niedziela, 30 sierpnia 2015

Schronienie

Pomyślałam sobie, że nawroty strasznych wspomnień były tak częste bo starym zwyczajem starałam się je odpędzić. Zamiast pomyśleć świadomie co tak naprawdę mnie dręczy, jakie to przykrości mi się przytrafiły, co dokładnie zabolało to w ogóle nie chciałam do tego wracać. Przecież wszyscy tak robią. Po co wracać do takich dawnych czasów, po co w ogóle przypominać sobie co się działo. Stało się i już. Było minęło.
Tymczasem druga szkoła uczy: przeżycie tego jeszcze raz aby świadomie określić co dokładnie poczuliśmy, co nas boli np. jakie wydarzenie spowodowało, że poczuliśmy się samotni, oszukani, odrzuceni. Takie wnioski, okazuje się, wcale nie nasuwają się w sposób oczywisty. Często trzeba się wysilić, żeby odkryć, że o to chodzi.
Już wielokrotnie przekonałam się, że odpychanie takich bolesnych wspomnień to takie zamiatanie pod dywan czego skutkiem jest ciągłe wyłażenie smutków.
Zapomniałam tak zrobić.
A może te wspomnienia były tak straszne?

W każdym razie, wczoraj moja kumpela, poradziła, wyrzuć to z siebie, opisz to na blogu, to Ci ulży, bo tak Cię to gryzie, że w wielu sprawach nie można dojść z tobą do porozumienia. hehehe.
Stęskniła się za mną po prostu !?

I tak zrobiłam.
Okazało się, że czuję się samotna. (jednak ktoś miała rację sugerując samotność. Prześladuje mnie to!)
Byłam w obcym miejscu, między obcymi ludźmi i nie umiałam sobie zaskarbić sympatii, przyjaźni. Bardzo podle się czułam, byłam podłamana, nieszczęśliwa.
Przypomniało mi się to teraz chyba po to, żebym znalazła lekarstwo na taką chorobę i nigdy już się tak nie poczuła. Żeby nigdy nikt i nic nie spowodowało takiego uczucia. Oczywiście bardzo bolesne jest odejście kochanej osoby, śmierć i trzeba to odchorować, a po jakimś czasie znaleźć siłę żyć dalej.
A mnie jakoś zabrakło sił
Może te przeżycia miały mi przypomnieć, że mam wzmacniać ducha.
Nieszczęścia się zdarzają, ludzie się zmieniają, świat się zmienia... i ja nie mogę się załamywać.
Tak sobie myślę, że to wielkie osiągnięcie, że odkryłam główny problem.
Będę nad tym pracować. Na pewno znajdę rozwiązanie i lekarstwo.
Nie po to przecież, uszłam śmierci parę razy, żeby żyć w udręczeniu.
Niesamowite, że tyle razy się zapewniałam, że nie jestem samotna, że tyle ludzi życzliwych jest koło mnie, a okazało się, że jednak czuję się samotna w duszy.
Teraz już wiem, że nikt mi nie pomoże, muszę odnaleźć schronienie w sobie i wtedy będę szczęśliwa.
Wygląda na to, że jak sobie założyłam osiągnę to.
I myślę, że Tym na Górze też na tym zależy hehehe
Coraz częściej myślę, że żyję bo mam tu coś do zrobienia.
I tylko ja to mogę zrobić.
To na pewno coś wspaniałego, bo do głupstwa Ci z Góry by się tak niw wysilali. ;-)

Super, że odkryłam co mnie wyniszcza bo nieujawniony, skrzętnie ukrywany problem doprowadza do głupiego, niefajnego zachowania. Można uniknąć krzywdzenia innych kiedy się zrozumie, czemu coś się robi, dlaczego tak się myśli.
Często ludzie mówią: już taki jestem. Ale jak się wie dlaczego takim się jest, można podjąć decyzję, czy takim się chce być. I jak się postanowi, że innym się chce być, można pracować nad zmianą. Moje ulubione powiedzenie: najważniejsza jest intencja. hehehe
Ja już raz niefajnie się zachowałam w stosunku do siebie. Przeze mnie niefajnie zrobiłam też kilku kochanym osobom.
 uj
I już nigdy więcej!

Taka żartobliwa sytuacja mi się przypomina.
Słyszałam jak ktoś udziela porad drugiej osobie: nie możesz tak myśleć (powiedzmy o kimś tam), nie możesz czuć nienawiści, nie możesz źle życzyć komuś itp.
Ta osoba mówi, że wie, ale na razie jest wzburzona, nieszczęśliwa i nie może.
Na co ta pierwsza poucza dalej: dasz radę, nie wygłupiaj się, to nic trudnego.
Po jakimś czasie druga osoba zachęca do posłuchania jakiegoś mądrego człowieka, przecież dla tak rozwiniętej osoby to może być wielka korzyść.
I tu słyszę, że ta "ogarnięta" osoba mówi, że nie jest jeszcze gotowa....
No tak, oczywista sprawa, tylko, że jak się udziela dobrych rad, to się nie bierze pod uwagę albo nawet nie daje się takiej możliwości, że ktoś nie jest gotowy.
Powinien, musi, trzeba i już.
Tu chyba zabrakło współczucia ! ? 

Zimowitki wychodzą z ziemi :-D

piątek, 28 sierpnia 2015

A po nocy przychodzi dzień....

Marcia moja wyszła ze szpitala, hura, ale przez opowiadanie o dawnych czasach kiepskie wspomnienia też odżyły.
Oczywiście opowiadałam fajne historie i nawet nie otarłam się myślami o coś smutnego ale mimo wszystko poruszyłam strunę, która zagrała smętnie.
Ostatnio przypominały mi się rzeczy, które generalnie upchnęłam w kąt, a nagle wyszły na wierzch.
Wspomniałam czasy studium, oj.
Nie dość, że mocno przeżyłam maturę, strach mnie sparaliżował i ogólnie żadnych egzaminów nie chciałam już przechodzić to jeszcze matka tak mnie gnębiła, żebym poszła na studia i na siłę wylądowałam w studium.
Strasznie się tam czułam.
Samotna, biedna, ogłupiała itd.
Co strasznego mi się przypomniało to za nauką Tenzina przetrawiłam i odchodziło.
Tylko, że zaraz przypominało się jakieś kolejne przykre zdarzenie.
I tak kilka dni.
Już bardzo źle się czułam.
Na pocieszenie pomyślałam, że to takie oczyszczające ma chyba działanie.
Odblokuje mi się coś.
Ale jeszcze nie wiem co. hehehe. jak się dowiem to na pewno sobie zapiszę.
 
Dziś już jest dobry, udany dzień :-)
Zaniosłam rzeczy do fundacji i pogadałam trochę o "samotnych matkach"
Człowiek był bardzo życzliwy, serdeczny i rozejrzy się w czym będzie mógł pomóc, coś doradzi, podpowie.
Potem poszłam do kumpeli, która mi dokończyła aniołka dla mamy nie mojej ale kochanej. Chciałam jej dać piękny prezent i chyba się udało.
Ja jestem zachwycona, kumpela też, a teściowa będzie zachwycona jutro ;-)
Wieczorem odwiedziła mnie koleżanka z dawnej pracy.
Wspierałyśmy się tam bardzo bo obie byłyśmy pod presją wrednej małpy.
Taka jedna nam tam dokuczała, można śmiało powiedzieć, że znęcała się.
Trochę się obawiałam spotkania po prawie czterech latach.
Mogło się okazać, że łączył nas wspólny wróg jedynie.
Ale na szczęście okazało się, że lubimy się bo obie jesteśmy ciepłymi, szczerymi osobami. Spędziłyśmy bardzo miło czas.

