w tym ponad 5,5 tys. husarzy, odniosły walne zwycięstwo nad połączonymi siłami rosyjsko-szwedzkimi. Na wieść o klęsce Żółkiewskiemu poddawały się kolejne miasta i twierdze moskiewskie. Po koniec miesiąca bojarzy, czyli rosyjska magnateria, zdetronizowali cara Wasyla Szujskiego.
W pierwszych dniach sierpnia 1610 r. hetman Żółkiewski stanął pod murami Moskwy i bez konsultacji z Zygmuntem III rozpoczął rokowania z bojarami. 27 sierpnia podpisano ugodę, w wyniku której syn Zygmunta III Wazy, Władysław, został uznany carem. Warunkiem był zwrócenie Moskwie wszystkich zamków i ziemi zajętych w wyniku rozpoczętych działań wojennych w 1609 r. oraz przejście nowego cara na prawosławie.
9 października 1610 r. na prośbę bojarów chorągwie polskie wkroczyły na Kreml. Zwierzchnictwo nad nimi Żółkiewski oddał w ręce jednego z dowódców, Aleksandra Gosiewskiego. Wasyl wraz ze swoimi braćmi Dymitrem i Iwanem Szujskim zostali aresztowani. Wkrótce mennica moskiewska rozpoczęła bicie srebrnych kopiejek z imieniem nowego cara Władysława.
Zawarty przez Żółkiewskiego układ nie utrzymał się długo. Powodem były ambicje Zygmunta III, który pragnął carskiej korony dla siebie, tak by na czele połączonych sił Rzeczypospolitej i Rosji móc odzyskać swój dziedziczny tron szwedzki. Postawa polskiego władcy była głównym powodem zjednoczenia się wielu wrogich sobie moskiewskich ugrupowań politycznych na rzecz wyparcia z Kremla Polaków.
Wiosną 1611 r. wybuchło antypolskie powstanie. Rozpoczęte wówczas oblężenie polskiej załogi Kremla trwało do listopada 1612 r. i zakończyło się upadkiem polskiego garnizonu
Cytat z serwisu informacyjnego

Carów Szujskich na sejmie w Warszawie uwiecznił sam Jan Matejko
Chwilę to trwało ale uwiecznione jest i można popatrzeć do dziś :-)

poniedziałek, 10 października 2016

Szacunek do siebie

       Na prawo w małych blokach, niedaleko kępy drzew mieszkam ja. Macham na powitanie. Widzicie ?  :-)
Tu już mnie nie widać ale mimo wszystko sympatyczny widok :-)

            Obiecałam komuś to napiszę co wiem o szacunku do siebie.

       Kiedyś w ogóle nie rozumiałam tego określenia, wręcz nie zastanawiałam się nad tym bo nie wiedziałam co myśleć. Doprowadzało mnie ono do rozstroju nerwowego. Jedni tłumaczyli, że dlatego niektórzy mnie nie szanują bo ja sama siebie nie szanuję. Inni dla odmiany traktowali to jako rozbuchane ego, które doprowadzi mnie jedynie do cierpienia, jeszcze inni,że trzeba mieć jakąś godność. W tych przypadkach czułam się po prostu gorsza. Rzadna opcja nie była moja. Nie umiałam się w tym odnaleźć. Co to znaczy?
Tylko jedna bliska koleżanka budziła mój podziw bo czasem mówiła: ja tego nie zrobię z szacunku do siebie. Albo przeciwnie: zrobię to z szacunku do siebie. Nie żebym rozumiała o co chodzi ale była w tym jakaś siła, jakaś wielkość. Nie umiałam tego ale czułam, że to jest dobre.
I wreszcie stało się. Zrozumiałam. Wreszcie odnalazłam to w sobie, hehe.
Przede wszystkim nie pozwolę się krzywdzić. Oczywiście cały świat się zmienia, ludzie się zmieniają i cały czas napotykamy przeszkody. Tylko,że teraz w rozwiązywaniu problemów będzie ważne jakie rozwiązanie przyniesie mi korzyść. Nie byłam egoistką i bliska mi osoba twierdzi, że nie będę, Ważne jest, żeby nikt tego nie potraktował jako słabość tylko siłę. Może tak być, że zrobię w wielu przypadkach to samo co kiedyś ale nie efekt będzie najważniejszy tylko, że to JA podjęłam taką decyzję.
Bardzo pięknie ktoś to napisał ;
"Szacunek do siebie nie rozstraja, jest odporny na działanie czynników zewnętrznych. Dla tego, kto sam siebie szanuje, wszystko jest grą, w której wygrana czy przegrana nic nie znaczy, a każdy krok jest radością, każde posunięcie świętowaniem.

