niedziela, 26 lutego 2017

Już piszę .... :-)

    Tak jak sobie obiecałam, zaczęłam pisać w pamiętniku, który dostałam. Jestem zachwycona :-) Nie przypuszczałabym, że przypadnie mi taka forma do serca. Przede wszystkim mogę siebie rozczytać, co było jeszcze do niedawna niemożliwe, :-) Oczywiście nie jestem wstanie się rozpisywać, bo zajęłoby mi to cały dzień i pewnie ze sto razy zapomniałabym o czym to ja chciałam...,  ale za to hasło powie wszystko, dzięki czemu łatwo je zakwalifikuję do odpowiednich doznań :-)
No ciekawe czy zawsze będą sukcesy, wzruszenia i radości??
Oby, Zeusie, Oby - jak powiedział  Hades. 
Co prawda o co innego mu chodziło, ale tu pasuje:-)

 Zanim zaczął padać śnieg padał deszcz ze śniegiem. Uroczo to wygląda przez okno :-) W piątek bardzo mnie bolało, nie dałam radę iść na ćwiczenia ale mimo to coś ładnego zobaczyłam na świecie.

 Te smugi to właśnie deszcz ze śniegiem.
 A rano w sobotę zaświeciło słonko i wszystko dookoła się mieniło i iskrzyło..... Poszłam na ćwiczenia :-) Po powrocie musiałam poleżeć... i obudziłam się wieczorem, przebrałam i poszłam spać dalej.
 Niestety siły nie wróciły i nie chce mi się nawet zajączków robić. Ale to na pewno brzydka pogoda tak działa.  Może się rozkręcę jeszcze?!

Generalnie to jedna sprawa drąży moją duszę. Otóż zastępowałam koleżankę na tai chi i poprowadziłam grupę, trzech panów. Ludzie już byli całkiem zorientowani w ćwiczeniu Taoistycznego Tai Chi, więc łatwo i przyjemnie sobie powtarzaliśmy. W końcu jeden pan się odważył i przyznał, że nie może spamiętać, że myli mu się i ciągle nie wie co dalej. Mówię, żeby się nie przejmował tylko naśladował pozostałych, z czasem się ułoży. Tego się nie da nauczyć jak tabliczki mnożenia, to trzeba poczuć, więc trzeba być cierpliwym. Pan nie dał się uspokoić. Poprosiłam więc, żeby pokazał z czym ma problem.
I, o dziwo!!!, zobaczyłam w czym rzecz. Powiedziałam, poćwiczyliśmy raz, drugi, trzeci i O dziwo!!! zauważył w czym rzecz.
To był siedmiomilowy krok w jego ćwiczeniu dla zdrowia. Teraz już, często, ciało samo będzie robiło co trzeba, w sposób naturalny. Do zapamiętania będzie dużo mniej.
A co ja się nagimnastykowałam, nakręciłam dookoła, umęczyłam szukaniem sposobu dotarcia do świadomości, to przeszło moje wyobrażenie. Kręciło mi się w głowie, potem, trzęsło w żołądku.
Kiedy zobaczyłam jak niewiele, a jednocześnie wiele, potrzeba, żeby przyniosło ogromne korzyści to zaczęło mi bardzo zależeć. Wiedziałam, że w efekcie będzie bardzo szczęśliwy.
Przypomniało mi się potem, że to chyba jest uszczęśliwianie na siłę.
Okazało się, uff, że ten pan był na to gotowy, :-)))i dlatego się udało.
 Zrozumiałam wtedy, że na siłę rzeczywiście nie można nikogo uszczęśliwić. Ten ktoś musi sam być na to otwarty.
Po zajęciach, opowiadam drugiemu instruktorowi, o swoich przeżyciach. On się śmieje radośnie. Rzeczywiście to jest powód do radości. Dopiero w domu, ochłonąwszy trochę, przypomniałam sobie, że On mnie próbował nauczyć tego samego. Niestety, mało się wtedy na Niego nie obraziłam.
A On  tylko dlatego robił to, że wiedział jaki to będzie wielki pożytek dla mnie. On też lubi ludzi. A w dodatku byliśmy kiedyś pomocnikami u jednego instruktora i znał moje możliwości z dawnych czasów, więc chciał, żeby wróciła moja dawna forma, żebym nie była kaleką.
W końcu i ja załapałam przekazywaną mi wiedzę. Ogromnie dużo mi to pomogło. I kiedy pojechałam na warsztat, który prowadził bardzo doświadczony instruktor z Kanady, musiałam wyjść na środek przed 200 osobami pokazać z czym mam problem, dostałam poprawki. Dzięki nabytym umiejętnościom, niemalże od razu udało mi się wprowadzić je w życie. Instruktor pochwalił, potem zapytał ile lat ćwiczę. Na koniec uśmiechnął się szeroko i pokiwał głową z aprobatą moich postępów. Byłam przeszczęśliwa i ogromnie wdzięczna koledze, że uparł się przypomnieć mi o przenoszeniu ciężaru. Bez tego nic bym nie umiała zrobić.