I tym sposobem dobrnęłam do czasu, kiedy znów wszystko wygląda obiecująco a nawet zachęcająco.
Na szczęście smutki, przykrości mijają i znów jest optymistycznie, radośnie.
Niestety za jakiś czas może być odwrotnie hehehe
Oby tylko tych miłych chwil było więcej a to już w znacznym stopniu zależy od nas.
Na szczęście ja już dużo uwagi zwracam na udane, dobre rzeczy.
 

Zakończyłam prowadzenie trzeciej grupy początkującej na tai chi.
Wzruszyłam się żegnając ludzi ale wiele osób z zapałem potwierdziło spotkanie ze mną na grupie kontynuującej.

środa, 26 sierpnia 2015

"Samotne matki"

     Odpisali mi ze Stowarzyszenia "Wspólnymi silami"
Zaczynam działać ale bardzo liczę, że ktoś podpowie od czego zacząć i np. pokieruje do firmy jakiejś, która zainteresowana będzie dotacją dla "samotnych matek" Powiedzą czego trzeba dostarczyć i jakie warunki muszą spełnić, żeby taką darowiznę otrzymać.
    Liczę też, że znajdą się osoby chętne działalnością tego typu się zająć w wolontariacie.
    Już mam chętną jedną osobę, która studiuje psychologię i chce pomagać.
Super! Bardzo się cieszę.
W dodatku, już wierzę, że wsparcie, kierunek ktoś mi wskaże.
Cyt.
Rzeczy mamy na razie dużo tj. ubrań, zabawek itp. Brakuję jak zwykle żywności. Bardzo jesteśmy wdzięczni za zainteresowanie
A co do bloga to nie mamy nic przeciwko pojawianiu się in formacji u Pani na blogu czy jakimkolwiek innym, możliwe że sami otworzymy chociaż nie wiemy jak się za to zabrać. Jeżeli będzie Pani chciała i potrzebowała jakichkolwiek informacji od nas to oczywiście jesteśmy otwarci i podamy wszystko co potrzebne.
 
Jeśli ktoś może pomóc w jakikolwiek sposób będzie wspaniale :-D
 
Troszkę mnie zmieszało, że rzeczy nie potrzebują bo akurat tego mam już sporo, dużo osób się przyłączyło do zbierania. hehehe. Ale tak sobie myślę, że fajnie, że szczerze o tym napisali, bo przecież jest dużo ludzi, dużo miejsc, gdzie pomaga się biednym, chorym czy słabym ludziom więc można śmiało rozdać innym.
W poszukiwaniu potrzebujących trafiłam do Fundacji "Iskierka". Tam zafascynowała mnie osoba, która w wolontariacie pomaga ludziom, które się zgłaszają. Nie tylko rozdając materialne rzeczy ale też opiekuje się prawnie czy psychologicznie jak potrzeba.
Jestem zauroczona, pogadam o 'samotnych matkach" może coś podpowie.
A póki co ,dalej zbieram rzeczy. Jest komu oddać. 
 
Tak się cieszę. Dzięki temu, że zaczęłam się zajmować tymi rzeczami, zobaczyłam ile jest serdecznych, dobrych, życzliwych ludzi. To znaczy, ja bardzo często na takich trafiałam i trafiam, ale myślałam, że mam farta. To pewnie też, ale ogólnie jest teraz taka tendencja, żeby żyć nie tylko dla siebie. Skończyły się czasy znieczulicy. Krąży opinia, że wielka bieda niektórych ludzi dopadła.
Mówi się o tym ciągle i głośno a to spowodowało, że dotarło i dociera do innych, którym się trochę lepiej wiedzie a oni często są chętni wesprzeć takich.
W opowiadaniu o tym jakie są potrzeby, jakie trudności, widzę ogromną szansę na otrzymanie pomocy.
Pieskom, kotkom ludzie idą z odsieczą a co dopiero innym ludziom, dzieciaczkom
 
wzruszyłam się, uj
 

piątek, 21 sierpnia 2015

Nauczyciel

 
Często sięgam do nauk Tenzina Wangyala Rinpoche. Co roku przyjeżdża do Wilgi i teraz tam jest.
Właśnie w tym roku rozpoczął cykl nauk "Praktyka odzyskiwania duszy"
Nie powiem, odebrałam to bardzo osobiście bo byłam na skraju załamania nerwowego i jakoś dotarło to do mnie co mówi i zaczęłam zdrowieć.
Teraz opowiadam o tym i zachęcam, żeby spróbować bo bardzo cenna to jest umiejętność.
Nie trzeba czekać aż się przydarzy jakaś tragedia. Można żyć szczęśliwie, dobrze i z pożytkiem dla świata.
Dlatego też zachęcam do ćwiczeń Tai Chi kiedy jest się zdrowym a nie kiedy nie można ruszyć ręką nogą. Też pomoże ale po co tyle cierpieć
Niesamowite, że polubiłam kiedyś Tai Chi Mistrza Moy a teraz BON Tenzina.
W obu przypadkach podstawą ich nauki jest WSPÓŁCZUCIE.
Zaczyna się od nauki współczucia do siebie.
Ja wiem, myli się to często z użalaniem się nad sobą, litością nad innymi.
To bzdura.
Dlatego Tenzin poleca, żeby być świadomym co się robi, zrozumieć dlaczego, bo to nie musi być oczywiste i takie proste. Trzeba sięgnąć w głąb duszy do naszych nawyków, wyuczonych reakcji.
A kiedy, człowiek rozpozna prawdziwe pobudki swego postępowania zacznie się zmieniać. Zmieniać na dobre, wspaniałe bo taka jest nasza podstawa. Tzn ja w to wierzę hehe.
Na szczęście, wiele osób na swej drodze spotkałam życzliwych, serdecznych.
Niektórzy mają we krwi współczucie hehe.
Ale Ci co mają z tym kłopoty mogą się nauczyć jak to robić od Mistrza Moy, od Tenzina, mnicha Ajahna Brahm na przykład.  Tzn ja takich wspaniałych nauczycieli znam i dużo skorzystałam z ich wiedzy.
Kiedy już pozwoliłam sobie na wypłakanie wszystkich smutków, koleją rzeczy było ucieszenie się z wielu rzeczy. Najpierw na chwilę tylko bo okazało się, że to też nie takie proste. Na początku, trochę na siłę, pilnowałam się, żeby nie wpadać w kanał w rozpaczy, nie przyzwyczajać się, że jest smutno, że nieszczęście mnie spotkało, że ktoś mnie skrzywdził.
I udało się. 
Nauka Tenzina sprawdziła się w 100% .
Przyjęcie bólu, jakiegoś smutku, problemu, nie odpychanie go bo np. nie ma się co tak rozczulać, dzielnym trzeba być, powoduje, że samo przechodzi, znajdują się rozwiązania trudności, nieoczekiwanie coś pocieszy, coś rozraduje, nowy pomysł na życie się pojawi hehe.
Dzięki współczuciu otwiera się nasz umysł, otwiera się serce.
hehehe
Ja tak mam, więc mogę polecać, może jeszcze komuś się przyda taka umiejętność.
Tylko to nie jest takie hop siup. Czas i możliwość przyswojenia takiej wiedzy oczywiście zależy od tego jaką karmę się nazbierało, ile obciążeń i blokad się zgromadziło
Ale kiedy nachodzi mnie rezygnacja, poddać się chcę, przypominają mi się słowa instruktora Tai Chi, Carmen: mnie się udało, uda się i tobie, mnie zajęło to tyle czasu, tobie zajmie mniej albo więcej, ale rób to się w końcu uda.
Tak sobie pomyślałam, że tu ważne podjąć decyzję co się chce.
Jeśli się chce jechać na super wycieczkę to się w końcu na nią nazbiera.
Jeśli się chce być szczęśliwym, doskonałym, to w końcu znajdą się sposoby, żeby to osiągnąć.
Nie radzę uszczęśliwiać się cudzym kosztem albo doskonalić swój egoizm.
Ale decyzja należy do nas.
Jakiś czas temu dostałam w prezencie książkę: "Przebudzenie świetlistego umysłu"
hehehe to jakiś znak?!

