środa, 30 września 2015

Świat jest piękny

   Szykuję się dziś do lekarza spokojnie, powolutku bo mam czas. Przed wyjściem jeszcze zerknęłam na kartkę i oczom nie wierzę. Za dwie minuty mam wizytę. Zdenerwowałam się potwornie. Jak mogłam się pomylić o godzinę? No nic, wyleciałam jak z procy. Pomyślałam, że posiedzę do końca najwyżej, czekać na następną wizytę miesiąc to za długo, może się zlituje i przyjmie.
Dojechałam w półgodziny, wchodzę do poczekalni i okazuje się, że opóźnienie jest i właśnie będzie moja kolej. uuuuu, nie powiem gęba mi się roześmiała od ucha do ucha.
   
     W niedzielę pojechałam na działkę nacieszyć oczy a co za tym idzie duszę. Jesień jest bardzo kolorowa na początku więc trzeba korzystać z uroków tej pory roku. Słoneczko dopisało i ogrzało powietrze to miło było pospacerować, popatrzeć jaki świat jest piękny.
      Zalecane dla zdrowia są długie spacery i patrzenie na ładne rzeczy więc jest okazja. Najbardziej o tej porze roku lubię grzybobranie ale w tym roku jest okazja zobaczyć uroki kwiatów, drzew, nieba bo grzybów nie ma. Ciekawe czy jeszcze będą?
      Zobaczyłam dużo uroczych krajobrazów. Tak sobie nawet pomyślałam, że to może być efekt zdrowienia. Człowiek szczęśliwszy to widzi świat w piękniejszych barwach. Przez myśl mi przemknęło, że tak zachwycałam się światem jak byłam dzieckiem.
     Głupstwa takie...



Kot z sąsiadów to przybiega jak tylko nas zobaczy. Polubił nas bardzo. Już się daje pogłaskać. Zapatrzony jest głównie w babcię bo jeść daje hehe
 
Często słyszę, że nie można mieć wszystkiego. Stwierdza się tak na ogół z żalem, poczuciem niesprawiedliwości a nawet krzywdy. Przy okazji niedzielnej wycieczki pomyślałam sobie, że bardzo często dzieje się tak dlatego, że jedno wyklucza drugie dlatego nie może się dziać jednocześnie. Mnie to spostrzeżenie bardzo pocieszyło, uspokoiło i złagodziło wiele niezadowoleń.
Gdybym nie pojechała w niedzielę za miasto, nie miałabym takich pięknych widoków.
W sobotę zmieniła się pogoda, rozpadało się co wpłynęło bardzo niekorzystnie na moje samopoczucie. Jeszcze w niedzielę wszystko mnie bolało, ale postanowiłam pojechać na działkę, Słoneczko zachęcało do wyjścia z domu.
I nie żałuję. Warto było. Serce się rozradowało, bo rodzinka, bo przyroda... i kot tacy uroczy hehehe. Oczywiście gdybym posiedziała w domu, w ciepełku nie przeforsowałabym się, czyli nie rozbolałoby mocniej ale warto było to zobaczyć, to poczuć.
   
 Myśląc w taki sposób, wszystko czego doświadczyłam nabrało dodatkowego sensu.
Czasem człowiek chce czegoś co absolutnie koliduje z tym czego chce bardziej, a nawet jedno wyklucza drugie.
Jak tak na to co się człowiekowi przydarza spojrzeć, robi się weselej.
W każdym razie mi się zrobiło ;-)