W odniesieniu do moich zajęć to nie tyle jestem zadowolona, że udało mi się pomóc, co miałam szczęście, że trafiła mi się osoba gotowa na to. :-)

Wydarzenie kwalifikuję do radości,wzruszenia, sukcesów.
W sumie, niezłe wrażenie też robi :-)) w każdym razie na mnie :-))

środa, 22 lutego 2017

PODAJ DALEJ

     Wzięłam udział w zabawie "Podaj dalej" i Tereska z "Graciarni Szarej Sowy" wybrała mnie do obdarowania swoim rękodziełem. Dziś właśnie odebrałam przesyłkę, chwilkę temu i jestem ogromnie wzruszona. Przeczytałam serdeczny list i aż trudno mi uwierzyć, że tyle dobroci, tyle serca odnalazłam w świecie blogowiczów.
Jestem zachwycona, uszczęśliwiona i przejęta, tyloma pracami ręcznie wykonanymi specjalnie dla mnie i w jednym z ulubionych moich kolorów, w zielonym :-) w  kolorze spokoju.

Serce odpowiada, o dziwo,  za mądrość. Super, że ja się kojarzę z serduszkiem, hehe, bo ono jest motywem przewodnim sprezentowanej paczki.




 Dostałam też niepowtarzalne korale. bardzo eco!
 A to są pamiętniki specjalnie dla mnie przeznaczone, w pięknej srebrnej oprawie z cudownymi różami.
Kolor srebrny zwiastuje rycerskość, honor, romantyczność, zaufanie, więc bardzo dobrze mi to wróży :-)







 Obiecałam sobie, że będę codziennie zapisywała choć jedno zdanie pod odpowiednim hasłem.
Będzie to dla mnie nie lada wyzwanie bo ja mam niesprawną prawą rękę. Pisanie to dla mnie duży wysiłek więc zdania będą krótkie ale treściwe, hehe
Jak tu krótko napisać o dzisiejszym wzruszeniu, żeby zawsze ściskało w żołądku?
Już ja coś wymyślę..... !
 O i jajo srebrne zwiastuje święta wiosenne;-)
 Dostałam też uroczą sówkę i kotka  do kluczy z "Pracowni Filcuszki Metuszki".
Kot to jest moje ulubione zwierzę. Symbol niezależności, spokoju, równowagi a przy tym ciepły, kochany, radosny. :-)
Sowa to symbol mądrości. Od niedawna to mój drugi ulubieniec. :-)

Bardzo, bardzo za wszystko dziękuję Kochana Teresko. Jestem bardzo wdzięczna za pamięć i serce jakie mi okazałaś. Uściski, buziaki, pozdrowienia :-)))
Akurat jutro tłusty czwartek to wypije zieloną herbatkę i zjem czekoladowe serduszka, mniam :-))


Chętnie zaproszę Was do zabawy "Podaj dalej".
Wśród osób, które zechcą wziąć udział w zabawie wybiorę jedną, która otrzyma ode mnie moje rękodzieło w terminie 365 dni od dziś.
Zainteresowanych proszę o zgłoszenia do końca marca 2017.
Na początku kwietnia ogłoszę wybraną osobę i skontaktuje się po więcej danych.

Zapraszam wszystkich serdecznie :-)

wtorek, 21 lutego 2017

Jak wiosna to kurczaczki :-)

     Wyszłam i ja poszukać wiosny w Warszawie. W niedzielę trochę się przejaśniło, ptaszki śpiewały więc nabrałam ochoty wyjść na dwór.
Opłaciło się :-)




 Zaczęło się rozjaśniać. Powoli promyki słonka przebijały przez chmury i samolot też :-)
 A o zachodzie to całkiem złoto się zrobiło.
 Wracając do domu moim oczom ukazał się taki widok.... architektura trzech epok wzdłuż jednej ulicy. Zabytek z początku zeszłego wieku, czeka na odrestaurowanie. Współczesny wieżowiec. A w środku pamiątka po ZSRR.
Bardzo mnie rozbawił ten widok:-) Was też ?