środa, 19 sierpnia 2015

no cud.....

    Marcię zwolnili ze szpitala. Wyniki poprawiły się ogromnie przez ostatnie dni, więc dali lekarstwa do domu. Lekarza gastrologa polecili dobrać dobrego i na stałe, żeby się opiekował i sprawdzał regularnie.
Musi być też zrobione jeszcze jedno, obowiązkowe, przy tej dolegliwości, badanie. Ale to już zdecydowała zrobić za pieniądze w znieczuleniu. Taki luksus, niech ma, złożymy się. To już chyba będzie prezent pod choinkę ? hehehe Ale na pewno warto!
    Wczoraj nieoczekiwanie mieliśmy taki super humor. Wygląda na to, że przeczuwaliśmy, że jest się z czego cieszyć :-)
   Rozbawiły nas wspomnienia min. mojego szpitala, kiedy oprzytomniałam.
Podobno raz pokłóciłam się z siostrą, wręcz ją wyrzuciłam bo mi jeść nie chciała dać. Karmiono mnie strzykawką do żołądka ale troszkę popróbowałam czekolady na gorąco i serka homogenizowanego. Tak mnie zachwyciły te smaki, że dopominałam się o to, kiedy tylko ktoś z rodziny przyszedł. Lekarze zabronili mi jeść normalnie, dziura w gardle czyli tracheotomia stwarzała niebezpieczeństwo zachłyśnięcia. Sistra miała rację, że mi nie dawała, ale ja byłam jakby w szale. Siostra wyszła spłakana. Dopiero na drugi dzień, córka mi powiedziała co zrobiłam i kazała przepraszać biedną Mycię. Oczywiście gorąco przepraszałam. Nigdy nie sądziłam, że będę się wykłócała o jedzenie.
O papierosa to tak, ale o czekoladę ?!
   Po jakimś czasie stało się to przed czym ostrzegali. Mało się nie udusiłam. Już czułam, że to koniec, oczy mi wylazły z orbit. Na szczęście zdążyli z reanimacją. łoj. To jest wspomnienie..
    Moim dzieciom najbardziej zostało w pamięci jak zaczęłam się podnosić, wstawać, chodzić. Podobno poszło z tym bardzo szybko. Miałam taką determinację, że kto tylko przyszedł musiał ze mną chodzić. Najpierw nawet dwie osoby trzymały, żebym ustać mogła. Ale zaraz chodziliśmy, a potem chodziłam po schodach. To było najtrudniejsze, najcięższe, najbardziej męczące ale jak tylko przychodził mój syn, łaził ze mną tam i z powrotem. I tak od schodka do schodka, ruszyłam....
Któregoś dnia, mój syn zażartował: jak wejdziesz na drugie piętro kupię Ci coś tam.... do jedzenia w każdym razie. Mogłam już jeść, tylko po troszku, więc ciągle byłam nienażarta. Wizja jedzenia dodała mi skrzydeł i weszłam. Jeszcze wczoraj mój syn był zaskoczony. hehehe
Na drugi dzień niestety nie dałam rady, ale za parę dni to była już moja norma. Co prawda na pół dnia miałam zajęcie ale ogromnie mnie to wzmocniło. Dzięki temu mogłam wychodzić na dwór, zejść z pierwszego piętra z domu.
     To ja byłam taka dzielna???
     Najwyraźniej to jest moja prawdziwa natura!!! hehehe
Śmiechu do łez dostarczył syn. Na szczęście ze swoich głupotek to i On się śmieje, a to znak, że to wesoły chłopak a nie idiota i zdaje sobie sprawę co robi w dużej mierze ;-)
     Tak, mam się z czego cieszyć!


Każdy ma swojego Anioła :-D

  Gastroskopia wykazała, że żołądek Marci czysty. Hurra. Szukają dalej. łoj.

   Wczoraj zawiozłam do NFZ papiery z przychodni do sanatorium. Wchodzę na tą salę, a tam tłum ludzi czeka, w różnych sprawach co prawda, ale do mojego okienka czekało dwadzieścia osób. No nie, cały dzień tu nie będę czekała, pomyślałam. W dwie godziny jeśli się nie dostanę to idę.
    Czterdzieści minut minęło i zostałam przyjęta. Pani papiery kazała wrzucić do skrzynki i szykować się na wyjazd. Myślałam, ze ona tak z uprzejmości powiedziała po prostu.
Dokończyła wypowiedź: w ciągu półtora miesiąca dostanę skierowanie i wyjeżdżam.
Mowę mi odjęło.
    Rano przesłałyśmy sobie z koleżanką wirtualne uściski. Rzadko się widujemy, pogadać nie ma kiedy i nawet Jej nie wspomniałam, że idę w takiej sprawie. Zresztą, sama nie wierzyłam, że coś załatwię. Kiedy dostałam taką radosną nowinę, od razu pomyślałam, że farta mi przyniosła.
Zaczęły mi się przypominać historie w których dzięki Niej wydarzyło mi się coś dobrego, co mnie podtrzymało na duchu, wsparło w ciężkich chwilach. I to wcale nie dla tego, że tak mi mądrze poradziła, albo tak mądrze zadziałała ;-) Po prostu była ze mną w ciężkich chwilach, w rozpaczy, a ostatnio blisko śmierci.
   Pierwsze dobre co mi się przypomniało to dała mi papierosa zapalić. hehe
 Postanowiłam rzucić palenie i nawet trochę już sobie radziłam z nałogiem ale właśnie przytrafiła mi się jakaś tragedia, byłam w rozpaczy. Poprosiłam Ją o fajkę. Popatrzyła na mnie, pamiętam jak dziś, i mówi: nie powinnam. Ale dała. Inaczej to oszalałabym. Widocznie miałam coś takiego w oczach hehe
Teraz zrozumiałam, to mój Anioł Stróż.
Od tamtej chwili opiekuje się mną, nie materialnie ale dba o moją duszę, o moje serce.
Dzięki Jej opiece nie zwariowałam wtedy. Potem nie raz poszła ze mną na balety. Mogłam u Niej zanocować, żebym nie była sama.
Ciekawe, czy Ona to też tak widzi? Może Ona jest w ogóle serdeczna dla ludzi? na pewno! ale dla mnie szczególnie, wiem, nikt taki pokręcony Jej się nie trafił
Tutaj jest człowiekiem, ma ludzkie problemy, trudności, ale mam nadzieję, że boskie radości. hehehe.
W każdym razie, za to współczucie droga do Nieba stoi dla Niej otworem.