niedziela, 27 września 2015

Na luzie

   Po raz kolejny usłyszałam dziś pouczenie, że trzeba i można robić co się czuje, co się myśli czyli to na co się ma ochotę. Bardzo fajnie. Zawsze czułam jakiś dyskomfort mały, że ja tego nie potrafię.
Nie umiałam, a to się chyba brało stąd, że byłam zgodna, miła, serdeczna, pomocna.
Większość (oprócz moich najbliższych) brało to za nieszczere, za wymuszone.
Grzeczne dziecko to się na ogół, kojarzy się z wytresowanym dzieckiem hehe.
U mnie tak zaowocowało dobre chowanie, cierpliwość, miłość dziadków. W dorosłym życiu, po prostu narażało mnie to na wykorzystywanie łatwowierności czyli naiwność co nieraz zabolało porządnie. Na szczęście bardzo często wracało to do mnie z nawiązką dobroci, życzliwości, pomocy.
  Tak czy owak to absolutnie nie zaliczało się do robienia tego co się chce. Jakaś dziwna byłam chyba, bo ja tego chciałam i do tej pory mam takie upodobanie :-D
    Teraz jest moda na życie na luzie. Super.
Tylko tak sobie myślę, że uczenie dziecka, żeby mówił swoim rówieśnikom, czy w towarzystwie, o swoich potrzebach, o swoich uczuciach to idealna sprawa. Uczy się też tolerancji dzięki temu. Tylko w życiu to jakoś się nie sprawdza.
     Oczywiście nie ma idealnych ludzi, zawsze ktoś się znajdzie kto myśli i czuje zupełnie inaczej a w dodatku rozumie zupełnie co innego więc nie sposób się dogadać. Ale tak sobie pomyślałam, że gdyby częściej zwracać uwagę na konsekwencje swoich zachowań to znacznie zmieniłby to poglądy, potrzeby, myślenie o tym czego się chce.
    Życie na luzie ale nie bezmyślne.
    Rezygnacja z czegoś bo nie chce się kogoś skrzywdzić a nawet w ofierze ;-) chyba nie jest ograniczające. To może spowodować rozwój duchowy, psychiczny.
    No ciekawe ?? hehehe

   

Na pewno !!!!



piątek, 25 września 2015

Pasja

   Ale postęp zrobiłam :-D
   Od wypadku ciągle, żyłam w strachu. Oczywiście czułam się coraz pewniej i coraz rzadziej doskwierał mi lęk taki bezpośredni. W duchu jednak było jakoś tak niewygodnie. Nie mogłam załapać co jest. Na jakieś lekkie utyskiwania, sama i inni przypominali ile rzeczy mi się udaje, jakie mam szczęście do ludzi, nawet do służby zdrowia hehe, ile już umiem zrobić, jaka jestem samodzielna itp.
Zdając sobie sprawę z tego nie mogłam pojąć skąd się bierze taki dyskomfort. Myślałam sobie, że to z przyzwyczajenia, po przejściach przykrych przejdzie w końcu. Trzeba czasu, żeby się rana zagoiła.
   Dziś dostałam pismo z NFZ. W panikę wpadłam. Już sobie planowałam, tatę wysłać, żeby dowiedział się i załatwił. W końcu pomyślałam sobie: co ma być to będzie. Cały weekend sobie zmarnuję jak będę się domyślać i zastanawiać co z tego wyniknie. Poszłam tam. Udało mi się dopytać o wszystko mam nadzieję. W każdym razie pani w okienku zbywała mnie najpierw, ale na szczęście taką umiejętność zdobyłam, zjednałam ją sobie. Przychylnie mi powiedziała co i jak mam zrobić, nawet powtórzyła dla pewności. hehe.
Uszczęśliwiona, pewna siebie, zadzwoniłam w parę miejsc, uzgodniłam transport dla "samotnych matek", zebrałam jeszcze parę rzeczy.
I tak sobie pomyślałam na koniec, że tego mi było trzeba.
Od kilku lat już żyję w strachu, że coś mi się strasznego przytrafi, że zaraz się dowiem o jakiejś strasznej rzeczy, że czegoś nie zrozumiem i nie będę umiała czegoś załatwić co zaowocuje kłopotem, trudnościami a nawet nieszczęściem.
Wychowanie, wychowaniem ale na dokładkę w nowej pracy miałam straszną koleżankę w pracy. Na każdym kroku się mnie czepiała, skrzekliwa była i niemiła. Kiedy nie pytałam jak coś zrobić, bo wiedziałam to skrzeczała, żebym się nie wstydziła o wszystko mogę pytać. Jak zapytałam, to odpowiadała: już ci mówiłam. I tak źle i tak nie dobrze. W domu doświadczałam takiej szkoły: jak ja nie usłyszałam, to głucha jestem, jak mnie nie usłyszano to za cicho mówię. No trudno w takich warunkach nabrać pewności siebie. Nie mówiąc już o tym, żeby się dobrze, miło czuć. bleee.
Dziś poczułam, że umiem coś załatwić, Jak nie tak to inaczej mogę znaleźć wyjście z sytuacji.
Wreszcie poczułam się odważna, uwierzyłam w swoją dobrą passę.
Do tej pory wiedziałam o tym wszystkim co mi się udaje i że często tak jest, ale paraliżował mnie strach, że może się nie udać.
Mój nauczyciel mówił, że najważniejsze to uświadomienie sobie problemu. I teraz dopiero przekonałam się jakie to ważne i trudne. Nie zawsze tak od razu człowiek wie co go tak naprawdę dręczy. A może tylko ja tak mam?
Dopiero kiedy poszłam, dowiedziałam się, załatwiłam sprawę, zrozumiałam, że muszę działać. Działanie na większą skalę wróci mi odwagę, doda mi wiary we własne siły.
To, że od czasu do czasu coś się nie uda, nie może powstrzymywać od podejmowania prób. 
A z ludźmi, którzy podcinają skrzydła rzeczywiście nie ma się co zadawać, a nawet trzeba ich unikać jak ognia.