Po powrocie do domu zrobiłam pierwszego kurczaczka.
 Dzióbek wyszedł mi cudny, krzywy ale uroczy, trochę przypomina mój, hehe


     Wczoraj miałam wizytę u lekarza rehabilitanta, z którym dawno się nie widzieliśmy. To ten lekarz powiedział słowa, które mnie podnosiły na duchu wielokrotnie: tam na Górze to panią lubią. Głównie docenialiśmy, że wyszłam ze śpiączki, że zniknął krwiak mózgu, że nie jeżdżę na wózku.
Mimo różnych smutków, świadomość wielkiego szczęścia z tego powodu, pomagała szukać radości dalej.
Wczoraj lekarz przypomniał, że akurat 20.02 minęło pięć lat od kiedy jestem pod jego opieką i że wierzył w postępy ale nie sądził, że będą aż takie, hehe.
Największym moim postępem jest osiągnięcie takiego stanu ducha czy też psychiki, że przekonałam się, że tam na Górze bardzo mnie lubią. Wszystko to co przeżyłam bardzo mnie rozwinęło. W życiu bym się nie spodziewała. I choć żyłam w przeświadczeniu, że kiepska jestem, okazało się, że w ręcz przeciwnie. Sprawdziła się prawda, że dobro wraca do dobrych. Po raz kolejny usłyszałam też, ze widocznie mam tu jeszcze coś do zrobienia.
Aż nie mogę się doczekać, co takiego? hehe

Skojarzyło mi się, że jestem taka jak Sagrada Familia w Barcelonie. Dzieło nieskończone i wiecznie w remoncie, hehe. Konstrukcja budowli miała przypominać jeden wielki organizm. Nie ma dwóch powtarzających się elementów. I mimo, że nieskończona, jest niezwykła.
Antonio Gaudi to nieźle odjechany architekt i jest dowodem, że nie ma się czego wstydzić, kiedy jest się nietypowym :-)

To ku pokrzepieniu serc.
Każdy jest architektem samego siebie i ma szansę stworzyć arcydzieło :-)





piątek, 17 lutego 2017

Lubić ludzi.....

    Obudziłam się, patrzę, a tu pochmurno strasznie, ponuro.
 Przez dwa dni słonko wiosennie przyświecało. Wczoraj było ciepło, ptaszki już zaczęły świergotać, no po prostu uroczo. Nie spodziewałam się, aż takiej zmiany pogody.
Pomyślałam sobie,  że słoneczko czekało na zdjęcia. Doczekało się, pozowało pięknie i teraz odpoczywa.
 To zdjęcie jest w tle mojego bloga. Nie widać za bardzo słonka, ale złota aura się utrzymuje :-)
 Z ostatniej chwili przed zniknięciem ...
 A tu kiciuś nocha ciekawego wsadził w obiektyw :-)

 Od kilku dni "chodzi za mną" przeczytane u Basi hasło "żyj najpiękniej jak potrafisz - po swojemu".
O tym jest mój blog, więc miło było zobaczyć, że wiele osób, tutaj, tak uważa.
Basi blog bardzo przypadł mi do gustu. Przede wszystkim zdjęcia krajobrazu w Jej okolicy pokazują jaki świat jest piękny. Malowane przez Nią obrazy, również. Parę razy poruszyły mnie wiersze, trafiły w mój czuły punkt.
O i wiem już dlaczego przypadła mi do gustu zima w tym roku. Wreszcie jest cicho.....  i słychać co mi w duszy gra :-) I okazuje się, że to już jest piękna muzyka.

Basia czasem do mnie zagląda, ucieszy się, że takie wrażenie robi na obcych, hehe.

 Ona też lubi ludzi !

Mam dziś znów wizytę u logopedy. Szy, czy, są straszne dla mnie do wypowiedzenia. Nawet patrząc na te wyrazy już jestem  zmęczona i gębula boli :-))

W gąszczu szczawiu we Wrzeszczu
klaszczą kleszcze na deszczu,
szczeka szczeniak w Szczuczynie,
szepcze szczygieł w szczelinie,
piszczy pszczoła pod Pszczyną,
a trzy pliszki i liszka
taszczą płaszcze w Szypliszkach.

uff


o, leje....

środa, 15 lutego 2017

Na placu...albo na innym placu...cyt, :-)

    Plac Europejski zimą jest przepięknie oświetlony i jest zrobione lodowisko, więc przychodzi tam mnóstwo osób. Przyszłam też i ja, uszczęśliwiona :-)
Byłam wczoraj na zajęciach tai chi i spotkała mnie wielka niespodzianka. Poproszono mnie, żebym poprowadziła zajęcia. Bardzo mnie to zaskoczyło bo byłam tylko w piątek po długiej przerwie i wyszłam z wprawy. Ponieważ nikt nie wiedział, że przyjdę, zajęcia miał prowadzić kolega, który do tej pory był pomocnikiem. Na szczęście z tym kolegą prowadziłam już nie raz grupę, zawsze bardzo dobrze się rozumieliśmy, to mnie bardzo uspokoiło i dodało odwagi, 


 Dopiero na zdjęciu zobaczyłam,że są dwa serduszka! Widzicie?


