Najbardziej poruszająca książka jaką przeczytałam. Utwór opowiada o podróży mężczyzny i jego małego syna poprzez postapokaliptyczny obszar dawnych Stanów Zjednoczonych.
Nigdy dotąd nie czytałam powieści o cierpieniu, kryzysie, depresji nieszczęśliwych ludzi. Myślę, że taka zmiana, to jest oznaka mojej coraz lepszej kondycji psychicznej. Kiedyś byłam sama tak nieszczęśliwa, że nie mogłam słuchać, patrzeć na cierpienie innych. Teraz widzę takie losy z innej perspektywy. Widzę ile wartościowych spostrzeżeń mają ludzie dzięki trudnej sytuacji.
Ta powieść nie jest o trudnej sytuacji, ta powieść jest o tragedii jakiej doznamy, jeśli nie zadbamy o naszą kulę ziemską, o nas, o wszechświat, którym jesteśmy.
Wędrówka mężczyzny z synem przez zniszczony, ogołocony, szary, dżdżysty, zimny świat, narażonych na śmierć w każdej chwili z rąk złych ludzi, powoduje napływ wspomnień, przewartościowania swoich dotychczasowych opinii, odkrycie wartości jaką jest dobro.
Książkę warto przeczytać, ale pozwolę sobie podkreślić spostrzeżenia, które mnie najbardziej poruszyły.
" Syn pyta tatę :co zrobiłeś najodważniejszego w życiu?
tata - wstałem dziś rano"
"dobre sny to zły znak. To znaczy,ze chcesz się poddać, a ty się nie możesz poddać - mężczyzna do dziecka"
przypomina mi się wiersz naszego noblisty Czesława Miłosza _ jest taka cierpienia granica,za którą się uśmiech radosny zaczyna, idzie tak człowiek i już zapomina, o co miał walczyć i po co..."
"Dużo złych rzeczy się stało, ale my żyjemy - zauważa pocieszająco ojciec - to mało?
może być - odpowiada syn "
Tak się naprawdę zdarza. Czy to jest pocieszające? Jest. Kiedy zastanawiałam się nie raz co za złośliwość, że muszę żyć. Cytując bohatera powieści "niewiele razy przeleżał w mroku, kiedy to nie zazdrościł umarłym".
Już od dawna cieszę się z faktu, że przeżyłam, że doświadczam co dnia wiele niezwykłych doznań.
Przyszedł wreszcie taki moment, ze rozpuścił się cały mój ból. Odpuściło cierpienie, które niechcący przelałam na blogu. Pomyślałam sobie ze zdziwieniem, że w sumie to już nie mam o czym pisać. Nie zdając sobie sprawy, ten ból napędzał całą moją egzystencję. I nagle przyszła ulga, pustka. Zapomniałam co to ja chciałam...., hehe
Oczywiście zostały niepokoje dnia codziennego, proza życia, losy moich najbliższych, które mnie zawsze interesują i niepokoją. Ale okazało się, że na tyle zrozumiałam życie,że pozwalam mu toczyć się samodzielnie, pozwalam realizować się karmie każdego indywidualnie.
Już nie staram się uszczęśliwiać kogoś na siłę. Piszę co wiem, czego doświadczam, bo może się komuś przyda w odkrywaniu swoich możliwości. Ale każdy zrozumieć musi sam cm tak naprawdę robi ? i dlaczego?.
Powieść kończy się słowami "Dobro Cię znajdzie - mówi mężczyzna do syna przed śmiercią"
To było niemalże niemożliwe, a jednak chłopiec znalazł dobrych ludzi, którzy towarzyszyli mu w drodze.Nie był sam.
Kiedy zapytałam o to moją przyjaciółkę, czy w to wierzy? Odpowiedziała, że na pewno dobro mnie znajdzie.
Obruszyłam się na to stwierdzenie, bo zrozumiałam sugestię, ze znajdę partnera i to jest to dobro, tak jakby to było warunkiem szczęścia.
A ja już tak mocno stanęłam na nogi, tyle serca otrzymałam od obcych ludzi, tyle cudów mi się przytrafia, że pomyślałam, że partner to błahostka. Pomyślałam sobie, że nikt nie wierzy, że można być szczęśliwym samemu.
A ja nauczyłam się być swoim najlepszym przyjacielem, nauczyłam się rozpuszczać ból, nauczyłam się medytacji, która przynosi spokój, a zarazem odkrywa możliwości na jakie bym nie wpadła przez dedukcję.