   

poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Poniedziałek

     Dzisiaj pojechał do szpitala również mój syn. Postanowił odwiedzić i pocieszyć siostrę. Przy tej okazji mieliśmy czas pogadać od serca. Ciekawych rzeczy się dowiedziałam, ale i On o parę spraw zapytał, min. o moją depresję i czy tęsknię za mężem, czyli za Jego ojcem??
    Jeszcze jakiś czas temu pewnie bym się rozryczała ale dziś, o dziwo, stwierdziłam, że to druga najlepsza moja decyzja w życiu. Czas pokazał, że nic nie znaczę dla Niego. I w końcu się z tym pogodziłam.
Trzeba było to zrobić dziesięć lat temu.
A może taka cena była za tą mądrość co ją teraz mam. hehehe
Tam na Górze to mają poczucie humoru, ubaw ze mnie był po pachy.
Chociaż Ci co mnie znają dłużej twierdzą, że też mam takie złośliwe poczucie humoru czasem.
Tu się sprawdza przysłowie: kto mieczem wojuje od miecza ginie.
Mało nie zginęłam, to prawda.. ;-)
Syn twierdzi, że wcale nie wiszę kalafiorem nikomu, mąż gotowy do pomocy.
Od tej strony patrząc, dobry jest dla nas.
Ale ja chcę być wyjątkowa, najwspanialsza, najlepsza i JEDYNA, mówię.
Taką mam egoistyczną zachciankę.
Ale gorsze wady ludzie mają, hehe.
Tego pragnę, tego chcę, ale fajna jestem to chyba mogę mieć taki kaprys i go spełnić? pytam
Mój syn na to: noo, tak!
i uściskał mnie serdecznie
hehehe

Kolejna niespodzianka czekała na mnie w przychodni. Zadzwonili, że jakiś papiery są odebrania.
Kilka dni temu dostałam list dotyczący uzupełnienia dokumentów do sanatorium. Papiery pierwsze składałam ze dwa lata temu więc na temat zbierania zaświadczeń od lekarzy itp. zrobiło mi się słabo. Uznałam,  że nie zrobię tego bo nie pamiętam, nie wiem co mam zanieść. Trudno.
Okazało się, że takie pismo dostali w przychodni i moja doktor przygotowała komplet dokumentów.
iiiiiii
Jutro złożę.
Ciekawe, jaki termin mi przyznają.
Kiedy dostałam sanatorium miałam numer dwa tysiące osiemset któryś mniej więcej hehehe

A reszta do kitu. W szpitalu wymyślają co rusz nowe badania. Końca nie widać.
Marcia smutna
Ja zmartwiona.
Nadzieja w tym, że pomogą
Z pociągu .....


O, przypomniało mi się, napisali do mnie ze Stowarzyszenia "wspólnymi siłami", to miło, bo przykro mi już było, że nie chcą skorzystać z propozycji.
Myślę, że powoli coś się ciekawego i dobrego dla nich rozkręci. :-D

niedziela, 16 sierpnia 2015

Książki

     Na weekend córka została w szpitalu. Na szczęście nie ma zabiegów i wychodzimy na spacer na Pola Mokotowskie. Dzięki temu to chociaż śpi się lepiej. Wczoraj łaziłyśmy dwie godziny a potem zjadłyśmy pyszne danie u "chińczyka". Buziak Marci podgoił się i mogła pojeść wreszcie ale najważniejsze pogadała hehehe
    Jechałam do szpitala zatroskana, że ja tak o sobie opowiadam, a nie wiem co Marci w duszy gra, a tu taka niespodzianka. Ogromnie się ucieszyłam. Zaczęła opowiadać historie z książek, a czyta kryminały i horrory, zupełnie mi obcą literatura bo nie lubię. Nawet mnie to zainteresowało. Trochę ;-) Od słowa do słowa dużo nowego dowiedziałam się o córce.
    Na koniec, Marcia zaprosiła mnie na kawę z automatu, bo miała dużo drobnych. Posiedziałyśmy jeszcze na powietrzu, żeby ją dopić i Marcia się zwierzyła, wyżaliła, że miała tyle planów na czas urlopu, że chciała zrobić to i tamto... Zła była!
W pierwszej chwili, chciałam ruszyć z pocieszeniem typu dobrze, że się podkuruje, że nie stało się co gorszego itd. Ale na szczęście ugryzłam się w język.
Wysłuchałam utyskiwań dziecka i skwitowałam to słowami: no tak...
Zasępiłyśmy się obie.
I nagle córka się rozradowała. Nagle zaczęłyśmy sobie żartować z głupotek różnych, wygłupiać się.
Potwierdziła się nauka Tenzina.
Jeśli coś nas smuci, zmartwi, coś przykrego się przypomni, nie ma co tego odpędzać. Trzeba zaopiekować się sobą, swoim bólem, zatroszczyć przez przyjmowanie tego smutku, trudności, niewygody to jedyny sposób, żeby się od tego uwolnić.
I tak samo jest z troszczeniem się o innych. Jesteśmy nauczeni pocieszać przez pokazywanie dobrych stron tego co się zdarzyło, czyli negowanie tego co się czuje, bo nie jest tak źle, inni mają gorzej albo nie marz się tak, weź się w garść.
Tymczasem powoduje to tylko poczucie gorszości, ja tak miałam. Wszyscy lepsi, lepiej sobie radzą z życiem, tylko ja taka mazepa.
Albo buntujemy się, czujemy się osamotnieni, nikt nas nie rozumie.
A kiedy pozwolimy sobie albo komuś na uczucie niezadowolenia, smutku a nawet rozpaczy z pozornie błahego powodu, problem znika, rozwiązuje się, znajdujemy sami rozwiązanie sytuacji.
My z córką np. skwitowałyśmy to trzymaniem kciuków za wyjście ze szpitala we wtorek i już hehehe
Naprawdę, od razu weselej na duszy się zrobiło.
Dzięki temu przeżyciu bardzo się pokochałyśmy. Oczywiście kochamy się, tak jak nas nauczono, jak powinna normalna matka z normalną córką. Ale teraz kochamy się z głębi duszy, z głębi serca. Czyli z miłością i mądrością.
No w każdym razie, ja tak mam hehehe
Eeee, Marcia na pewno też :-)
Aha, przypomniało mi się. Do szału mnie doprowadzało jak słyszałam, że mój problem to żaden problem. Ludziom się przytrafiają straszne rzeczy i nie beczą. Albo coś sobie ubzdurałam, wymyślam i dopisuję historię do tego co widziałam a ona wcale nie jest prawdziwa. hehehe
No tak
Pocieszenie pierwszego kalibru tylko dlatego nie odbierałam najgorzej, tzn szybko łagodziłam bunt w duszy bo ludzie mówią tak z życzliwości. Ja to doceniam. Doceniam życzliwość mimo, że okazywana w nieumiejętny sposób.
Mam nadzieję, że nikt nie poczuje się urażony. Ja to mówię, bo właśnie teraz dopiero się przekonałam, co pomaga najbardziej hehehe
Pocieszanie drugiego typu przypomina mi wykład Tenzina o tym, że myli się czasem ludziom i słowa, taka wiedza książkowa nie jest powiązana z gestem, z formą, z postępowaniem.
Rozśmiesza mnie przykład, który podał Tenzin:
pyta ktoś: co tam u Ciebie? wszystko dobrze?
ktoś odpowiada, że tak, jest ok!
a ten dopytuje: ale na pewno dobrze?
..... hehehe...