 Widać też, oczywiście, że "Kocham Warszawę"


Poprosiłam kolegę, żeby głównie On prowadził bo ja się wstydzę, hehe. I On rozpoczął. To była świetne doświadczenie dla mnie. Popatrzeć z boku i "poczepiać się" czyli mieć w dużo dobrych rad jak będzie lepiej, hehe.
Ogromnie mnie to rozbawiło :-))
Na szczęście zachowałam swoje sugestie dla siebie. Są pewne zasady, do których dobrze jest się stosować ale człowiek dopiero sobie z tego zdaje sprawę kiedy sam zaczyna uczyć. Nie ma innej drogi jak doświadczenie. Całe Tai Chi Mistrza Moy to wiedza, którą zdobywa się przez doświadczenie, przez praktykę, a nie z książki. Dlatego jest taka pożyteczna dla zdrowia człowieka.

Robimy co ten kolega proponuje i w taki sposób. Okazało się, że szybko zawstydzenie mi minęło i stopniowo kolega oddawał mi pole do popisu.
 I się popisałam :-))
Kiedy pod koniec przypomniałam o ćwiczeniu najważniejszym, o uśmiechu. Kolega tak się serdecznie uśmiechnął, że mało serce mi nie wyskoczyło z radości. Tak uśmiechniętego to Go jeszcze nie widziałam, a pomagał mi przy wielu zajęciach.
Pomyślałam sobie, że osiągnęłam już przyzwoity poziom.instruktora :-))

Wcześniej, idąc na zajęcia, myślałam sobie jak się człowiek zacietrzewia w swoich racjach, hehe
Z nocy z niedzieli na poniedziałek taki ból mi wrócił w nogę, że ledwie trochę wspomniałam mojemu cudotwórcy o osiągnięciach piątkowych. Pan stwierdził, że to przez te ćwiczenia, że się nadwyrężyłam bo długą miałam przerwę. Ja od razu się zacietrzewiłam, że tai chi nie mogło mi zaszkodzić, nigdy mi nie zaszkodziło to tym bardziej nie ma mowy, żeby teraz.
Dopiero potem, w domu, przypomniałam sobie, że Pan właśnie namawiał do powrotu do regularnych ćwiczeń, a ja usłyszałam tylko, że zaszkodziło.  Oj, oj.
Na spokojnie już, dotarło do mnie, że Pan się uśmiechał, kiedy ja upierałam się przy swoim. Musi być przyzwyczajony do niezrozumienia przez pacjentów co On mówi i mimo to lubić ludzi, i być cierpliwym, aż pacjent załapie.
O, potwierdza się opinia, że doświadczenie jest najlepszym nauczycielem, Słowa to tylko słowa, jeden słyszy to, a drugi co innego.
Niestety może to długo potrwać. A czasem nie ma innej możliwości, tylko doświadczyć smutku, żeby dostrzec radość. hehe

Nie koniec na tym moich odkryć. Otóż, Pan nie wiedział,  że podstawowe ćwiczenia to ja robię codziennie, setkę w ratach. Moja instruktorka powiedziała, że super, że to wcale nie jest mało. Więc raczej rozbolało mnie nie z przeforsowania, tylko dlatego, że ruszyła mi się lędźwiowa część kręgosłupa pierwszy raz od 6 lat! I to, że mnie teraz  boli to może być znak, że kręgosłup się zacznie układać prawidłowo i z czasem przestanie boleć w ogóle !! I ja w to wierzę.
Będzie okazja sprawdzić, czy"wiara, prawdziwa czy nie, czyni cuda',  !!
:-))

U nas dziś słońce świeci :-)


niedziela, 12 lutego 2017

Taki cud :-)

     Odetchnęłam już po rehabilitacji i w piątek poszłam na swoje ulubione zajęcia tai chi. Bałam oszołomiona swoją sprawnością. Umiałam już zrelaksować, rozluźnić biodra aby poruszał się kręgosłup. Umiejętność tą kiedyś dobrze opanowałam przed wypadkiem ale od 6 lat miałam tylko nadzieję, że tak się stanie. I wreszcie się udało !! Już byłam przeszczęśliwa a tu po zajęciach zaczepiła mnie osoba, zupełnie mi nieznana i mówi z zachwytem, że
 ćwiczę już prawie jak przed wypadkiem. Ona mnie pamięta i patrzyła jakie robię postępy ale nie może uwierzyć, że są aż takie, pamiętając mój stan.
Zatkało mnie ze wzruszenia. Po taki komplement warto był przyjść w taki mróz. :-)

Pomyślałam sobie, że napiszę kto mi tak dużo pomógł bo może komuś w ciężkim stanie potrzebny będzie taki ratunek.