Na szczęście pewnych rzeczy nie zrobię już nigdy.
Nie jestem już tym samym człowiekiem. Wypadek odmienił moje życie nie tylko fizycznie ale przede wszystkim psychicznie.
Kiedyś słyszałam, że dusza czegoś szuka gdy człowiek jest w śpiączce. I proszę, u mnie odnalazła odwagę, wiarę w siebie, szacunek dla samej siebie. Dlatego to tak długo trwało. Widocznie schowane były te wartości.
I jak to powiedział mądry człowiek: wartościowy człowiek powinien być pewny siebie. Wygląda na to, że na takiego się nadaję, hehe

Kiedyś śmiano się ze mnie, że ja to się lubię martwić, zamiast cieszyć się, korzystać z życia. Ciągle komuś tam leciałam z pomocą.
A to widocznie była wielka wartość: współczucie. Za to dostałam nagrodę, życie, w którym jestem odważna, pewna siebie, otwarta na cuda, hehe, żebym była szczęśliwa. Bo pewne jest, że ja to co wiem przekażę dalej w świat i będę bardzo dobrym wsparciem dla innych.

Początkiem do zmiany był pierwszy webcast mojego Nauczyciela Tenzina jaki obejrzałam po wypadku. Uczył jak być dla siebie najlepszym przyjacielem.
Okazało się, że to wcale nie jest proste. Mamy w zwyczaju się potępiać, pouczać, wstydzić itp a to prowadzi do strachu. Strach paraliżuje nie rozwija.
itd. itp. polecam wszystkim, bo akceptacja jest prosta tylko trzeba zacząć i może trochę potrwać, a odmieni się dużo. Tylko z doświadczenia wiem, że najważniejsze jest wiedzieć co tak naprawdę robię, co mam sobie darować. Dla mnie to nie było proste bo stereotypy, opinie innych, przyzwyczajenia, wymyślone racje .....
Trzeba to zrobić z szacunku do siebie.
Już lubię siebie więc lubię to co dla mnie dobre a omijam to co rani jeśli nie umiem znaleźć w tym jakiś dobrych stron.
Na razie jestem na takim etapie, że polubienie siebie pozwoliło mi zrozumieć wszystkich, ale o polubieniu wszystkich mowy nie ma
:-)))

Palenie rzuciłam dla mojej siostry i siostrzenicy, i dumna jestem z tego
Teraz przestawiam się na zdrowe żywienie i to już robię z szacunku do siebie.
Rzucanie pączków jest łatwiejsze od rzucania palenia ale wcale nie takie gładkie jak myślałam, uch

:-)


czwartek, 6 października 2016

Próby lampionowe

    Zauroczona postem koleżanki, w którym pokazuje swoje piękne lampiony, przypomniałam sobie, że też próbowałam  swoich sił w tym temacie w zeszłym roku. Ozdobiłam metodą docoupage w motylki słoiczki po majonezie małym (kieleckim, hehe) dla córki. Ładnie wyglądał z palącą się świeczką. Bez świeczki jednak  wszyscy zauważyli, że to słoik, hehe. Ale mój pomysł cieszył się uznaniem. Od zeszłego roku nazbierałam ciekawych słoiczków i na pewno ozdobione dam np. pod choinkę. Mam już nawet jedno zamówienie konkretnie z motylkami i będzie na ziółka.
     Zaczęłam już próby z wykorzystaniem elementów, które zostały z poprzednich lat. Ale mam chęć na ozdabianie gipiurą. Takie śliczne koleżanka zrobiła, że chciałabym mieć takie w swojej kolekcji :-))
Pierwszy ozdobiłam słoiczek po nutelli i zostanie ze mną na szczęście.