Nigdy nie byłam pesymistką, więc to co czułam nie wynikało na pewno z doszukiwania się dziury w całym. Ktoś się musiał postarać, żebym tak się źle poczuła.

Dopytywałam córki, co za frajdę ma w czytaniu o takich strasznych rzeczach, o psychopatach.
Oczywiście, dużą wartość ma talent pisarski autora ale też, Marcia, pozna wariata na kilometr. hehehe
Że też ja na to nie wpadłam, tylko jakieś tam pitu, pitu czytałam . Aaa, to też nie poszło na marne, stąd pewnie, moje dobre nastawienie do świata, do ludzi

i do kotów... hehehe

czwartek, 13 sierpnia 2015

Spontanicznie....

   No to spontanicznie się zaczęło..
Moja córka potrzebowała zaświadczenie, że zdrowa, na studia, więc poszła do lekarza pierwszego kontaktu. Ten obejrzał paznokcie, zajrzał w oczy, zajrzał w kartę i wysłał na badania, tak profilaktycznie, żeby być pewnym, że zdrowa, samo "dobrze się czuję" nie dawało pewności. Marcia przyleciała rano oddać krew i trzęsąc się ze strachu szykowała się do dentysty na usunięcie ósemek, na co była zapisana miesiąc temu. Pojechała. Stomatolog zrobił dwie ekstrakcje i puściła pacjenta wolno. Marcia zlazłszy z fotela, przeczytała esemesa, że z laboratorium dzwonili i każą do szpitala szybko jechać bo bardzo niski poziom hemoglobiny.
 Zdenerwowaliśmy się wszyscy, jak to do szpitala, przecież samopoczucie córki było bardzo dobre.
Od stomatologa, Marcia pojechała do szpitala, a ja wzięłam skierowanie z przychodni i też pojechałam. Spotkałyśmy się na izbie przyjęć. W recepcji zakwalifikowali nas do chirurga i kazali czekać na wezwanie.
W poczekalni najpierw rozpatrywaliśmy co się stało, a potem zaczęło się dłużyć. Dodatkowo schodziło znieczulenie więc córka zaczęła dostawać kota. Wyrwanie zęba w ogóle okropna sprawa, a ósemki rozpaczliwie bolą, w dodatku góra i dół.
I zaczęły się moje  występy.
Przytulałam, głaskałam, bo obie to lubimy, opowiadałam.
Najpierw była okazja powiedzieć co się u mnie dzieje ze szczegółami. Oczywiście, z grubsza o wszystkim mówiłam, ale tak, żeby pogadać to nie było czasu, bo praca, wyjazd, towarzystwo , po prostu wartkie życie.
W sumie bardzo się ucieszyłam, że mogłam poopowiadać a w dodatku, Marcia na wiele rzeczy bardzo entuzjastycznie reagowała, była ze mnie dumna, cieszyła się, że tyle rzeczy mi się udało, tyle spraw jest do przodu.
Marcia opowiadała też o sobie tyle, że nie za bardzo żywiołowo, bo buzia bolała.
Ale byłyśmy szczęśliwe, tzn ja bardzo, Marcia cierpiąca, ale to koiłyśmy uściskami, głaskami i miłymi, serdecznymi słowami.
Tak nam minęło sześć godzin, uj.
Mega kreatywnych sześć godzin :-D
Wreszcie chirurg przyjął.
Po kilkunastu minutach, Marcia wyszła i opowiada, że krew pobrali do ponownego badania, bo lekarz ma wątpliwości, czy pierwsze badanie jest poprawne. Marcia zdrowo wygląda to może jakiś błąd się w kradł.
Trzeba było czekać na wyniki.
Ale już było weselej bo nadzieja na powrót dodawała skrzydeł hehehe
Zaczęłyśmy się niecierpliwić po godzinie oczekiwania.
Na szczęście przypomniały mi się różne sprawy to się poradziłam, poplanowałyśmy zrobienie różnych rzeczy, wymieniłyśmy pomysły, spostrzeżenia, sugestie do rozwiązania problemów.
Po dwóch godzinach przyszły wyniki.
Niestety potwierdziły bardzo niską hemoglobinę.
o 23 z minutami okazało się, że trzeba zostać w szpitalu.
Marcia nie dość, że niewyspana, zmęczona, strasznie obolała to jeszcze zrozpaczona, że we własnym łóżku się nie utuli.
Oj, jak wspomnę, to tak mi szkoda dzieciaczka
W nocy spać nie mogła tak bolało.
Mocniejszych leków dać nie mogli ze względu na niedokrwistość i inne dolegliwości
Rodzinka przyjechała, co i rusz ktoś, dotarłam i ja w końcu.
Z racji tego, że jednam sobie ludzi, dostałam proszki i jeszcze kroplówkę z pyralginą. hehehe
Po prostu budzę zaufanie i pani doktor użaliła się nad złośliwością losu jaka nas dopadła. Przecież zapisy na ekstrakcję są wcześniej skąd przewidzieć jaka pogoda będzie a już zupełnie niemożliwe przewidzieć, że w szpitalu się wyląduje.
Doktor zapewniła, że bardzo dobrze, że przyjechałyśmy bo mogło się nieszczęście stać.
W końcu, znieczulenie zaczęło działać,  nastąpiła taka ulga od bólu, że dziecko się do mnie zaczęło uśmiechać.
hehehe piękny widok.
Ugłaskałam, ukoiłam i zasnęła.
Też piękny widok hehehe
Pospać za dużo nie można było. Lekarz przepisał trze woreczki krwi.
Przy transfuzji nie można zasnąć, trzeba czuwać czy nic się nie dzieje.
Pani doktor kazała siedzieć i gadać do Marci hehehe
Oczywiście zażartowała sobie, ale z racji tego, że buzia Marcię bolała, to do tego się sprowadziło, że zagadywałam, żeby nie przysnęła.
I zaczęła się moja radosna twórczość. Takie historie mi się przypomniały, że sama się nadziwić nie mogłam.
Córce się podobało, hehehe, uściskałyśmy się po raz kolejny i powiedziała, że jestem fantastyczna, że z Nią jestem , hehehe
Jak to w najgorszej sytuacji, może się wydarzyć coś bardzo radosnego, szczęśliwego.
Wystarczy dla mnie tych giftów, teraz się modlę, żeby wróciła jutro do domu, bo bardzo tęskni do tego miejsca i do swojego kocurka. Znowu będziemy się mało widzieć ale napisałam sobie to wszystko serdeczne, żeby w razie czego, przypomniało, że Marcia mnie kocha bardzo tylko zalatana jest i młoda więc ma więcej ekspresji, więcej korzysta z życia.
I bardzo dobrze !!! hehehe
To jest mój kot, Marcia ma rudego :-D