Zaczęło się od tego, że na rozdaniu dyplomów "Społeczni siłacze"nie mogłam uścisnąć ręki Panu Piotrowi Małachowskiemu i ten Pan się tym przejął. Mówię, że lekarze każą uzbroić się w cierpliwość, że może skurcze puszczą, ale są też nieodwracalne uszkodzenia układu nerwowego i kostnego i na to nie ma rady.  Mój fizjoterapeuta, pan Marek, już zrobił ile było można na razie.

Pan Małachowski dał kontakt do swojego fizjoterapeuty i namawiał, żeby się tam zgłosiła, żeby ten pan mnie obejrzał. Ja to nie chciałam głowy zawracać ale koleżanka Magda się uparła i obiecała Panu Piotrowi mnie tam zawieźć,
I pojechałam. Pan Andrzej kazał chodzić, zrobić skręt tułowia w prawo, w lewo, schylać się i na koniec powiedział, o dziwo,   .....   nie jest aż tak źle.

 http://www.andrzej-krawczyk.pl

  Jestem pod opieką Pana Andrzeja od tamtej pory. Ogromnie dużo mi pomógł. Usprawnił nie tylko fizycznie ale też psychicznie. Na ogół słucha co mi się przytrafiło ale powie czasem coś takiego, że dostaje olśnienia i już wiem co mam zrobić. Podobnie działała moja Pani Psycholog. Muszę sama wymyślić receptę na moje problemy. No po prostu cud, że trafiam na ludzi, którzy mnie inspirują do twórczego działanie a nie dołują.
Mówię Panu Andrzejowi, że mi szczęście przynosi, nieraz problem rozwiązał się sam, a On się śmieje i mówi, że tak jest.
Ostatnio opowiadam, że od kiedy uruchomiłam łzawienie, cały czas mam chęć płakać tyle mi się zbiera. Pyta: czy coś się stało, czy źle się czuję, czy po prostu lubię płakać. Nic się nie stało, więc pomyślałam, że to dlatego, że lubię płakać bo mi to z lekką pogardą rodzinka zarzucała. I pytam, czy jego zdaniem to dlatego, że mają rację, że ja lubię płakać
    Pan Andrzej na to : nie wiem, a  jeśli tak,  to co z tego?

Olśniło mnie, że przecież my sami takie normy sobie ustalamy, oceniamy czy coś jest dobre, czy złe, i generalnie  nie wolno być beksą.
A przecież, płakanie nikomu nie szkodzi, tylko ustalone jest, ze się tego wstydzimy, ukrywamy słabość nawet przed sobą.
Robić rzeczy krzywdzących innych nie należy, ale jak się zdarzy z szybko się usprawiedliwiamy: przecież nikt nie jest doskonały itd. ale ustalone jest, że  "twardym trzeba być, nie miętkim" hehe

A przecież mądrzy ludzie uczą, że można ze słabości uczynić moc tak jak z przeciwności sprzymierzeńca tylko nie na siłę, udając i się zmuszając.

Wyszłam od Pan Andrzeja cała w skowronkach, łzy w ogóle zniknęły. Podobno tak jest, ze jak sobie człowiek da zgodę na coś to mu samo przechodzi. Tak mam ze smutkiem, czy złością. Już bardzo rzadko w ogóle mnie prześladują.

To jest cud, że trafiłam do Pana Piotra Małachowskiego, który mnie powierzył w opiekę Panu Andrzejowi Krawczykowi. Opiekę mam najlepszą na świecie. 
Droga do nieba dla tych panów już jest usłana różami!
Bo przecież ja też przynoszę szczęście, hehe
Zresztą nie jestem jedyną osobą, która róże na drogę śle

I tak oto zyskałam dwóch przyjaciół :-)
Z  dawnych przyjaciół został mi jeden. Bo ja w całym tym zamieszaniu bardzo się zmieniłam. Niestety nie mogłam już słuchać dobrych rad i recept na życie, hehe. Co prawda i tak robiłam swoje ale przynajmniej słuchałam, Po wypadku już nie chciałam słuchać.

Samotność okazała się najlepszym darem dla mnie. Cisza w której przedarły się wreszcie klejnoty miłości i mądrości.