Kurczę, że tego doświadczyłam akurat teraz.
Pewnie jest to preludium do wielkiej opery. Znawcą muzyki to ja nie jestem ale wiem, że opera to wielkie dzieło
hehehe
i ja to skomponuję!
mam nadzieję tylko, że to nie będzie typu "Pasji" Pendereckiego hehe

Malinowe

  We wtorek poprosiłam syna, żeby pojechał ze mną odwiedzić wujka. Nie miałam odwagi jechać sama.Tyle czasu upłynęło, tyle się zmieniło od ostatniej wizyty w tym miejscu.
Wujek z żoną to dwoje starszych, samotnych ludzi, jeździłam do nich, żeby pomóc sprzątać, pogadać, dotrzymać towarzystwa, żeby weselej mieli. Generalnie wujka cieszyło, że jestem, a ciotkę cieszyło, że posprzątam hehe. Podobno, kiedy leżałam nieprzytomna to przyszła sprawdzić, czy na pewno, aż tak ze mną źle. A kiedy już byłam świadoma to zachęcała do wstania: nie ma się co tak rozklejać, przecież ja silna, młoda jestem :-D
Wujek przyjeżdżał częściej do mnie, przywoził malinki, truskaweczki z działki, na zdrowie. Naprawdę wzruszające.
Kiedy już wyszłam ze szpitala, ciotka zadzwoniła nie raz z zaproszeniem, ale nie miałam siły a i chęci też, przyznam szczerze. Nie miałam nastroju, żeby znosić tą specyficzną osobę.
Wujek sam do mnie czasem wpadał.
Po jakiś czasie ciotka mocno zachorowała. Tym bardziej nie mogłam patrzeć bezradnie na jej cierpienie i na cierpienie mojego wujka.
Śmierć nadeszła. Nie byłam na pogrzebie. Szpitale i pogrzeby omijałam szerokim łukiem.
Samotność też była dla mnie przerażająca.
Po jakimś czasie wylądował w szpitalu wujek. Poważna operacja jedna, druga, osłabiła całkowicie nasze kontakty. Sprowadzały się do sporadycznych rozmów telefonicznych. Rodzina opowiadała co u Niego słychać, stąd wiedziałam, że kruchutko z Nim.
Jakiś czas temu, wrócił do domu. Rodzina przyjeżdża dbać o Niego ale też jest coraz sprawniejszy.
Postanowiłam zrobić Mu niespodziankę i odwiedzić pierwszy raz od pięciu lat.
Wujo rozpłakał się na nasz widok.
Wzruszył się bardzo, zwłaszcza, że takiego dorosłego Matiza nie widział.
Bałam się pojechać do domu i zobaczyć to miejsce, tego człowieka. No i nie pomyliłam się, ścisnęły mi się kiszki porządnie.
Przeleciały mi przez myśl chwile z naszej wspólnej przeszłości. Wujo to był potężny, silny mężczyzna. Pamiętam jak odwalał ciężką robotę, jako jedyny syn, naharował się dla pożytku rodziny.
No i oczywiście wypił nie raz i awantura była. Nie cieszył się sympatią. Tylko babcia kochała swojego syna i mówiła, że to dobry chłopak, tylko ma tą jedną wadę. Miała rację, jak nie pił był pracowity, spokojny człowiek, po kielichu diabeł w Niego wstępował.
Ja tam się Go nie bałam. Zresztą On był dla mnie dobry, łagodny. Na dokładkę był bardzo hojny. Tylko On potrafił dać bez mrugnięcia oka 100 zl z Waryńskim (chyba). To był majątek, więc dopuki się nie wydzierał, to Go nawet lubiłam hehe
No niestety, poza tym, był okropny.
Śmiejemy się, że babcia wymodliła, w końcu przestał pić.
Za jakiś czas przestał palić
Przestał być taki hojny hehe.
Ale i tak Go lubiłam, pomagałam jak umiałam, a On dawał owoce, warzywa z działki bo upodobał sobie działkowanie, za młodu pracował w polu.
I teraz zobaczyłam starszego pana, osłabionego, żal ścisnął serce.
Gdy tylko łzy szczęścia obeschły, zaczął opowiadać co przeszedł, jak Go bolało, ile się tam naszarpał ze służbą zdrowia ale też jaki już jest samodzielny, sprawny. Opowiadał wesoło, od czasu do czasu siarczyście zaklął o tym co Go spotkało. Przypomniał mi się ten silny mężczyzna, którego nie łatwo przygiąć, jednym słowem: wielkiego duchem.
To u nas widocznie rodzinne hehe
Mówił, że też się uczył chodzić jak ja. I chodzi dziarsko, już nawet pół działki skopał.
Na odchodne dał nam wyhodowane, najlepsze, malinowe pomidory. Sąsiedzi podlewali :-D
Mam nadzieję, że już będziemy się częściej widywać.