poniedziałek, 10 sierpnia 2015

no wreszcie jest..pitu, pitu hehehe

    A jednak rozmowa, która sprowokowała nieoczekiwane wspomnienia, podziałała terapeutycznie.
Przeżyte rozpaczliwe sytuacje, powodowały w dorosłym życiu strach co będzie jutro, a jeszcze większy strach, że coś strasznego......
     Zaowocowało to ciągłym planowaniu, co jutro, co potem, co trzeba jeszcze zrobić.
Ufff.
Moi znajomi często narzekali, że trzeba już podjąć decyzję co zrobimy jutro, w wolny dzień np.
Nie mogłam tego zrozumieć.
No jak to, ktoś nie wie co chce robić.
Do głowy mi nie przyszło, że ktoś chce jutro odpocząć a jak, to się okaże jutro na co będzie miał ochotę.
Niepojęte dla mnie.
I jeszcze nie raz słyszałam, że trochę spontaniczności powinnam z siebie wykrzesać.
Też coś.....
Dopiero odkryłam, że moje planowanie, to lęk przed niemiłymi niespodziankami.
    Jednak dobrze, że wreszcie odnalazłam przyczynę w przeżyciach z dawnych lat i jaki to daje teraz efekt.
    Jak się coś pozna i zrozumie to już krok tylko aby to zmienić, jeśli to "coś' utrudnia teraz życie.
Zwłaszcza, że już potrafię prawie we wszystkim znaleźć pozytywne strony. Dwa, że mam nadzieję a nawet pewność, że tam Górze mnie lubią i krzywdy mi nie dadzą zrobić. Trzy postanowiłam być szczęśliwa i tu spontaniczność jest niezbędna.
Ogólny zarys i cel jest oczywiście konieczny ale szczegółów nie ma co obmyślać, bo nie ma co marnować energii na rozmyślania czy to się uda, czy tamto i jeszcze jak będzie lepiej itp.. Na dokładkę, to niedopracowanie spowoduje, że zrobi się to co akurat najbardziej będzie nam pasowało czyli będziemy kreatywni. A to, jak mówi mój ukochany Nauczyciel, jest szczęście.
hehehe
     I w związku z tym, wczoraj zadziałałam spontanicznie.
Przez ten upał nic mi nie szło rano i nie pozbierałam się wcześnie na działkę. Mimo wszystko, postanowiłam pojechać, zwłaszcza, że klimatyzacja jest w kolejce.
Chciałam jechać o 13, późno, bo z przesiadkami i godzinę trzeba na dotarcie, a jeszcze spóźniłam się na kolejkę 3 minuty.
No jasna.....
Ale postanowiłam, że pojadę, bo i tak tam milej niż w mieście. Rozłożyłam się na ławce i opalałam.
Hehehe
Na działkę dotarłam mocno po południu, na kawkę. hehe  Naprawdę byłam bardzo zadowolona z wyprawy innej niż zazwyczaj.
Odwiedził mnie kot, bażant, sójka..
Bardzo przywiędły dziadkowe ulubione amarantusy więc je podlałam i mam nadzieje, że nacieszą nasze oczy na jesieni.
A w sobotę skończyłam sweter na zimę. Byłam ciekawa jak wyjdzie, więc mimo 40 stopni mogę podziwiać swoje dzieło sztuki.
Zrobiłam zdjęcie i chowam.
Już się napatrzyłam, aż mi słabo

