sobota, 25 kwietnia 2020

Kwarantanna przydaje się ?!


       Pewnie teraz już wszyscy rozumieją  jaka jest różnica: nie robić czegoś, bo się nie chce, a nie robić, bo nie można. :-) Przyznacie, że to zmienia postać rzeczy. Okazuje się, że nie jest tak prosto z tego korzystać.Małe wydarzenia, które kiedyś wydawały się nieistotne, teraz mają wielkie znaczenie. Albo, koniecznie trzeba trzeba wyjść :-)
Ja jestem na odosobnieniu od długiego czasu i wydawało mi się, że bardzo je polubiłam bo odkryłam wielką moc w sobie, hehe. A tymczasem to jeszcze nie było to. Wspólne ćwiczenia tai chi, wspólne nauki, spacery, teatr itd, powodowało, że taka znowu samotna to ja nie byłam.
Koronawirus dopiero spowodował, że muszę sama zapanować nad tym co mi potrzebne, aby nie stracić tego co już osiągnęłam.
Najważniejszy jest dla mnie ruch, aby nie stracić możliwości chodzenia.  Robienie długich spacerów stało się niemożliwe, więc musiałam pilnować się do robienia ćwiczeń tai chi.
Najpierw to był ogromny przymus. Musiałam się nauczyć i wprowadzić taki nawyk. Robiłam po trochu, bo mi się dłużyło, ale co i rusz. Dziś, kiedy wspólnie z grupą, o jednej godzinie, stajemy do ćwiczeń przez pół godziny, mając jedynie świadomość, ze wszyscy znajomi to robią, bo się nie widzimy, nikt nie prowadzi, zrobiłam ciurkiem ćwiczenia podstawowe. Przekonałam się po raz kolejny, ze grupa ciągnie :-)
Teraz już można wychodzić do lasu, itd. ale był czas, ze wychodziłam tylko po zakupy. Ćwicząc w domu, przypominałam sobie, co mówili instruktorzy na warsztatach, czy na zajęciach. 
Zachęcali do codziennych ćwiczeń , tak uczył Mistrz Moy. Wydawało mi się, że ćwiczę dużo, że wystarczy. I mocno się zdziwiłam, kiedy nagle  poczułam siłę w rękach, kiedy poczułam podnoszenie się i otwieranie  klatki piersiowej, opadanie kręgosłupa lędźwiowego. No niesamowite. Słyszałam o takich umiejętnościach  od lat, Trzeba czekać, myślałam. A kiedy syn mnie przekonywał do włożenia siły w dłonie, myśląc, że  coś np. przesuwam, stukałam się w głowę, gdybym doskoczyła , stuknęłabym jego.
A tymczasem kwarantanna w koronawirusie przyśpieszyła to osiągnięcie.

Niestety ćwiczenia nie wystarczają, biorę lekarstwa, trudno, robię co mogę, żeby się ratować.

.     Powolutku czyszczę te miejsca, gdzie nie zaglądałam, chyba nigdy. A to jakaś półka jest uprzątnięta wreszcie, a to jakieś drzwiczki przetarte od środka, a to wyrzucone jakieś rzeczy 'przydasie". Wyrzuciłam wreszcie kalanchoe, które zgubiło listki i nie odbiło. 
Kupiłam w zamian kocimiętkę i takie coś białe. Kocimiętka ma zapach odstraszający komary i muchy, a  pszczoły ją lubią, więc chyba dokupię sobie jeszcze kilka. Mają ładne fioletowe kwiatuszki. Wczoraj przyleciał bąk, może widać? i osa olbrzymka.oj




Te kwiatuszki są jeszcze w odcieniach fioletu i kwitną przez całe lato, umiarkowanie   podlewane.


Chodzenie w maseczce jest uciążliwe. Po spacerze, zakupach, mniej więcej tak się czuję :-)
Pewnie nauczę się jak już nie trzeba będzie zakładać




 Musze  pilnować  odżywiania. Nie mam ciągotów do słodkiego, ale za to, co chwila bym coś skubała. To jest bardzo zdradliwe. Ćwiczę silną wolę cały czas, uch.
Ale nie powiem, mam sukcesy :-) W porównaniu z tym co mi się chce, tylko czasem sobie odpuszczam. Tylko myślę często.
Za to gapię się w tv często. Obejrzałam film Seksmisja, bo zawsze mnie bardzo bawił humor Juliusza Machulskiego. Dodatkowo chodzenie w maseczkach bardzo przypomina tamten klimat.
I zdziwiłam się bardzo, kiedy zobaczyłam, że wszystko się zgadza z naszymi czasami.Nie tylko maski. Ciekawe, czy pan Juliusz podejrzewał 40 lat temu, ze takie czasy nadejdą, że znajdzie się ktoś, kto zmanipuluje świat dla swojej wygody.
Naprawdę warto  zobaczyć jak się tworzy ideologię wykorzystując słabość, lęki ludzi. Ideologia, która jest wymysłem, a nie prawdą. I kto na tym tak naprawdę korzysta? 