czwartek, 24 września 2015

Johny, Tulesław, Matiz... :-D

   Dzień pełen sukcesów!
Mój syn, po wielu, wielu trudach odebrał licencję trenera boksu. Boksem zajmował się od gimnazjum. W podstawówce był w klasie sportowej. Zawsze był super sprawny, energia go rozpierała a z drugiej strony do rysowania miał dryg więc potrafił usiąść na tyłku spokojnie. Zaczął od trenowania akrobatyki. Do tej pory pamiętam jak ni z gruchy ni z pietruchy robił fiflaka na ulicy aż dech zapierało. Potem zaproponowali mu trenowanie siatkówki w klubie. To już był sport na większym poziomie, bo uczył gry zespołowej. Pomimo niewielkiego wzrostu, trener go zatrzymał na pozycji libero, rozgrywającego. Miał talent do tego, chyba, hehe. To był szczęśliwy czas i kto wie, może dziś byłby w reprezentacji.
Niestety w gimnazjum się odmieniło wszystko. Nie będę tego rozgrzebywać, szkoda gadać, w każdym razie zaczął trenować boks. Tam sprawdzili czy nie łobuz. Szkoła musiała wydać opinie, psycholog go badał i nadawał się.
Muszę przyznać, że pierwszy raz kiedy pojechałam na walkę i zobaczyłam chłopczyka, chudzinę w ogromnych rękawicach, zatkało mnie, byłam dumna i wzruszona, że takiego mam odważnego syna.
Po walce, przegranej zresztą, syn się śmiał: ta, słyszałem jak się mama drze.
Tak kibicowałam w ogromnej sali wśród wielu ludzi, hehe
Za którymś razem przyniósł puchar wicemistrza. Ma medale. oj
Trafił na trenerów, którzy nauczyli techniki, wzmocnili charakter, zaszczepili odwagę.
Efektem tego było min, że chodził bez obaw do klubów. Kiedyś wraca zakrwawiony, obity więc ja w lament a On na to: nic mi nie jest, szkoda, że ich nie widziałaś i się śmieje. Czterech go zaczepiło.
No nie boję się z nim chodzić hehe
Bardzo ceniąc sobie zalety, które odkrywa boks, chociaż jego idolem był Mike Tyson, hehe postanowił uczyć tej dyscypliny.
Kurs trenerski zrobił jakiś czas temu ale nie odebrał legitymacji.
W końcu zaczęłam naciskać, żeby się upominał w Związku o dokument.
Zbywał mnie, że mają dać znać, mają zadzwonić, czekają aż się nazbiera odpowiednio dużo osób, trenerów itp.
Co i rusz świdrowałam dziurę w brzuchu. Dla świętego spokoju dzwonił tam. W końcu wczoraj odebrał licencję trenera.
Przyznał też, że dzięki mnie to załatwił, bo gdyby odpuścił i nie dzwonił tylko czekał na wieści od nich to by Go olali i do tej pory by nie dostał formalnych uprawnień.
Podziękował mi tak jak ja najbardziej lubię, pojechał ze mną do chorego wujka, okazał dobre serce.
Ale o tem potem