 W Warszawie wreszcie leje. Wszystko mnie boli, kręci się w głowie ale cieszę się bardzo, że ziemia wody dostanie.
 Chociaż głowa to może mnie boleć od robienia karpika. Logopeda takie ćwiczenie mi zleciła. Nie umiem tego robić:-( Co ja się namęczyłam. Na szczęście uprzedziła, że to trudne dla mnie będzie, chociaż wydaje się zabawne przez co bagatelne, a nie jest.

Syn się uśmiał serdecznie.
Ja w sumie też :-)


Ostatni ulubionym zajęciem  kota jest obgryzanie ozdobnej bazylii. W sumie niech sobie obgryza tylko, żeby pelargonie zostawił w spokoju, a już niedługo będę musiała je zabrać z balkonu. Szkoda, żeby kot je zniszczył. One tak pięknie kwitną!




Na koniec dnia słońce wyszło. To może jeszcze grzyby będą do pozbierania?

Jak to mówił Hades: oby, Zeusie, oby !!

Nie chodziło mu o grzyby ale pasuje...
hehe

to z mojej ulubionej bajki "Herkules"

jeszcze jeden świetny cytat : i Herkules dupa, kiedy ludzi kupa
hehehe
każdemu się może zdarzyć....
pocieszające, nieprawdaż :-)

niedziela, 2 października 2016

Motylek na kwiatku:-)

   

W Warszawie jest dziś piękna pogoda. Świeci słonko i jest ciepło. My wczoraj pojechaliśmy na łono natury a dziś jesteśmy w domu ale i tak jest miło bo pogoda dobrze nastraja :-)
    Zebraliśmy wczoraj ostatnie truskaweczki. Pozrywaliśmy maliny i jeżyny.  Orzeszki i kasztany pozbierane Teść spalił kupę gałęzi, która uzbierała się przez lata. Mama wycięła zeschłe kwiaty. Jest już czyściutko. Gdzieniegdzie kępy marcinków dodają innego niż żółto-brązowego koloru. Choć pojedynczo upiększają otoczenie jeszcze róże, georginie, cynie, lwie paszcze i ...kot przybłęda.









Miałam też ćwiczenie o nazwie gonienie pająka. I dogoniłam, hehe


Niestety u nas susza. Żal patrzeć, rośliny wydawałoby się wytrzymałe chylą "głowy" Ale podlaliśmy to może dziś już patrzą w niebo.
 
                                               
         

     Będąc w moim lubionym sklepie z koralikami, nitkami, papierem, itp. przypomniałam sobie,że miałam i ja naklejki gwiazdek, koralików, cekinów kolorowych. Gdzie ja to wsadziłam?? Przeszukałam pół mieszkania i nic, diabeł ogonem przykrył :-(
Siedzę sobie przy biurku, oglądam  prace innych i w końcu poczułam, że coś mi przeszkadza pod nogami. Schyliłam się, żeby przesunąć jedną z kilku toreb i przy okazji zajrzałam  co to jest, czy można to wyrzucić? Patrzę a tam resztki różnych prac i ... moje skarby ! !
Pod nogami je miałam przez tyle czasu! :-)))
W torbie znalazłam próbki filcowania np.smoka. Smoka to absolutnie nie wymyśliłam jak zrobić (ale kiedyś na pewno mi wpadnie pomysł) za to oczami wyobraźni zobaczyłam motylka na kwiatku, hehe
Miałam już podstawy zrobione, trochę tylko filcować musiałam, nadać odpowiedni kształt. I tak rano usiadłam i zrobiłam. Ręka mi mało nie odpadła. Do dziś mnie boli, ale ogromnie jestem zadowolona z pracy. Nawet postanowiłam to dać teściowi w prezencie na urodziny.
Zaskoczony był ale chyba miło, w każdym razie śmiał się.