    Dziś obejrzałam mój ulubiony film "7 lat w Tybecie" gra Brad Pitt. Pewnie już setny raz. I pierwszy raz dotarły do mnie słowa Brada Pitta" kiedy to zrobiłeś życzyłem ci śmierci, ale teraz, życzę ci, żebyś żył ze świadomością tego co zrobiłeś, jak najdłużej"

Te słowa zamknęły kolejny rozdział w moim życiu. pewnie jeszcze trochę potrwa zanim się całkiem przestawią moje myśli, ale to długo nie potrwa.

Pamiętam takie powiedzenie: na jedną miłość, najlepsza druga miłość.

Z moich doświadczeń, wynika, że druga miłość jest dobra o tyle, ze dowartościowuje osobę odrzuconą. Mnie bardzo dowartościowała. To było coś niesamowitego.
Ale ostatnio nie zostałam odrzucona, tylko miałam polubić życie w takich warunkach jakie mi się trafiły.
Takie życie odrzuciłam ja.
Zdziwiło to tych, którzy myśleli, ze medytacja mnie uspokoi i ułagodzi. Tymczasem, medytacja sprawiła, że znalazłam szacunek dla siebie, odwagę, szczerość. Nikt się nie spodziewał, ze taka sirota ma taką karme !
Sama się dowartościowałam, uwierzyłam w siebie, zaufałam sobie..
Skorzystałam z nauk, Bon, z nauk Mistrza Dzogczen, z nauk Taoistycznego Tai Chi, fizjoterapeuty, psychologa, dietetyka, i życzliwych ludzi.
Udało się i to jest osiągnięcie na zawsze:-).

Taka to moja historia. Wszystko musiało się wydarzyć, krok, po kroku. Już teraz jestem pewna, ze gdyby człowiek nie poczuł się źle, to nic by nie zmienił. Je na pewno nie zmieniłabym, bo tak wychowywana byłam w jednym domu, potem w drugim. Musiałam sama zrozumieć, a nie słuchać.
Warto było poczuć taką rozpacz, taki ból :-)

To jest różnica myśleć optymistycznie, bo trzeba, bo tak radzą, a myśleć optymistycznie, bo tak przychodzi do głowy.

Dziękuję wszystkim, za prowadzenie bardzo optymistycznych, serdecznych blogów, z obrazami pięknego świata , za dużo ciepłych komentarzy i prezentów.

Wszystkiego dobrego kochani :-))))

niedziela, 19 kwietnia 2020

Kryształ i Ścieżka Światła - książka

         Jestem pod wrażeniem nauki dzogczen i dlatego o tym piszę.Moim zdaniem przyswojenie choć jednej praktyki sprawi, ze życie będzie lepsze, szczęśliwsze, spokojniejsze dla nas i otoczenia.
Opowiadam to co zrozumiałam, czego doświadczyłam i co sprawiło, że widzę sens mojego życia.
 W książce Kryształ i ścieżka światła jest ogrom wiadomości. To o czym wspominam, to tylko namiastka. . Ale serdecznie polecam tą lekturą.  Jeśli ktoś wybrał praktykę, to nie przeszkadza wiedzieć o innych praktykach.

       Praktyka dzogczen  prowadzi. do wydobycia z nas spontanicznego współczucia, uwolnienie od ego ,dzięki większemu zrozumieniu świata.
.Uważam, że bardzo trafnie  nasza noblistka napisała: prawda to jest taki ogród, w którym każdy zobaczyć może co  innego

Dzogczen nie opiera się na Bogu, ale na umyśle, na ciele, na energii.
Cierpienie bierze się z nagromadzonej karmy, z dualizmu odbierania tego co nas spotyka.

Dopóki jest ego, jest dobro i zło. Człowiek to tworzy
cyt. z blogu Przebudzenie.bez nas nie byłoby dobra i zła, takie zachowania nie istnieją w naturze.
W naturze wszystko działa tak jak powinno, trawa jest zielona a niebo błękitne.Oświecony stan jest naturalny w nim wszystko jest takie jakie jest.Nie znaczy to, ze  robi się podłe rzeczy i poczucie krzywdy zwala się na niedoskonałość innych. Tak po chłopsku mówiąc, w oświeconym stanie nie ma oceny na dobro i zło, po prostu nie dzieje się krzywda. Człowiek w swej istocie jest czysty i doskonały, ale dopóki nie jest w stanie naturalnym, ta doskonałość się nie ujawnia  . Noworodek jest w stanie naturalnym :-) a potem jesteśmy uwarunkowani przez środowisko. Kombinujemy :-)
Tak to zrozumiałam, tak sobie to wyobrażam.
Nie dla każdego, kto się o tym uczył, jest to oczywiste.
 
