poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Ideał

        Tak jak sobie zaplanowałam, spędziłam niedzielę na łonie natury. Chociaż było upalnie i słonecznie poczułam powiew jesieni. Wiem, że każda pora roku ma swoich fanów, ja lubię wszystkie i wiem, że dużo osób ma tak samo. Oczywiście nie ma co przekonywać, że jesień to wspaniała pora roku, osoby, która woli lato. Z gustami się nie dyskutuje :-)
Ale......
 Tak patrzę, że na drzewach to lato jeszcze. Widocznie jesień wisiała w powietrzu.

W każdym razie doczekałam się wreszcie na lwie paszcze. Na pewno dużo osób się tymi kwiatami zachwyca a zwłaszcza ich kolorami.





 Drugi raz zakwitły róże.


A bratki spotykam ciągle i nazachwycać się nie mogę

 Udało mi się zrobić zdjęcie ważce. To dla Agaty, Często wspólnie się zachwycałyśmy robaczkami i owadami. Pszczółki też były ale więcej os i bąków więc zostawiłam je w spokoju. A one mnie.
Tylko ta pięknota siedziała jak zahipnotyzowana. Chyba specjalnie Agacie chciała się pokazać :-)


 Tak jak się spodziewałam, przyszedł kiciuś na głaskanie :-)


I  astry już kwitną



O właśnie, zaczyna się pokazywać jesień

 Truskawki może nie są typową oznaką jesieni ale u nas jest właśnie drugi wysyp.
 Ślicznotka
 O, to typowy symbol jesieni, Jeden na razie spadł
 Frezja druga zakwitła

Definitywnie rozwaliły mi się klapki, które przywiozłam sobie dawno temu z Krety. Sentyment mam do nich ogromny bo przypominają wspaniałą wycieczkę we wspaniałym towarzystwie. Tam zaczęłam się interesować archeologią. Co prawda szybko mi przeszło ale wiadomości trochę zostało.
        Szłam sobie plażą w zwykłych klapkach bo dużo kamieni i boso nie można było iść. Na tych wertepach, właśnie, polskie klapki pękły. Trochę się pomęczyłam ale w końcu z żalem postanowiłam wracać. I nagle na horyzoncie dostrzegliśmy stragan z parasolami itd. Postanowiliśmy podejść w nadziei, że coś przydatnego znajdziemy.  Rozglądamy się, patrzymy, są klapki. I to nie jakieś tam plastykowe ale porządne, ładne klapeczki i w dodatku mój rozmiar!!!

Ja chyba właśnie tam uwierzyłam w cuda hehehe



Uch, rozczuliłam się i już nie pamiętam o czym chciałam napisać...

acha
Klapki popsuły się na koniec dnia, więc i tak zamierzałam wracać. Jechałam o tej samej porze co zwykle ale słonce już szło spać



Patrząc na to jeszcze raz przypomniały mi się słowa pisarza:

Idealny świat to jest podróż, nie miejsce.

Pomyślałam sobie jaką ja musiałam długą podróż przebyć, żeby zobaczyć tyle piękna. (nie myślę tylko o podróży z Warszawy, hehe) 
I teraz każdego dnia rozpoczynam podróż i już wiem o co dbać, żeby tego ideału nie stracić.


Ludziom się przytrafiają tragiczne rzeczy i trudno się w nich doszukiwać  ideału, ale póki się tak nie dzieje można we wszystkim odnaleźć ideał.

O, np dziś byłam na inauguracji akcji "Społeczni siłacze"

Ale o tem potem ........

sobota, 27 sierpnia 2016

Po deszczu

     Zachęcona ulewami wybrałam się na poszukiwanie grzybów. Umówiłyśmy się z Teściową na wycieczkę do lasu. Ja nie mogę chodzić swobodnie po lesie więc raczej nastawiłam się na patrzenie co tam ....w trawie piszczy. Jadąc kolejką już serce mi rosło :-)
 To ciemniejsze na środku zdjęcia to pewnie odbicie mojej ręki w szybie, hehe, ale i tak widać to co najważniejsze, niebo.
Na stacji przywitały mi wielkie pokrzywy. Nie wiedziałam,że mają takie ładne kwiatuszki.
 Pierwszy raz widzę białe, do tej pory widziałam tylko żółte (nie pamiętam nazwy)
 Koniczynka

 Mama znalazła pierwszego grzyba w modrzewiu




 W poszukiwaniu "porządnych" grzybów , postanowiłyśmy iść do nieznanego lasu a obiecującego bo dębowego.
 Okazało się, że ładnie to on wyglądał tylko z daleka. W środku dużo gałęzi i chaszczy. Tak jak przypuszczałam, mama i tam znalazła jakieś jadalne grzybki.