        Ostatnio czytałam posta o lęku, o przekraczaniu granic.
Przekraczać granice nauczyłam się najpierw na tai chi. Tylko dopiero teraz umiem to wykorzystać w życiu.
Często słyszy się jak ważna w rozwoju jest otwartość.
Kiedy byłam bardzo nieszczęśliwa, nie stać mnie było, żeby myśleć o czymś innym. To o tyle dobrze, że kiedy w końcu zaczęło mi się trochę poprawiać na duchu to ruszyłam z kopyta.
I właśnie na ćwiczeniach pierwszy raz przekraczałam granice niemocy. Kiedy już zaczęłam sama chodzić powolutku, minął może rok regularnego ćwiczenia, instruktorka zachęciła, żebym zrobiła ze wszystkimi  ciąg. Wzbraniałam się okropnie, bo nie pamiętałam co po kolei, bo bałam się stracić równowagę. Instruktorka jednak uspokajała, że zrobię ile mogę i jak mogę, tylko żebym spróbowała.
W końcu stanęłam do ciągu. I o dziwo, ciało pamiętało co ma robić. Zrobiłam może pierwszą część, ale tylko dlatego niewięcej, że ogarnęło mnie ogromne wzruszenie i ściskało w gardle ze szczęścia, że tyle mogę. I teraz co i rusz jestem przeszczęśliwa bo czuję to i robię to, czego nigdy wcześniej nie robiłam.
Wielu rzeczy jestem w stanie spróbować. I wierzę w to co mówią mądrzy ludzie: to jest proste, trzeba tylko spróbować.hehe
Nauczyłam się też ufać swoim odczuciom, swoim potrzebom. Jeśli po dłuższym czasie nie osiągam zadowolenia, satysfakcji, to próbuje nowego układu. Nie będę już poddawać się opinii innych i dawać się ranić w imię doskonalenia. Cierpienie uszlachetnia, ale trzeba uważać, żeby nie popaść w autodestrukcję
To już od człowieka zależy.
I  to jest proste, hehe

Oczywiście nie jest tak, że wszyscy wszystko muszą próbować i wszystkim to samo się spodoba. Tylko, żeby się dowiedzieć czy to dla nas pożyteczne, trzeba doświadczyć.

Mnie zawsze złościło kiedy słyszałam: to jest proste.
Do pewnego momentu było wszystko bardzo trudne.

Ale kiedy chodziłam do psychologa i pani mówiła: a proszę pomyśleć co pani lubi, co sprawia pani radość. Nie mogłam sobie przypomnieć. A kiedy pierwszy raz przez chwilę poczułam ciepło w sercu, pani: powiedziała:zdarzyło się raz, to zdarzy się i drugi.
I wypatrywałam, gdy tylko pojawiło się trochę szczęścia, pisałam sobie w zeszycie, żeby nie zapomnieć i czytać sobie kiedy najdą mnie myśli, że wszystko jest do bani .

Minęło dużo czasu, wiele smutnych chwil przeżyłam, ale ratując się z opresji próbowałam coś robić.
I od jakiegoś czasu, kiedy słyszę od mojego nauczyciela np. poczuj przestrzeń w sobie, to choć przez chwilkę tak czuję.

To już jest proste ;-) Tylko trzeba było czasu !
Jak się uda raz przez chwilę, to w końcu się uda na dłużej !

I to jest ta wiara w siebie, moim zdaniem.
A to, że mi się zachciało szukać ratunku będąc na dnie, to siła Boga.

:-)

Jedną z rzeczy, której mnie nauczyła koleżanka dla usprawnienia ręki było filcowanie. Z początków nauki pamiętam tylko pokłute do krwi paluchy. Ale widziałam w internecie jakie piękne rzeczy ludzie robią, więc chciałam się tego nauczyć choć trochę.
I po tylu latach zrobiłam motylka na kwiatku.

I wierzę w to, że zrobię kiedyś wypasionego smoka chińskiego. :-)

Już jestem ciekawa a nie przerażona co będzie jutro. Bo może odkryję swoją kolejną umiejętność a nie barykadę. A jeśli jednak dowiem się, że coś przeszkadza mi żyć z pożytkiem dla siebie i innych to na pewno znajdę sposób, żeby pozbyć się tej przeszkody.

Stać mnie na słabość, nie wstydzę się zapłakać, to tylko chwila przecież. Może dłuższa chwila.
 Łoj, oby nie :-))) Ale w tym jest lekarstwo dla mnie.