     
Bez względu co się ze mną działo, byłam wyczulona na ludzkie troski. Po 15 latach mój serdeczny przyjaciel powiedział, że był zdumiony, ile  ludziom pomagam, choć mi ciężko. Ja tego nie  pamiętam, ale może coś w tym jest, skoro on pamięta aż do teraz.
Nie spodziewał się, że tak się potoczy mój los. Ja też nie, uch
Drastycznie zmieniło się wszystko w okół, ale zrozumiałam, ze  teraz moje  życie jest dobre. Myślę, że dostałam je, bo była we mnie ta najcenniejsza umiejętność: współczucie. I Papież Franciszek powiedział, ze współczucie jest najważniejsze !
 Okazało się, że to wszystko co robiłam było właściwe i przeszłam do następnego etapu rozwoju.

Nasze zachowanie, nasza karma zapewniają nam jaki los nas będzie spotykać. Im więcej zasług, tym lepsza karma i mniej cierpienia. Karma to jest zrozumienie.
Namkhai Norbu uczy, zeby być uważnym, odpowiedzialnym, obecnym tu i teraz,


Można nabrać takich nawyków, można spróbować :-) Myślę, że warto


       My lubimy stawiać sobie cel, zwyciężać za wszelką cenę, ewentualnie bohatersko przyjmować porażkę, ale z poczuciem, że jak nie teraz, to następnym razem.
To czemu nie postawić sobie takiego celu? Z czasem zmieni się nasze podejście, aby tylko zacząć.
Cel jest irracjonalny, a my jesteśmy przyzwyczajeni do satysfakcji naszego ego, ale za to zaskakująco zadowalający. :-)
Zamienimy zadowolenie na szczęście.
Przejęta moim postem blogowa przyjaciółka, napisała

Nigdy nie myślałam o przywiązaniu w kategoriach zawiści, zazdrości, żalu czy poczucia krzywdy. Przywiązanie zawsze kojarzyło mi się z miłością, poczuciem bezpieczeństwa, odpowiedzialnością, stałością, trwaniem. Jestem chyba człowiekiem z rodzaju "drzewo", silnie zakorzenione w rodzinie, tradycji, to daje mi silę w trudnych chwilach, jak to mówią "trzyma przy życiu". Ale każdy człowiek jest inny, nie ma uniwersalnej recepty na szczęście. :

Dla mnie też tak było wiele lat. Bardzo pragnęłam mieć szczęśliwą, pełną miłości rodzinę, aby móc czerpać z niej siłę do życia.. I pewnie, gdyby się udało, miałabym takie samo spostrzeżenie na temat przywiązania, to samo dobro.  No ale potoczyło się inaczej.
Wiara w siłę rodziny stworzyła przywiązanie, które niespełnione, o m ało nie przypłaciłam życiem.


I moje dzieci postanowiły radzić sobie samemu. Szanuję to, choć na początku serce pękało. Bo ich samodzielność powodowała, ze czułam się niepotrzebna. i jeszcze bardziej samotna.
Jestem ich przyjacielem, ale przede wszystkim oni sami muszą być dla siebie najlepszymi przyjaciółmi
Ja nie byłam pewna siebie i musiałam liczyć na łaskę. Często bardzo dobrzy ludzie mnie lubili, ale dwa razy tak się nie stało i to była tragedia. I dlatego nie chcę, żeby byli zdani na kogoś, chyba, ze podejmą taką decyzję. Chcę, żeby wierzyli w siebie, a potem w dobrych ludzi.
Dobrze, że . polubiłam samotność i jestem swoim najlepszym przyjacielem.
Na szczęście otrzymuję  wsparcie w najmniej oczekiwanym miejscu, w dodatku od obcych ludzi. Uważam, że to nie jest mała rzecz,  to wielkiej rzecz.

Praktykuję tantrę  dla dzieci. Praktykuję też wyrzeczenia. To jest największa pomoc, jaką mogę dać.  Będzie co ma być, chciałabym tylko, żeby odnaleźli naukę w tym co się zdarzy. Tym bardziej, kiedy im się  powiedzie, bo zadowolenie, czasem, stępia spostrzegawczość.

Uwolnienie do przywiązania, to jest uwolnienie od oczekiwań, od pragnień
Gdybym nie oczekiwała wiele, niewiele bym cierpiała.