Na łące do lasu zachwycały koniczynki i inne polne kwiatuszki.



 Wracając do domu przy drodze czekał na nas maślaczek.Chyba na pocieszenie.
Na działce też znalazły się nagle maślaki, jak nic, urosły dla nas i małe bratki.






Przyszedł też kiciuś na głaskanie.


 Dzień się kończył, wracam do domu. Ale jutro jest niedziela to pojadę kota pogłaskać, on najwyraźniej się z tego ucieszy.
 Czytałam sobie bloga "oczy otwarte" nowo poznanej koleżanki mieszkającej w górach i przypomniało mi się, że wczoraj na zajęciach tai chi zrobiłam ćwiczenie, którego do tej pory nie mogłam zrobić, tak już wzmocniły mi się mięśnie nóg więc może kiedyś jeszcze w ukochane Tatry pójdę :-)
Kiedyś instruktorka zwróciła uwagę na to ile wysiłku wymaga zrobienie ćwiczenia przez osobę niepełnosprawną. Wysiłek jest o wiele większy niż osoby zdrowej ale też osiągnięcie jest o wiele cenniejsze. Osoba chora poczuje to czego nie poczuje zdrowy człowiek np. szczęście z odniesionego sukcesu, ale też uruchomi te części ciała, których inni nie muszą.

Bardzo mnie rozbawiają (ale dopiero teraz) pocieszenia typu, że przecież niepełnosprawni biją rekordy więc jak zechcę to też mogę dużo osiągnąć. 
Pomijam już fakt, że nie wszyscy zdrowi biją rekordy i to nie dlatego, że nie chcą, tylko dlatego, że nie potrafią.

Najistotniejsze  jest to, że osoba bez nóg nie bije rekordów w biegach tylko np. w strzelaniu z łuku.
Więc jeśli ja czegoś nie mam, to mi nagle nie wyrośnie i z tym muszę się pogodzić, cieszyć się z tego co mam.
To też się wydawało łatwe dla niektórych, ale dla mnie nie było.
Trzeba cierpliwości i współczucia dla chorej osoby a Ona, przy takim wsparciu, na pewno zrobi co będzie mogła i odniesie sukces ale niekoniecznie taki jak odnoszą zdrowi ludzie.
Jak to dziś u koleżanki wyczytałam, móc powiesić bombkę na choince w wybranym miejscu, samodzielnie, to jest wolność !!
Czy ktoś o wolności myśli w ten sposób?

U mnie nie widać, że czegoś nie mam i że mam coś poważnie uszkodzone więc trudno sobie wyobrazić, że jest trudność.

Tak jak w życiu - syty głodnego nie zrozumie.


Ale coraz więcej otwartych ludzi spotykam. Pewnie dlatego, że jestem i ja coraz bardziej otwarta. Ewa mnie nauczyła, hehe doceniać wszelką życzliwość.

Odkryłam też jak to jest z teorią: jak czegoś bardzo chcesz to dostaniesz. 
Będąc w ciężkiej depresji, postanowiłam sobie, że będę szczęśliwa. I wzięłam sobie jedną naukę do serca, starać się odnajdywać wszystkie zalety danej sytuacji.
Tak się w tym wprawiłam, że potrafię wszystko wykorzystać na własnej potrzeby. Nawet kiedy coś mnie wkurzy czy zasmuci doszukuję się w tym sensu i celu.

A może to jest to pozytywne myślenie? Taką prawdę też słyszałam jako receptę na całe zło. I na pewno jest to niezbędne ale niewystarczające. Przynajmniej dla mnie. 

Kończę "Nację". To jest dopiero cud, że czytam tą książkę w takim momencie.
O widzicie, nawet Pratchett napisał książkę dla mnie , hehehe

Pewnie każdy tak ma, tylko trzeba się na to uwrażliwić. 
Ja, nie miałam innego wyjścia ...