W poszukiwaniu odpowiedniej sztuki walki, syn znalazł tai chi. Okazało się, że nieletni musi chodzić z opiekunem. Chodziłam z nim, no trudno, siadałam i patrzyłam. Szybko okazało się, że to zdrowotne tai chi i z walką nie ma nic wspólnego. Syn zrezygnował, a ja zostałam i ćwiczę do tej pory.
Wszyscy w domu to doceniają, prowadzili mnie na zajęcia, a jak za długo robiłam przerwę to syn pilnował, żebym ćwiczyła w domu.
Dzięki temu, że wiedział jak ważna jest systematyczność i jak mnie do tego nakłonić, osiągnęłam taki sukces.

  Koty Go uwielbiają :-D


Przypomniało mi się, że po szpitalu miałam okres agresji i co jakiś czas niemalże bić się chciałam z jakimś pijakiem co mnie zaczepił. Syn, który mnie "wyprowadzał" na spacer umiejętnie powstrzymywał, uspokajał. Potrafił przestawić jak zaszła potrzeba hehehe

środa, 23 września 2015

Wróciłam

     uff, Przykre dni minęły. Właściwie to już od poniedziałku jest poprawa, ale dziś wreszcie radocha i spokój całą gębą. Już się nie boję i nie martwię się. Wszystko przemija, na szczęście smutki i postrzeganie świata w czarnych barwach też. hehe.
W poniedziałek poszłam do koleżanki na chwilę bo dzięki jej namowom przygotowuję się do kolejnej rehabilitacji usprawniającej rękę do decoupage, a Ona obiecała nauczyć mnie. Pokazałam jakie pudełka zebrałam po proszkach do prania. hehe Przy okazji spytała: co ja taka smutna jestem. No to trochę się pożaliłam co mi tam na sercu ciążyło. uj
Ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu, Ona na to: a kto zawsze powtarza słowa Tenzina, że najważniejsze to znaleźć podstawę, sedno problemu, to wtedy sprawa się rozwiąże. Druga rzecz to uświadomić sobie ile rzeczy się udało, ile się powiodło i ile pozornie złych rzeczy obróciło się na korzyść. Ty sobie nie poradzisz? Ty przeżyłaś! Ty chodzisz! Ty robisz jajołki, ozdabiasz bombki...itp. Masz wspaniałe dzieci, które zawsze będą przy Tobie.
Ty silnym człowiekiem jesteś!
Po tych słowach, wyleciałam od Niej jak z procy. Zapomniałam jaki to ja mam problem za to ogromnie uszczęśliwiona, uświadomiłam sobie, że kto jak kto, ale ja dam sobie radę hehe.
Silna jestem fizycznie, napracowałam się w życiu sporo. Sądząc po tym jak umknęłam śmierci i dostałam nowe, lepsze życie to ducha mam też potężnego. Tylko psychicznie to ja taka pipa byłam. Ale już nie jestem. Tenzin, psycholog, dzieci, masa życzliwych, serdecznych ludzi mnie wreszcie przestawiło psychicznie na właściwe tory. Taka karma hehehe. Nagroda za to, że byłam, jestem dobrym człowiekiem.
Potem sobie przypomniałam jaki to ja mam problem. Jak do tej pory to najbardziej bolesny jest strach. I rzeczywiście coraz mniej, coraz rzadziej mnie on ogarnia. Rozpuszcza się. I tak jak mówił, któryś z wielkich osobowości: Dalai Lama albo Papież Franciszek: dobry człowiek powinien być pewny siebie. Robię się pewna siebie hehe