Ale nie jest tak, że nie trzeba robić nic. Trzeba żyć z pożytkiem dla wszystkich czujących istot.
Trzeba się odnaleźć w takiej rzeczywistości w jakiej się znajdujemy. Tu ukazuje się nasza karma, tu na  karmę pracujemy.
Jesteśmy ludźmi, więc musimy dbać o nasze środowisko, żyć z pożytkiem. Zwracać uwagę na cudze cierpienie, nie być obojętnym

Teraz ważne są wybory, aby uwolnić naród od manipulacji, od nienawiści, abyśmy żyli w demokratycznym kraju.

      W moim tybetańskim sklepie Desis, wisi mniej więcej taki napis, życzymy wszelkiej pomyślności, aby można było się nią dzielić :-)

Wielokrotnie korzystałam z  pomyślności innych, i to niemałej.
Właściwie tylko raz ktoś był do tego zmuszony. No ale cóż, widocznie taka karma. Może się to jeszcze odmieni i poczuje taką potrzebę :-)


Z wielką radością przeczytałam :

Cyt.
W rzeczywistości ten pozornie zewnętrzny świat  jest przejawieniem naszej własnej energii.

Jakakolwiek myśl lub wydarzenie się pojawi, to jednak natura umysłu nie zostanie przez to uwarunkowana i nie rozpocznie osądzania - będzie po prostu odbijać wszystko, co się pojawi, jak czyni to zwierciadło, zgodnie z własną naturą.


Wielokrotnie słyszałam te słowa, wypowiadane z naganą dla mnie. Miałam zrozumieć, że to co widzę to moja błędna interpretacja.
A tymczasem okazuje się, że ktoś po prostu chciał się usprawiedliwić, że robi krzywdę..Wygodniej zrzucić winę na czyjeś odczucia, i dzięki temu nie mieć poczucia winy.

Wreszcie zobaczyłam to co odbija się w lustrze,. Bo nie o to chodzi, żeby nie widzieć złego. Tylko reakcja na to co się odbiło było przejawem mojej energii, byłam zrozpaczona. I całe szczęście, bo zaczęłam szukać lekarstwa na te reakcje.

Wyleczyć chorobę można tylko wtedy, kiedy wiadomo czym jest spowodowana. Tybetańscy lekarze każde schorzenie leczą indywidualnie, nie leczą objawów tylko przyczynę.


Jesteśmy wychowywani w pokorze, w negowaniu zachowań,, bo to wstyd czasem, nie należy być malkontentem. I to jest reakcja naszego ego, która czasem prowadzi do jeszcze większej frustracji..
W dzogczen dzięki temu, ze  pozwalamy na uświadomienie sobie co się tak naprawdę robi, czuje i dlaczego pozwala się od tego uwolnić. Czasem świadomość ta prowadzi do bólu, ale nie trzeba się tego bać, on się rozpuszcza.

I do tego  nakłania nasza psychologia. Po to są sesje terapeutyczne dla ludzi, którzy przechodzą kryzys.
Pamiętam, ze mnie też jedna pani psycholog bardzo pomogła, w tym samym czasie uczyłam się o Bon. Pani po jakimś czasie powiedziała, że szybko się regeneruję. W końcu zakomunikowała, ze cel został osiągnięty i koniec terapii/ Przestraszyłam się, bo gubiłam się w tym co ja tak naprawdę czuję, nie byłam pewna co robić, żeby się obronić. Pani powiedziała, że dam radę, że  sama wymyślę..
Potem zajmował się mną fizjoterapeuta pan Andrzej Krawczyk (polecam) i kiedy od niego wychodziłam często wiedziałam co mam zrobić Jak o tym teraz myślę, to to była taka medytacja dzogczen. Pan Andrzej nastawiał moje uszkodzone kości, organy, co bolało do szaleństwa,  więc zachęcał do mówienia. I tak gadałam co mi przychodziło do głowy i nagle przychodziły oświecone myśli, rozwiązanie problemu.


Taki cud, bo miałam duże  kłopoty z pamięcią i koncentracją :-)

Postaram się  nie oczekiwać za wiele, zobaczę co się stanie i postaram się zrozumieć z tego jak najwięcej i wykorzystać to jak najlepiej. Oby to nie były jakieś tragedie, bo bardzo silna to ja jeszcze nie jestem.
Trochę boję się kryzysu spowodowanego koronawirusem i polityką, a najbardziej obawiam się katastrofy ekologicznej
Ale będzie co ma być, nie inaczej, nie ma co się martwić na zapas.

Tego wszystkim serdecznie życzę.

środa, 15 kwietnia 2020

Wolność od przywiązania.