czwartek, 6 sierpnia 2015

A co tam

    Wspomnienie czasów przedszkola mnie zasmuciło okrutnie. Straszne to było. Wydobycie tego na świat skojarzyło mi się z hipnozą. Dzięki takiej terapii sięga się do ukrytych cierpień, które powodują blokady uniemożliwiające szczęśliwe życie w dorosłości. Ja sama byłam na paru sesjach terapeutycznych a nawet na regresingu i nigdy nie wspomniałam o tych wydarzeniach. Myślę, że one choć bardzo przykre nie wyrządziły mi krzywdy w psychice zbyt dużej. Nie wiedziałam przecież, że to wina matki, że o mnie nie dbała, w ogóle rzadko ją widziałam. A dziadka nigdy nie winiłam bo był dla mnie taki ogromnie dobry, więc raczej uznałam, że nie wiedział i dlatego nie przyjechał po mnie.
    Pomyślałam za to, że tamto doświadczenie wyostrzyło moją wrażliwość na ludzkie cierpienie.
Nie stało się tak bezsensu.
    Na regresing zdecydowałam się, żeby uwolnić się od dręczących mnie wspomnień.
 Same wspomnienia nie są złe, złe jest jaką wagę do nich przykładamy. W hipnozie wyłazi na jaw co nam w duszy gra. Jaką krzywdę nam wyrządziło jakieś zdarzenie z dzieciństwa.
     Na regresingu okazało się, że nie mam żadnych blokad z dzieciństwa. I bardzo fajnie, bo dziadkowie byli dla mnie bardzo kochani i Nieba bym im przychyliła z wdzięczności. Przypomniało mi się właśnie, jak moja babcia, przed śmiercią już, leżała nieprzytomna i kiedy przyjechałam do szpitala, Ona nagle otworzyła oczy, roześmiała się szeroko i powiedziała: Marzenka.
Kiedy pomyślę o tym ile radości dałam mojej babci i dziadkowi w ich ciężkim życiu, zrobiłabym to jeszcze raz, jeszcze raz zgodziłabym się urodzić w tej rodzinie.
Na drugi dzień babcia zmarła.
     Hipnoza wyzwoliła mnie z traumy związanej z życiem z matką, a potem z mężem. I chyba rzeczywiście to pomogło. Dzięki temu bez żalu i pretensji mogę raz na jakiś czas widzieć się z nimi.
     Z regresingu przypominają mi się różne historie, które się ujawniły na sesji, całkiem radosne, ale najbardziej zapamiętałam, kiedy terapeuta pytał: co Pani taka zadowolona?
     Dziwiłam się!! generalnie przychodziłam tam w depresji !
     Nauka Tenzina też na pewno by tak zadziałała, ale pewnie dłużej by to potrwało i ..... samemu by trzeba było popracować..... hihihi
     Leniuszek!
     Czyli normalna jestem hehehe
     Wiele razy usłyszałam, że nie ma co rozpamiętywać, trzeba żyć dniem dzisiejszym, nie oglądać się za siebie i takie tam pierdoły i wyświechtane slogany. Zawsze mnie to wkurzało, bo ja bardzo sentymentalna jestem przez co czułam się gorsza.
     Tymczasem z nauk mojego ulubionego Tenzina zrozumiałam, że to nie jest takie proste i oczywiste. Na krzywdy kiedyś doznane można się nie oglądać i nawet trzeba, kiedy się je przeboleje.
Dzięki temu, że wiemy co się stało, że wiemy dlaczego tacy jesteśmy, czyli w jakim domu żyliśmy, czego nas nauczono, jak nas wychowano, co robimy z przyzwyczajenia, rozkwita nasza świadomość. A sam Tenzin mówił, i ja w to wierzę, hehehe, to najważniejsze.
Drugą fantastyczną sprawą jest przyjmowanie, jakby użalanie się kiedy nadejdzie smutek, rozpacz. Kiedy się nie będzie tego cierpienia odpychać, uciekać od tego bo przecież: ludziom gorsze rzeczy się przytrafiają, bo jesteśmy dzielni, odważni, bo jesteśmy tak wychowani i w ogóle nie można wstydu przynosić, a zwyczajnie konkretnie pomyśleć co się stało i się użalić nad sobą, to to
ZNIKNIE.
Mnie się to udało wielokrotnie.
Tzn za jeden smutek może się ujawnić następny ale zawsze to już będzie o jeden mniej i w końcu będzie błogo. hehehe
     Co prawda, nie raz zdarzyło mi się, pomarudzić z przyzwyczajenia jakby. Na to też Tenzin uczula, żeby co jakiś czas jednak spojrzeć na to co dobre, co się udało, co zmieniliśmy i możemy być dumni i w końcu, że TERAZ jesteśmy szczęśliwi. Jak raz się tak pomyśli to już początek do kolejnych, częstych razów.
        Tu by pasowało powiedzenie, którego nie cierpię generalnie ale sprawdza się : chcieć to móc. Tzn chcę być szczęśliwa to będę.
Już coraz częściej mogę pokazać słynny gest Kozakiewicza :-) Czyli mistrza hehehehe
I tu muszę dodać słowa instruktorki Carmen: udało się mi, to uda się i Tobie :-D
Mnie to zajęło 3 lata terapii, dziesiątki razy obejrzane webcasty Tenzina i mnicha Ajahna, czytanie Szierab Cziammy, tai chi  a i regresing, a i robienie aniołków.... ojej jednak okazuje się, że ja bardzo dużo robię, zrobiłam i będę robić bo to jest moja recepta na szczęśliwe życie
Tu się potwierdza  twierdzenie, że jak się czegoś naprawdę chce to się sposoby znajdzie, żeby to osiągnąć.
     Znam takiego gościa (też ze wschodu) co min. wiedział jak zrobić, żeby być bogatym: Trzeba bardzo chcieć, bo to powoduje, że zaczyna się szukać sposobu, możliwości i uda się. Tzn jest duża szansa, że się będzie. Ale o tej szansie jedynie już nie mówił. Za tę 'pewną recepturę" wzmocnioną rytuałami odpowiednimi kazał sobie dużo płacić. Ludzie płacili bo każdy by chciał.
No i on się stał bardzo bogaty hehehe
     Jest też taka amerykańska szkoła szczęścia keep smiling. Takie tam uśmiechanie się i radowanie choć w środku coś gniecie, to wydaje mi się nie jest dobre. Nie wiem, czy to nie od tego jest tyle osób na terapiach? Może to taka moda tylko? Ale pewne jest, że co jakiś czas są zamachy, giną ludzie bo ktoś zwariował. A może to od złej diety, tyle chemii żrą?
    Ja ,w każdym razie, cenię sposób życia Kanadyjczyków. Tam dziecko się uczy spokoju. Nie ma rywalizacji, wyścigu, gonitwy co skutkuje radosnym, bezstresowym, dorosłym życiem. Oczywiście taka jest tendencja ale wariat zawsze się może trafić. Taka karma ;-)
     Przy tej okazji. nasuwa się twierdzenie o przyczynie i skutku. Jeśli będziemy prowadzić spokojne życie, zaowocuje to rozwojem ducha.
 Ale tak sobie myślę, że jak trzeba będzie, to zawalczę. Tylko już nie z poziomu sierotki, która czeka na łaskę tylko jako człowiek, który dużo może
a co tam! hehehe
za kolejnym razem, to już na spokojnie.......

wtorek, 4 sierpnia 2015

Pitu, pitu..... w każdym razie taki miałam zamiar :-D

   Przymierzałam się dziś do napisania o jakiejś fajnej historii z dzieciństwa. Koleżanka zachęcała, żeby przypomnieć sobie rzeczy, które robiłam z dziadkiem. Ona miała bardzo ciekawe i wesołe sytuacje dzięki dziadkowi, więc chciała, żebym i ja takie sobie wspomniała. Wie przecież, że ja bardzo z dziadkiem zaprzyjaźniona i że był bardzo dobry dla mnie. Od słowa do słowa zeszłyśmy na czasy przedszkolne i tu jak grom z jasnego nieba przypomniało mi się, że często zapominali mnie odebrać z przedszkola. buuuu. Często do nocy siedziałam z opiekunką i czekałam aż ktoś z rodziny przyjdzie. Nie było wtedy telefonów komórkowych i jak mama z tatą zabalowali to nikt po mnie nie przyszedł bo nie wiedział. Dopiero wieczorem okazywało się, że mama myślała, że dziadek mnie odbierze  a dziadek był przekonany, że rodzice.
Nie cierpiałam chodzić do przedszkola. Raz, że nie znosiłam jeść kaszy manny, dwa leżakowania a przede wszystkim bałam się. Ryczałam w kołnierz cioci aż obiecała, że mnie odbierze. Odbierała, aż dziadek się zobowiązał, że będzie to robił. Inaczej nie byłoby siły, która by mnie zmusiła do pozostania w przedszkolu.
    No cóż, kwestię wspomnień mam już prawie zamkniętą. Zrobię jeszcze pamiątkowego posta z moimi Siekierkami, bo jest jeszcze dom w którym mieszkałam i uliczka jak za dawnych lat. Ale to już niedługo na pewno, wyprowadziła się moja siostrzenica więc jest tam pusto. Dookoła już stoją wille albo nowoczesne osiedla. I tak długo się zachowało to miejsce, chyba czeka, aż zrobię zdjęcia i napiszę posta, mojej historii nie będzie w żadnej książce. I na pewno będzie w niej opowieść o dziadku z którym robiłam dużo wspaniałych rzeczy, a na pewno niezwykłych hehehe.
      Ponieważ obiecałam sobie, że w miarę możliwości popatrzę na świat normalnie, zobaczyłam, że rozwinęła się końcówka mieczyka, którą włożyłam do wody bo mi było szkoda wyrzucić.
Bardzo mnie to cieszy, bo myślałam, że nic z niego nie będzie.
 