Kiedy już trochę ochłonęłam, dotarło do mnie, że Ona zacytowała Tenzina. Mega radość to dla mnie była. Ona czyta mojego bloga, Ona mnie zresztą do tego namówiła bo sama jest zwolenniczką blogów i uważa, że trzeba się dzielić wiedzą, która może być pomocna ludziom. Miała na myśli tai chi, bo polubiła, lepiej się poczuła i nasłuchała o moich osiągnięciach (jestem żywą reklamą tai chi Mistrza Moy) więc zachęcała, żebym o tym napisała. Bardzo szybko się okazało, że pisanie bloga to dla mnie terapia. Właśnie dzięki temu, musiałam sprecyzować co ja czuję, co ja myślę. Nie jak do tej pory: ogólnie jest źle, ale sprecyzowanie co jest źle i wtedy puszczenie tego. Określenie konkretów pozwoliło mi zamknąć etapy mojego życia.
A ponieważ jestem optymistką, miałam też dużo dobrych rzeczy do określenia. Nie takie powierzchowne: jest dobrze, mam dobre dzieci itp ale dlaczego jest dobrze i to jak bardzo jest dobrze. Min od tego zaczęło się postrzeganie cudów, które się dzieją wokół mnie hehe.

A już posikałam się prawie ze szczęścia jak powiedziała, że w to wierzy co Tenzin mówi.


sobota, 19 września 2015

Sen

   Przypomniał mi się specjalista od ezoteryki, u którego miałam kilka sesji jakiś czas temu, mówił o pewnych nieprzeciętnych zdolnościach, które się pojawiły właśnie hehe.
    Na koniec powiedział, że mogę już sama sobie poradzić, że pokonam przyzwyczajenia, nawyki, wpojone, narzucone przez wychowanie poglądy i będę wola :-D

    Wczoraj zajęłam nowe miejsce w świecie.
  
    Pokazałam drogę, którą ja poszłam, drogę do szczęścia, więc może ta osoba (zupełnie nieznajoma) szukająca lepszego życia, też zechce spróbować pójść tamtędy.

    Dróg do szczęścia i doskonałości jest wiele, ale może akurat ta przypadnie do gustu, można spróbować przecież hehe



   Do tej pory 17 dzień miesiąca był czasem przełomowy.
   Wczoraj 18 ! ale też blisko :-D
   