    " Medytacja nad nietrwałością wszystkich zjawisk powinna doprowadzić do radosnej wolności od przywiązania, a nie do chorobliwego pesymizmu " cyt, :Kryształ i ścieżka światła.


Kiedyś gdy słyszałam, ze cierpię bo jestem przywiązana do męża, ogromnie mnie irytowało takie stwierdzenia. Pewnie dlatego, że powodowało moje poczucie winy, mój błąd, moją negację. Czemu to przywiązanie tej drugiej osoby do błędnych przekonań, a co za tym idzie okrutnych zachowań krzywdzących  mnie, nie było wystarczającym powodem mojego cierpienia?
I po tylu latach, w kwarantannie, czytając Kryształ i ścieżkę światła i obserwując ludzi zmuszonych do odosobnienia, zobaczyłam czym to przywiązanie jest.
Zobaczyłam jak ludzie cierpią nie mogąc spędzić świąt tak jak zawsze w gronie bliskich, w  kościele.
Uświadomiłam sobie, że to właśnie jest to przywiązanie. Nie spełnia się to co dla nas ma znaczenie i zadaje nam to ogromny ból.
I naprawdę człowiek szczęśliwy jest gdy jest wolny od przywiązania.
Miłość romantyczna jest nam od dziecka stawiana za wzór do naśladowania. A tak naprawdę przygotowuje to człowieka do cierpienia. To cierpienie jest wręcz niezbędne, żeby miłość przeżyć. Ludzie czasem się świetnie dopasują i żyją wiele lat razem i super, tak po prostu są odpowiedzialni, uczciwi, szczerzy.
Mnie to się ciągle wydawało, że jest między nami jakaś więź tajemna, która nas przyciąga wbrew niepowodzeniom. Nawet myślałam, ze mamy wspólną drogę do oświecenia, :-)
Ale już tak nie myślę.
Niczego nie żałuję, wszystko co nas spotyka nas kształtuje i daje szanse na rozwój.
Najwyraźniej musiałam doznać takiego szoku, takiego bólu, żebym była zmuszona zrozumieć co to jest to przywiązanie, żeby się uwolnić od cierpienia raz na zawsze.
A już ostatecznie upewniłam się w tym, kiedy pewna koleżanka opowiedziała mi, że też miała wyjątkowy związek, nie taki oczywisty. Zrozumiałam, ze poczucie wyjątkowości czasem usprawiedliwia krzywdzenie innej osoby przy tej okazji, bo wygodnie pomyśleć, że to jej sprawa, ze cierpi

Przypomniało mi się, że oświecenie osiągają często ludzie prości. Pewnie dlatego między innymi, że nazywają rzeczy po imieniu: zdrada to jest zdrada, a nie wyjątkowy związek, hehe. Nauczyciele Bon uczą, że świadomość tego co się tak naprawdę robi jest niezbędna do oświecenia.



Kiedy już rozpacz niespełnionej miłości w dużym stopniu się rozpuścił, zaczęłam inaczej patrzeć na świat.
 Po wypadku, z racji tego, ze na niewiele rzeczy miałam, wpływ, nabrałam takiego nawyku, że we wszystkim co mi przytrafiało, widziałam pozytywy Każda sytuacja, która na pierwszy rzut oka była straszna, okazywała się przynosić dużo dobrego.
Teraz widzę, że to dlatego, że rozpuściło się to moje przywiązanie. Niczego nie oczekuję, niczego konkretnego się nie spodziewam, nie mam zamiaru spędzać czas na usilne pragnienie czegoś, żeby mi się spełniło, jak to niektórzy wierzą. Kiedyś, pamiętam, chciałam poznać kogoś dla kogo będę ta jedyna, wyjątkowa. Na szczęście uwolniłam się od takiej potrzeby. Jeśli już, to potrzebny mi partner, przyjaciel, dla którego też będę przyjacielem i nie będę go więzić, ale też nie dam uwięzić siebie.
Na szczęście  mówię co wiem, co wydaje mi się, ze to potrzebne, nie chcę nikogo krzywdzić, ale nie boję się braku akceptacji. Bo ocena się zmienia, dziś myślimy tak, a jutro inaczej.
Kłopot jest taki, ale dla mnie wielkie szczęście, że jakimś cudem, w miarę szybko rozumiem co ktoś tak naprawdę robi i dlaczego. Rzeczywiście nadszedł czas, że teraz nie jest łatwo mnie skrzywdzić, najprędzej zrobiłabym to sobie sama. pewnie stąd żyję w strachu o dzieci. Ja wiem, ze są już dorosłe, muszą swoje doświadczyć, ale boję się o nich


 Rzeżucha to tradycyjne warzywo na Wielkanoc. Znalazłam nasionka z zeszłego roku i posiałam. To bardzo wartościowa roślinka. Już zjadłam :-))