O jej, jak ja to ładnie napisałam, czysta poezja, hehe

Jutro dopiero powiem Panu Andrzejowi jakie wrażenie robię na ludziach co mnie znali jako kalekę :-)
 http://www.andrzej-krawczyk.pl

Smacznej kawusi w spokojną niedzielę życzę ! :-)

czwartek, 9 lutego 2017

Takie marzenie miałam i chyba się spełni :-)

  Już tyle swetra zrobiłam. Coraz bardziej jest realne, że będzie się nadawał do noszenia.  Wczoraj pokazałam moją twórczość radosną mamie, żeby się pochwalić, a Ona na to, że dekolt zaczęłam źle i że trzeba spruć kawałek i zacząć jeszcze raz. I.......  o dziwo sprułam i nabrałam na druty od momentu, od którego trzeba poprawić.
Jestem z siebie taka dumna. Wzrosła moja pewność siebie. Dam radę zrobić różne rzeczy bo już nie jest dla mnie straszne przez co niemożliwe poprawiać, jeśli coś wyjdzie źle. Ta umiejętność przyda się bardzo w codziennym życiu. :-)
 Zima dziś u nas. Śnieg i mróz jest.
Zdziwiona ?!
 Co za mina oburzona, hehe


Kiciuś jest zachwycony miękkością wełny. Opuścił nawet kaloryfer gdzie się wygrzewa notorycznie.

Robię sobie sweterek zachwycona swoim osiągnięciem, umiejętnością poprawiania, ale coś nie mogę doliczyć się oczek. Jedno w tą czy w tą, myślę sobie, na pewno jest dobrze. Nagle patrzę a na środku zostały dwa oczka. Opuściłam je niechcący. Gorąco mi się zrobiło, powiedziałam dwa słowa, oba brzydkie. Ręce opadły.
W końcu szydełkiem je podciągnęłam.
Koniec końców dekolt wyszedł jak na początku. Nie jest tragicznie. Kwiatuszka dorobię swoim zwyczajem, hehe. Mój znak firmowy. Widocznie tak miało być :-))

Poprzedniego posta napisałam odnosząc się konkretnie do recenzji filmu, które mnie poruszyły. Chodziło mi konkretnie o ten film,
Jeszcze raz polecam z całego serca, żeby go obejrzeć. Jest to naprawdę rewelacyjnie zgrana biografia niezwykłej osoby. Bardzo poruszająca i niejednoznaczna. Każdy może odkryć wartości dotąd mu nieznane lub utwierdzić się w swoich poglądach.

Mnie utwierdził w przekonaniu, że nawet pozornie umilająca życie umiejętność może przerodzić się w obsesję.
 Od kiedy uwolniłam się od swojej dokuczliwej pasji, jestem na tym punkcie przewrażliwiona. O marzeniach pomyślałam jak o uzależnieniu, czyli ograniczeniu.
Świetnie jest widzieć na niebie lody malinowe albo stosy ciastek, ale nie jest chyba dobrze nastawić się na konkretną rzecz.
Wyznaczyć sobie cel to jest realna sprawa. Chcę kupić nowy samochód to muszę zdobyć pieniądze i już.
Marzenia już niekoniecznie są do osiągnięcia, lub wręcz cała frajda, polega na tym, żeby je mieć (jak wspomniała koleżanka blogerka)

Każdy przeżyje swoje życie jak chce i jak umie, ale pożytecznie wiedzieć o różnych aspektach, żeby wybrać z korzyścią dla siebie.

Wczoraj byłam u pani dietetyk. Generalnie całkiem dobrze mi idzie ale wyniki nie są jakieś rewelacyjne, chociaż się spodziewałam bo ćwiczę, zdrowo gotujemy, Miałam chwilę słabości i coś sobie pojadłam po staremu. Moja mama, powiedziała: bez przesady a dietetyk, że przekreśliłam tym swoją pracę przez miesiąc.
Szkoda mi się zrobiło.
To nie jest kwestia tego, że jak nie zjem tego czy tamtego to się zadręczę. To jest tylko przyzwyczajenie do dawnych smaków. A jak będę szukać to znajdę nowe, może jeszcze lepsze.

Marzenia obawiam się mogą blokować poszukiwania, otwartość.

Ale wszystko zależy od nastawienia. W każdym przypadku można dużo zyskać lub dużo stracić.
Więc czy ktoś ma marzenia czy nie i co z nimi robi to sprawa indywidualna.  Nie ma co doszukiwać się w tym recepty na szczęście dla każdego.
Wiem jak chcę, taką podejmuję decyzję i już.

Pojęcie miłości w tym filmie to dopiero jest temat. Ale dołączę się do dyskusji jeśli ktoś zaproponuje....