Dobro, które mnie spotkało, to to,
że mogę chodzić. Dzięki temu świat stanął otworem, a ja z tego skorzystałam. Poznałam wyjątkowych ludzi, zobaczyłam jaką mam siłę w sobie.
Partner już nie jest niezbędny :-)
Ale kiedy tak o tym myślałam, zaczęłam się obawiać, czy nie jest to jakaś obronna postawa, że tak naprawdę boję się, że znowu będę się szarpać, że znowu ktoś coś od kogoś będzie chciał, i przekonywał o swojej racji.
Uświadomiłam sobie, że ja zapomniałam co to jest miłość dwojga ludzi.
Moje doświadczenie kojarzy się z cierpieniem, z samotnością. Ja ciągle słyszałam, że wszystko przemija, żeby się nie przywiązywać, i że dlatego czuje się skrzywdzona, a to jest rzecz normalna.. Czyli sama sobie buduję tą klatkę.
Jak tu wierzyć w miłość? Co to jest ta miłość?
Otóż, teraz widzę to tak!!
Miłość dwojga ludzi, nie przeszkadza być dobrym współczującym, pomagającym wszystkim czującym istotom. Zdarza się, że ludzie tak się dobiorą, że są wsparciem w rozwoju prze całe życie. Bycie w związku to jest kolejna ścieżka. Tak jak każda, ma czasem trudności, ale w miarę pokonywania ich przybliżamy się do oświecenia. Chyba, ze trudności pokonują nas. Ale to tak ja w życiu.
To, że wszystko przemija , moim zdaniem, dotyczy warunków jakie nas spotykają. Stała jest nasza prawdziwa natura, ale czy się pamięta i dba o jej czystość, to już jest sprawa rozwoju. Jeśli ktoś uważa, że stwierdzenie, wszystko przemija, nie ma dobra i zła, jest tylko usprawiedliwieniem zachcianek ego, to trzeba mu współczuć , ale przykładu absolutnie nie brać..
Zapewne ucieszę się, jeśli znajdę osobę na tej samej ścieżce co ja. Na pewno, to będzie bardzo miłe jeść posiłek z kimś kto też się z tego cieszy.
I nie boję się, że natrafię na jakieś trudności. Postaram się biec dalej jak Forrest Gump, wykorzystać ile się dan z danej sytuacji, nauczyć się ile się da, wesprzeć ile się da, ale jeśli się nie da, to odpuścić.
Przypomniały mi się słowa trenera do naszego skoczka narciarskiego na starcie : "zostaw głowę" I poleciał najdalej z zawodników. hehe
Ja o medal nie walczę, ale na pewno samo myślenie koncepcyjne nie pomoże w zdobyciu szczęścia.
Nie dawno przeczytałam słowa instruktora Jogi i bardzo mi się spodobały, może i wam przypadną do gustu:
cyt.
Tym, co przynosi harmonię do naszego życia jest
przede wszystkim element aktywnej woli.
To dzięki niej możemy tworzyć formy, które najpełniej oddają to co żywe i prawdziwe w nas
Mandale życia tworzymy cały czas i nieustannie podlegają one przeobrażeniom, odnaleźć się w tym rytmie ciągłych przemian jest właśnie tą harmonią.
Instruktor Tai Chi mówił:
Najważniejsza jest intencja. W końcu się uda.
Jak widzicie to naprawdę od nas zależy. Od nas zależy co robimy jak zbieramy dobrą karmę, jaką mamy wolę, intencję.
Zauważyłam, że często w obliczu wielkich nieszczęść, traci się wiarę w Boga. Mówi się, że zapomniał o ludziach, że jest obojętny na krzywdę, albo każe za grzechy.
Moje doświadczenia wskazują, że człowiek sobie nie zdaje sprawy ile od niego zależy. Jakoś lubimy zdać się na łaskę, albo się ze strachu przed karą nie wychylać, nie dociekać.
Modlimy się, bo dobrze jest mieć wsparcie dobrej energii, ale ta energia będzie wspierać jeśli nasza wola, nasz intencja będą działać dla pożytku czujących istot, a nie krzywdzeniu innych dla zaspokajaniu swego ego.
Dzogcen uczy, że to wszystko jest w naszych rękach, tak zrozumiałam i to mi się bardzo podoba od kiedy uwierzyłam w siebie.
Może i Wam się spodoba
a w ogóle co to ja chciałam?
następnym razem sobie przypomnę
może:-))).