Sąsiadka pokazała mi tulipanka i żonkila pod blokiem w trawie, to latam podlewać po schodach codziennie. Pilnuję jedzenia, ćwiczeń i staram się nie zwariować od koronawirusa i wyborów
 Teraz dopiero ogromnie doceniam to, że chodzę, że myślę. To by  było dopiero nieszczęście.
Fajnie, ze jestem wolna od zawiści, od zazdrości, od żalu, poczucia krzywdy, czyli właśnie od przywiązania.
Jestem wolnym człowiekiem.
Kto by pomyślał
Przypomniało mi się,ze na jakiś naukach usłyszałam, żeby nie oceniać. Nie rozumiałam o co chodzi, bo przecież jak nie oceniać, skoro trzeba wiedzieć,ze coś jest zasługą, czyli jest dobre, a coś nie.
Okazało się, że wcześniej tak uczyli mnie ci ,co im takie przekonanie było na rękę, żeby ranić.
A nauczyciel uczył, żeby nie oceniać, bo to powoduje, ze czegoś nie lubimy, albo coś lubimy, więc jak się nie stanie jak chcemy to cierpimy,
Przywiązanie
.Nie przyjmujemy wszystkiego takie jakie jest.
Ale to już  jest mądrość dzogczen.

Mam potrzebę życia w wolnej Polsce i zrobię co w mojej mocy,żeby tak było

I co o tym myślicie?

:-)))

wtorek, 7 kwietnia 2020

Kolejna książka Namkhai Norbu

          " wszystkie niezliczone istoty, jakie tylko istnieją,
            jako swoją zasadniczą, właściwą sobie kondycję
            posiadają doskonale czysty stan oświeconej istoty......"
Ze " Strof o bodhiczitcie" Longczenpa 1308-1364

     Zaczęłam czytać kolejną książkę Mistrza Dzogczen. Namkhai Notbu co to w języku tybetańskim znaczy Klejnot Przestrzeni /Nieba. Kiedy poznaję  jego nauki, nie  mogę się oprzeć odczuciu spokoju, radości, otwiera się moje serce, otwiera się mój umysł., pięknie napisałam :-)))

 Tłumacz nie raz powtarza jak wiele osób pracowało nad spisaniem na bieżąco nauk, wykładów prowadzonych prze nauczyciela przez 7 lat. Podkreśla też ile czasu sam nauczyciel spędzał by , tłumaczyć, objaśniać współpracownikom, tłumaczom by nauki były czytelne, jak najbardziej zrozumiałe.  I tak książka "Kryształ i ścieżka światła" miała powstać w rok, ale zajęło to cztery lata.
       Dopiero zaczynam lekturę, opowieścią o urodzeniu Namkhai Norbu i myślę  sobie, że to wielkie szczęście, ze zainteresowałam się tymi naukami. Może to dobry znak? :-) ja to lubię wierzyć, ze moje przeżycie ma takie znaczenie :-)

Ciepło się zrobiło, słoneczko zagląda do mieszkania, żeby raźniej było sprzątać, gotować, ćwiczyć.
Ja niestety utknęłam przy biurku. Wypracowany tryb dnia codziennego nie jest możliwy, wszystkie obowiązki mi się porozłaziły. Zrobiłam na szczęście pewne odkrycia w ćwiczeniach tai chi, ale o tym kiedyindziej. W każdym razie mam wrażenie, ze wszyscy teraz muszą uruchomić swoje wnętrze, bardziej niż zewnętrzną formę działań.
Warsztat tai chi w Krakowie jak znalazł :-)


 koty zawsze ?:-)


Pod kaloryferem leży w słoneczny dzień:-)




      Pierwszy raz uzmysłowiłam sobie, jak długa jest droga od zrozumienia do ZROZUMIENIA.
Niedawno miałam okazję rozmawiać z osobą, która interesuje się dzogczen, buddyzmem tybetańskim od dawna i wydawałoby się, ze z racji większej ilości czasu poświęconemu na naukę, powinna wiedzieć więcej, rozumieć więcej. Okazało się, że to jest taka nauka, w której wiedza nie jest jednoznaczna z tym co się rozumie.
Przy tej okazji przypomniałam sobie jak nie raz napisałam coś co dziś mogę uznać za trochę infantylne. Dziś już wydarzenia z tamtych czasów, mogłabym inaczej zinterpretować.
Nie wstydzę się .tego i na pewno nie jest to kwestia gadania głupot,
To jest moja droga rozwijania świadomości. I na pewno nie jestem wyjątkiem.