Miłego oglądania :-) Nie pożałujecie!
Meryl Streep została nominowana do Oskara za tę rolę.


ps.
Rzucałam cukier, to była tragedia, nie chcę się już od niczego uzależniać !!!
A ja myślałam, że tylko papierosy trudno rzucić, łoj



wtorek, 7 lutego 2017

Mogę pomarzyć ale nie muszę ;-)

   Odpoczęłam trochę po rehabilitacji i wróciły dawne przemyślenia. Widocznie muszę się podzielić bo.... inaczej się uduszę ;-)
Tak się złożyło, że udało mi się obejrzeć spektakl "Boska" w teatrze Krystyny Jandy. Za jakiś czas ukazał się film z Meryl Streep w " Boska Florence".
Krystyna Janda jest boska jako "Boska". Wykreowana postać jest urocza. Wzbudza wielką sympatię, od pierwszych chwil wspiera się ją z całych sił i kibicuje, żeby powiodły się jej plany. Przede wszystkim dlatego, że jest bardzo śmieszna w  swych działaniach. Publiczność ryczy radośnie.
Pomimo  prostoty w osiąganiu celu budzi współczucie bo właśnie wszyscy się śmieją w prawdziwym życiu.
Po przedstawieniu usłyszałam, i w sumie podzielam opinie o odniesionym sukcesie: bogatemu wszystko wolno, można kupić sobie sławę , oraz kabaret wszyscy lubią, więc za tak wyjątkowy warto zapłacić.
Ujęła mnie też postawa: pyta jej mąż, czy nie boi się, kiedy miała zapłacić za występ w Carnegie Hall? Boska odpowiada: ja się już niczego nie boję, przewodniczę kilkunastu Klubom Kobiet.
 Pewnie z tego powodu stała się ikoną, wzorem dla kobiet, które powinny realizować siebie bez strachu.

Film" Boska Florence" to już jest inna bajka.

 Bardzo dowcipny, świetna obsada, genialnie zrobiony bo zwraca uwagę na bardzo istotne wartości Oparty jest na biografii więc poznajemy prawdziwą postać w szerokim zakresie. Przez to odniesiony sukces, wygląda zupełnie inaczej. Nie jest fanaberią, zachcianką bogatej osoby.
Zachęcam do obejrzenia, to bardzo wzruszający film dzięki temu, że jest mnóstwo śmiesznych gagów, dowcipnych sytuacji więc nie jest taki oczywisty.

Mnie zdumiały opinie typu: marzenia się spełniają lub trzeba realizować swoje marzenia itp Prawdę mówiąc nie rozumiem na jakiej podstawie zostały takie sformułowane. W każdym razie dla mnie postać Florence jest zaprzeczeniem tego.
Osoba poważnie chora na szczęście trafiła na ludzi, którzy wspierali ją w pragnieniu zostania śpiewaczką bo nieoczekiwanie została bogata, odziedziczyła spadek, więc mogła sobie na to pozwolić. Ze współczucia, wiedząc o traumatycznych przeżyciach z młodości, nie chcieli jej odbierać radości i oszczędzali  prawdy o zupełnym braku talentu.

W wywiadzie z Hugh Grantem, który kreował postać męża, usłyszałam, że pomaganie Florence sprawiało, że człowiek czuł się lepiej :-) Może dlatego, że ją kochał?

"Boska" umiera przeczytawszy bardzo ostrą krytykę jej śpiewu i wystawianie się na pośmiewisko.

Przypominam,że marzeniem Florence było nauczyć się śpiewać a nie być sławną.
Nie nauczyła się, w dodatku uświadomienie sobie tego ją zabiło.

Więc po co to się tak upierać?
Oczywiście każdy żyje jak umie ale żeby w marzeniach upatrywać złotego środka na szczęście w życiu to chyba przesada.
Oczywiście warto mieć cel, pasję i szukać sposobów jego osiągnięcia. Często odnosi się sukces.

Wydaje mi się, jednak, że marzenia bardzo ograniczają. W dążeniu do zaspokojenia konkretnego pragnienia nie widzi się tysiąca wspaniałych możliwości do realizacji siebie, do rozwoju.

Kiedyś usłyszałam : życie bez marzeń jest nudne.\

No nie sądzę.

Nudne jest nie korzystać z wielkich możliwości człowieka.

Film w dodatku jest o miłości. Też nie takiej prostej.
W każdym razie: Ona była najważniejsza dla  Niego.
To ja tak zawsze chciałam.

Ale na miłości to ja się nie znam. Jeszcze pogląd na to może mi się zmienić.
A może nie na to, tylko na całą resztę :-))

sobota, 4 lutego 2017

Poranek



........
Obiecał mi
Poranek szczęście dziś
I szczęście dziś
Musi przyjść
Nie zmąci mej
Radości żaden cień
.........