 
Właśnie dlatego, że próbuje się robić coś niekoniecznie pewnego jest szansa, że osiągniemy sukces.
Na ostatnich warsztatach, obiecałam robić 30 razy pewne ćwiczenie codziennie. Strasznie to mnie męczy ale obiecałam więc to robię. Co prawda nie jest to w ogóle  bez sensu, wierzę w zdrowotne korzyści tai chi, ale wiadomo 100% pewności nigdy nie ma. Zwierzając się z uciążliwości ćwiczenia, usłyszałam, żeby może sobie zmniejszyć ilość czy częstotliwość. Bardzo to zachęcające bo miałabym siłę chodzić np. na zajęcia codziennie. Po przemyśleniu zdecydowałam, że jednak nie odpuszczę dopóki mogę się z łóżka podnieść. Pewnie po roku z takiego odpuszczania sobie zostałoby z 10 donju albo jeszcze mniej a tak po roku będę lepiej się czuć albo przynajmniej będę miała świadomość, że zrobiłam wszystko. Czyli na pewno lepiej mi będzie na głowę a i wzmocnię się na tyle, że będę mogła robić 30 donju i chodzić na zajęcia bez problemu :-)   
      Czasem trzeba się zmusić, wierzę w to, że warto!
Jednak są dylematy, zwłaszcza, ze z jednej strony prawdą jest, że można osiągnąć cel bo się coś zrobi w tym kierunku a druga prawda jest taka, że co się nie zrobi i tak wyjdzie co ma wyjść. Może trzeba podjąć decyzję i nie mieć potem pretensji do nikogo.
     Uświadomiłam sobie przy tej okazji, że lubimy, żeby nam się samo dobrze podziało. Na ogół jesteśmy niezadowoleni, nieszczęśliwi, ze coś się stało bądź nie stało ale w ogóle nie łączymy tego z naszym działaniem. No wypisz wymaluj czekamy na cud. A ja się martwiłam, że to ja tak mam. To znaczy miałam. Oczywiście wierzę w cuda ale teraz już wiem, że w dużym stopniu, my sami mamy wpływ na sukces.
Oczywiście czasem się ma pretensje do losu. Trudno nie mieć, kiedy się całkowicie nie powodzi. Teraz, kiedy już mi trochę deprecha minęła, myślę, że rzeczywiście stało się co się miało stać, żebym stała się takim a nie innym człowiekiem czyli wspaniałym człowiekiem hehe. Nieszczęścia to niekoniecznie jest kara to może wydobyć z nas dobre cechy, to co jest podstawą naszego istnienia.
 
Tak zwyczajnie to może jutro coś napiszę hihihi
 
 

Lato

   Dotarłam do dziadka z mamą. Pomyliłam poprzednio aleję i to bardzo, dlatego nie mogłam znaleźć grobu. To nie żadne mistyczne doznanie tylko głowa nie pracuje tak sprawnie jak kiedyś ?! :-)
No tak, ale mama była uszczęśliwiona, że z Nią pojechałam. Ja w sumie też. hehehe
   W niedzielę byłam w Łazienkach, rozdawałam ulotki i opowiadałam zainteresowanym o Stowarzyszeniu Tai Chi. Stałam naprzeciwko ćwiczących, po drugiej stronie alei . Pod koniec, podeszła do mnie znajoma, ze 3 razy w życiu z nią rozmawiałam, więc nie bardzo znajoma i powiedziała, że jej zdaniem mam najpiękniejszy uśmiech na świecie. hehehe. Bardzo mnie ten komplement rozanielił.  Muszę o tym opowiedzieć mojej dentystce, bo to też jej zasługa :-)
Nie koniec na tym miłych niespodzianek, przyszedł kolega mojego syna z dziewczyną! Super! Uwieńczyłam radosną serię, lodami w towarzystwie koleżanek, z którymi lody smakują rewelacyjnie hehehe
A właśnie, moje propagowanie Tenzina i Tai Chi doszło ostatnio do apogeum. Zaczęłam wręcz o tym mówić jak o recepcie na życie. A to przecież każdy ma inne etapy w życiu i różne są na to lekarstwa. Znajoma mi przypomniała jak to trzy lata temu wkurzałam się kiedy ktoś doradzał co mam zrobić, kiedy było mi strasznie źle. Od razu czułam się gorsza, beznadziejna, głupia, że ja tego nie umiem zrobić, że nie umiem tak myśleć.
 Uzmysłowiłam sobie jak działają "dobre rady". Wręcz mogą skrzywdzić, wpędzić kogoś w jeszcze większego doła, bo skłonią do pomyślenia: ze mną to już tak źle i nie ma ratunku.
A uczyłam się tyle u psychologa czy u Tenzina, że każdy musi swoje przeżyć, jeśli trzeba, to swoje odpłakać i znajdzie drogę dla siebie jak tylko zacznie szukać. Do tego czasu nic zrobić nie można, taka karma.
    Oczywiście będę pisać i mówić o Tenzinie, o Mistrzu Moy, o pomocy dla "samotnych matek" bo może ktoś akurat na to trafi i w tym odnajdzie ratunek czy sens życia.
     Ja tam znalazłam, o czym się przekonałam nie raz, a wczoraj po raz kolejny. Mówiłam komuś jak to los mnie oszczędził, coś tam mnie ominęło, mogło być gorzej. Znajoma na to, że jeszcze może mi się to przytrafić. Zmroziło mnie. Zaczęłam się martwić, zrobiło mi się smutno. Pomyślałam  nawet, że może jak będę o tym myślała i już cierpiała, to się przyzwyczaję, i nie doznam rozpaczy jak to nastąpi....
Ale tu na szczęście tu nauka nie poszła w las. Szybko się otrząsnęłam. Po pierwsze, nie wiadomo czy to kiedyś nastąpi więc nie ma się co martwić na zapas. Jak się tak zdarzy to może będzie przykro ale tylko wtedy a nie ciągle. Po co już być nieszczęśliwym?
A po drugie, najważniejsze!! nigdy już nie zaboli mnie to tak, jak zabolałoby parę lat temu!!
Więc tak czy owak, Bogu dziękować.
Tak sobie pomyślałam, po raz kolejny zresztą, że tam na Górze to mnie naprawdę lubią, że nie trzeba mi jakiś katastrof ogromnych, żebym zmądrzała.
Ale też wiele osób tak ma, tylko nie zdają sobie sprawy tzn może nie o zmądrzenie chodzi, tylko o to, że jest dobrze i może być tylko lepiej, jeśli tak zdecydujemy.
Będziemy otwarci na... dobroć i mądrość to nas uszczęśliwi, może nawet na wieki
hehehe  no to przywaliłam....
ale coś w tym jest...
aha , uczy tego Tenzin, Tai Chi Pana Moy, pomaganie innym
a słyszałam, że są inne szkoły, też dobre ;-)

    Ostatnio tak sobie pomyślałam, że nie mam o czym pisać. buuu. Na co moja znajoma zachęcała, żebym pisała o zwykłych rzeczach, przecież u mnie tyle się dzieje, dobrze mi idzie w ogóle pisanie i nie musi być tak mądrze jak do tej pory hehehe.
Obawiam się, że dobrze mi szło pisanie bo było niegłupie a tak o niczym to nie wiem czy potrafię fajnie pisać.
Ale postanowiłam, że spróbuję. Pisanie pomogło mi rozliczyć się z przeszłością to może pomoże wykreować wspaniała przyszłość.
Bo teraźniejszość już jest wspaniała, np. super kreacja mi się szyje hehe
Mam uroczego kiciusia, kwiatki na balkonie super rosną, moi najbliżsi są fantastyczni, nawet mama ;-)