Natomiast kiepsko jest jeśli ktoś myśląc, ze rozumie to czego się uczył krzywdzi innych.
Słowa, ze każdy jest w swojej istocie doskonały, czysty, znaczą tyle, że każdy ma Naturę Buddy, nawet kot, ale to nie znaczy, ze już Buddą jest i wszystko co zrobi jest dobrze.i rozumie to co robi

Może mylę się i ja, ale zauważyłam, że to takie wygodne powiedzieć komuś:,  rozumiem, ze byłaś w ciężkiej sytuacji, zamiast przyznać, ze to ja się przyczyniłam do tego,ze byłaś w ciężkiej sytuacji.
No może to asertywność, może akceptacja siebie, może wiara w siebie.?
Może gdybyśmy się lepiej znały byłaby szczera i powiedziałaby wprost, ze okazała się świnią?
No cóż domysłów sto, ale najważniejsze, żeby zdała sobie sprawę z tego co się zrobiła i dlaczego.

Mistrz Dzogczen uczył, że jeśli się coś źle zrobiło, nie trzeba tego roztrząsać, ale uświadomić to sobie i nie robić tego więcej. To jest podstawa, żeby rozwijać tą doskonałą naturę.

To pewnie dla wszystkich oczywiste, ale ja zetknęłam się z tym, że od takiej świadomości  się ucieka. A to też pewnie dlatego, że wiemy o akceptacji siebie, asertywności itd. Ale to naprawdę nie jest potrzebne.
Fakt, ze mamy tendencję do nadmiernej samokrytyki, zwłaszcza  jeśli, ktoś dba, żebyśmy tej wiary w siebie nie mieli, bo sam się tym dowartościowuje. Ale nie trzeba popadać ze skrajności w skrajność i już wszystko co się zrobi uznawać za dobre.

To są takie subtelne różnice, że trzeba się mocno zastanowić czasem.
Zresztą jak zwykle punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.
Co prawda modne jest mieć empatię, ale nie wszystko można sobie wyobrazić jak ktoś się czuje.
Może przesadza? a może sam sobie winny?


 To nie jest takie trudne. Trzeba otworzyć serce,otworzyć umysł i żyć z pożytkiem dla wszystkich czujących istot, nie tylko dla siebie, ewentualnie dla dwóch osób, hehe

Czas kwarantanny sprzyja rozmyślaniom. Podsuwam temat. Tak dla rozrywki. Może ktoś ma jakieś wesołe doświadczenia w tym temacie?

Pozdrawiam serdecznie :-D

piątek, 3 kwietnia 2020

Przewartościowanie

   Przeczytałam artykuł Olgi Tokarczuk o skutkach koronowurusa. Bardzo mi się spodobało, że pani Olgazaobserwowała tyle zmian, które mogą mieć bardzo pozytywne skutki.


Zachęcam do przeczytania tego felietonu zamieszczonego w  niemieckim dzienniku, a którego fragmenty są cytowane u nas, i to takie, które zupełnie zmieniają sens całej wypowiedzi.
A przede wszystkim pisarka podkreśla, że nastąpi przewartościowanie postrzegania świata, czyli nas samych.
https://m.facebook.com/story.php?story_fbid=2716151888513431&id=590476237747684

     Mimo nadszarpniętego zdrowia psychicznego i fizycznego i ja odkryłam u siebie wiele zaskakującyc cech :-)
Czas odosobnienia przechodzę od kilku lat, więc nie przeraża mnie. Ale ruch i kontakty z ludźmi są dla mnie obowiązkowy żeby znów nie wpaść w depresję i nie stracić możliwości chodzenia, więc obawiałam się, że źle zniosę aż taką izolację.
 

A jednak te większe ograniczenia, zmusiły mnie do wypracowania nowych zasad funkcjonowania. Okazało się, że mam  niesamowite efekty.
Przede wszystkim więcej medytuję i to niezwykle wpłynęło na radzenie sobie z problemami, tymi prawdziwymi, tworzonymi mi przez innych, jak i tymi tworzonymi przeze mnie w głowie.