Czyli dzień jak co dzień :-)

  Piosenka Pani Drozdowskiej towarzyszy mi od kilku dni i dziś niezmiennie mi się przypomniała kiedy otworzyłam oczy.  Dzisiaj, mimo, że mogłam pospać, obudziłam się o 6 rano jak w powszedni dzień rehabilitacji. 
Dzień już wyraźnie wcześniej się budzi.
Dwa dni temu spadł śnieg i troszkę jeszcze leży gdzieniegdzie. Raz wracając z ćwiczeń miałam okazje nacieszyć oczy padającym wielkimi płatami śniegu.

  Rehabilitacja się zakończyła. Tym razem jestem ogromnie zadowolona. Cztery tygodnie machania rękami, odciążenia  szyi, rąk, bioder, prądy itd. bardzo posłużyły. Przede wszystkim kamień z serca, że nic nie zaszkodziło. Lekarz od razu zaznaczył, że każdy organizm jest inny i żeby zgłaszać, gdyby coś się działo, to będzie zmieniać. Zrobiłam też ogromny postęp w usprawnieniu uszkodzonej ręki. Machałam nią usilnie, sądząc, że ją rozruszam wreszcie. Usłyszałam parę razy o jakiś przykurczach, powiedziałam o tym panu, który się mną opiekuje, sądząc, że to jakieś nieporozumienie, przecież ćwiczę, cały czas coś robię, więc nie jest nieruchoma. Okazało się, że już jest wszystko zrobione co z zewnątrz może pomóc, teraz trzeba "rozluźnić ją psychicznie". Przejęłam się tym bardzo. Znowu się ode mnie wymaga czegoś czego ja nie umiem zrobić. uff.
Ale przypomniałam sobie moje oczy. Ruszyłam przecież łzy to i rozpędzę skurcz. 
Któregoś dnia macham rękami jak zwykle, próbując całą intencję poświęcić rozluźnieniu ręki i nagle ból przerodził się w ulgę.
Nie muszę mówić jakie mnie szczęście ogarnęło. Przypomniały mi się słowa instruktorki Carmen z tai chi; intencja jest najważniejsza. Uczyła rozluźnienia kręgosłupa i mówiła : robi się jak po swojemu a w końcu robi się z pożytkiem, czyli tak jak potrzeba. Teraz kiedy ręka zaboli, przytrzymuję ją w tej pozycji aż się rozluźni i ból się rozejdzie. 
O i to się chyba nazywa samo uzdrowienie, hehe
Teraz rozumiem kiedy lekarz nie wie czy coś pomoże. Nie wiadomo czy człowiek sam sobie pomoże.

Reszta boli niezmiennie czyli lewa strona, od uszkodzenia kręgosłupa i ogromnych przykurczów.
To, że od samego pacjenta zależy dużo zdrowia to nie jest wcale proste. A może wręcz najtrudniejsze. 
Jak mówił Mistrz Moy, kiedy uczył tai chi: proste ćwiczenie jest najtrudniejsze.

Hehe, przypomniało mi się, że słyszałam też od Nauczyciela Bon kiedy mówił:  poczuj przestrzeń, to łatwe.
Kiedy pokazałam moje osiągnięcie Panu Andrzejowi, powiedział: mówiłem, że proste...

Wszystko proste..... jak drut...., jak już się to załapie, zrozumie. 

Udaje się wielu ludziom, uda się i mi :-)))

Pożegnałam się serdecznie z lekarzem prowadzącym. To bardzo dobra pani doktór i życzę Jej wiele szczęścia. Dałam Jej zajączka. Będzie zwiastował kolejne święta :-)
Zdjęcie trochę kiepskie ale już nie będzie lepszego Zrobiłam w pośpiechu przed wyjściem na rehabilitację. W każdym razie motylek jest prześliczny :-)

Sukcesów w odkrywaniu swoich wielkich możliwości życzę. Weekend to dobry czas, czas relaksu :-)


ps. Siedzę sobie w poczekalni, czekam na miejsce i przechodzi rehabilitant z pacjentem, który kuśtyka. Pani poucza, noga tak, noga inaczej i okazuje się, że pan prowadzi samochód bez problemu. To pani zdumiona pyta, to dlaczego pan nie chodzi?
Ktoś z kolejki się odzywa: a...., tak dla jaj.
Wszyscy ryknęliśmy gromkim śmiechem.
Pan się trochę jakby zawstydził, albo poczuł się lekceważony. No nie wiadomo, w każdym razie on się nie śmiał. Przykro ale co zrobić, stało się.....

Mi tam się chce śmiać jak sobie to przypominam :-)