Generalnie ludzie mają zwyczaj zdobywania, czyli jeśli chcą coś osiągnąć, to wiedzą, że muszą to wypracować, nieraz ciężko. Tak też są odbierane moje osiągnięcia, jako ciężko wypracowane.
Zaobserwowałam całkowitą tego sprzeczność.
Od kiedy jestem niepełnosprawna, po prostu jestem zmuszona do wykonywania minimum wysiłku fizycznego, za to mam czas na medytację. Nauczyłam się pozwalać myślom płynąć bez usilnego wpływania na nie, czyli wymyślania jak bym chciała to rozwiązać, co osiągnąć. Do głowy wpadają różne myśli, czasem bolesne przeżycia, czasem, o wakacjach w Bieszczadach 20 lat temu.
A nagle wpada oświecona myśl, wiem co mam dziś zrobić, wiem co się stało dobrego, dzięki temu co było pozornie strasznie przykre,  spotkam kogoś kto dobrze doradzi. Nauczyłam się odnajdywać wskazówki we wszystkim czego doświadczam, co widzę co słyszę, pozornie bez znaczenia, Rzeczywiście jestem czasem taka trochę nawiedzona.
To jest normalne, ale inne jest to, że nie robię tego co pozornie wydawałoby się konieczne. Okazuje się, że  dzieje się coś samo z siebie, jakby cud, bo okazuje się, że to najlepsza rzecz jaka mogła się wydarzyć w danej sytuacji. Sama nie wpadłabym na pomysł, żeby tak zrobić. Zresztą, mam wrażenie, ze udało się tylko dlatego, że było spontaniczne, a dzięki temu uczciwe, nie zagrane i tak też zostało odebrane i docenione.

Tak już było wcześniej, taką medytację poleca Mistrz Dzogczen, ale teraz kiedy jestem całkowicie uziemiona w domu, częściej dopadają mnie przykre myśli, strach przed strasznymi konsekwencjami koronawirusa dla całej rodziny. Na szczęście medytacja przynosi ulgę, pojawiają się optymistyczne perspektywy.
Pomyślałam sobie np, ze w tym roku każdy doceni słowa Dalajlamy XIV, że świątynią jest nasz umysł. W tym roku trzeba będzie przeżyć Drogę Krzyżową, Zmartwychwstanie w duszy, w umyśle. Formy zewnętrzne w kościele z innymi wiernymi zostaną zastąpione uczuciami. Każdy się przekona jak bardzo żyje tym w co wierzy. Myślę, że przeżycie to pozwoli na rozwój .

Przypomniało mi się, jak kiedyś poznanemu człowiekowi opowiadam coś BON, o Tybecie. on też opowiadał co wie i to wcale nie mało, a w środę Popielcową mówi, ze idzie dziś posypać głowę popiołem. Zrobiło mi się głupio, bo pomyślałam, że mogłam urazić go, mówiąc o fenomenie dzogczen, skoro on jest katolikiem. To że katolik to wiedziałam, ale w moich stronach typowe jest bycie wierzącym, ale nie praktykującym. Takiego nie można urazić, ale praktykującego można. Przyniosłam kwiatuszka na przeprosiny, śmiał się, zapewniał, ze nic się nie stało, on  tyle wie, bo się interesuje, był w Indiach.
Spełniły się słowa Papieża Franciszka:  współczucie jest ważniejsze niż ideologia.
A on ma wiele współczucia, łagodności, mądrości.
I bardzo zachwala swoją żonę, od lat tą samą, ,hehe. Mój idol :-))))


Pisze o tym dlatego, że jest czas, sprzyjają okoliczności, aby spróbować takiej praktyki. Może okaże się bardzo cenna nie tylko dla mnie? Może też odnajdziecie sposób na relaks, odejdzie napięcie, usłyszycie ciszę i wiele spraw okaże się prostych, a na pewno nie takich strasznych.

Jak już kiedyś wspominałam, taka medytacja nie jest uzależniona od żadnej wiary.
Tak jak pisał Mistrz Dzogczen, potrzebne jest bycie obecnym tu i teraz, niczego nie blokować, żadnych myśli, ale też nie podążać za nimi, nie wdawać się w dyskusję ze sobą. Przyjąć to takie jakie jest.
Gniew to gniew, złość, słabość, strach, wstyd, to czego nie lubimy czuć, zaboli brzuch i trzeba to przytrzymać przyjąć, żeby pozwolić rozpuścić się temu bólowi.  Różnica jest taka, że nie odpychamy sami trudnych myśli, czekamy, aż same się rozpuszczą. To wszystko może trwać, to nie jest  chwila. Ale za to w końcu nie będzie miało co wrócić. Mówią buddyści, że wszystko jest pustką, nie trzeba się przyzwyczajać, i nie będzie bolało
Ja tak zrozumiałam te nauki i już dużo mi się zmieniło, czyli działa. Przypomina mi się jedna z pierwszych rad instruktorki tai chi, uczennicy Mistrza Moy : najważniejsza jest intencja i w końcu się uda.
 Każdy jest inny, każdy ma swój bagaż i musi dopasować receptę dla siebie. Pamiętam, że Tenzin Wangyal Rinpocze polecał pobrać trzy pigułki, sam umysł je zapewnia, trzeba tylko wiedzieć co często mamy otworzyć i będziemy wyleczeni.

ps. Ja też mówię mantry i to jest modlitwa. Ale niedawno się nauczyłam. To jest mój wybór, nie obowiązek. :-)