czwartek, 17 września 2015

Nadzwyczajne

    Jakiś czas temu zaczepił mnie gość bo zobaczył, że mam trudności z chodzeniem a on zajmuje się medycyną niekonwencjonalną i może mi pomóc, czy chciałabym posłuchać? No dobra, myślę sobie, może powie coś mądrego. Akurat szłam sprawę załatwić do Opieki Społecznej i zaproponowałam, żeby ze mną poszedł bo to blisko było. Tam w poczekalni, przysiedliśmy. Gość zaczął opowiadać o energii, blokadach, masażu motylkowym o ezoteryce, duchu itp. Ale jazda, myślę sobie, taki gość mnie zaczepił!
No to słucham opowieści. Pytam w końcu: jakie szkoły skończył?, w czym widzi trudności u mnie?
I co się dowiaduję: porobił kursy, interesuje się bardzo takimi nietypowymi rzeczami, chce pomagać ludziom, ma pewne osiągnięcia i postępy w rozwoju, hehe. Widzi!! że trudność w chodzeniu powodują jakieś blokady. No to pytam o konkrety. (pechowo dla tego gościa podobnymi rzeczami się zajmowałam szukając pomocy dla siebie) Konkretnie to on nie umie powiedzieć. Na pewno jest coś w kręgosłupie lędźwiowym. No nie ma dziwne, że na to wpadł, jak ktoś źle chodzi to kręgosłup na tym poziomie ma na pewno jest uszkodzony. ( już widzę, że wiedzą to on może zaimponować jakiejś gąsce) I mówię, że uszkodzenie jest fizyczne i trzeba czasu, żeby po wypadku się wygoiło, a jeśli się nie wyleczy to nie jest to kwestia wiary. Ktoś kto stracił nogę, nie wymyśli, żeby mu ta noga odrosła. On na to, że może nie mieć nogi ale będzie się tak zachowywał i robił takie rzeczy jakby miał i leży to w psychice. No to pytam, czy widzi, że ja psychicznie za słabo jestem zdeterminowana i dlatego nie chodzę sprawnie? On twierdził, że umiejętny masaż (motylkowy) bardzo by mi pomógł. Od razu pomyślałam, że naciągacz albo podrywacz. Ale on prosił o tym poczytać i może gdzieś pójść na próbę zrobić sobie ten konkretny masaż.
No dobra.
Ale ja bardzo dużo robiłam. Byłam u osoby, która zajmuje się psychotronikom, ezoteryką, pracuje również jako radiesteta i jasnowidz.Świetnego masażystę miałam i On na pewno robił masaż motylkowy ale nie tylko. Ćwiczę Taoistyczne Tai Chi. I mówię gościowi, że zrobiłam ogromne postępy w krótkim czasie tak mówią lekarze, cud, że sobie tak dobrze radzę. Zapytał co się stało. To mówię, że wypadek miałam i trzy miesiące prawie leżałam w śpiączce.
Super, powiedział, ale uparł się, że mam blokady. !!??
Zjeżyłam się trochę, bo nie lubię jak ktoś udaje mądrego a nim nie jest, i stanowczo mówię, że nie mam żadnych blokad, pomagali mi fachowcy od różnych specjalizacji i wyciągnęli mnie z łóżka, z depresji, odzyskałam duszę więc myli się tak mnie oceniając.
I jestem instruktorem Taoistycznego Tai Chi.
Kopara mu trochę opadła hehe
Ni z gruchy, ni z pietruchy zaczął coś opowiadać o swojej rodzinie, coś o mamie. No to powiedziałam co ma zrobić. Cisza. Za chwilę mówi zdumiony: nie pomyślałem o tym....

Po jakimś czasie mówi, że po długiej śpiączce lub śmierci klinicznej ludzie dostają nieprzeciętnych zdolności hehe.
To mnie ruszyło, oj.
Nie patrzyłam na siebie, na to co się dzieje pod tym kontem. Zdumiałam się.
(pożegnaliśmy się z panem. Jakoś nie chciał się więcej spotkać. I tak bym się nie umówiła bo nie spodobał mi się fizycznie a psychicznie, duchowo, też żadna atrakcja, a ja chyba okazałam się za mądra dla niego) Pomyślałam sobie, że ja już tyle wiem, tyle doświadczyłam, że mogę być nie raz dobrym doradcą. Mój instruktor zachęcając mnie, żebym poprowadziła grupę, mówił; ja mam wiedzę teoretyczną, nauczyłem się a ty doświadczyłaś na sobie, wiesz co pomogło, widać po tobie jak pomogło i ty bardziej jesteś przekonywująca, pokazujesz sobą, że piękna sztuka to Tai Chi Mistrza Moy.
No i przekonał mnie.
Na moje zajęcia sporo osób przychodziło. Jak już ktoś dotarł to został do końca na trzy miesiące w grupie początkującej, albo prawie do końca hehe

Opowiadam koleżance o spotkaniu i pytam czy widzi we mnie jakieś ponadprzeciętne zdolności.
Pierwsze co powiedziała: jak zaczęłaś przychodzić to ledwie się doczłapałaś, musiałaś zaraz usiąść i to na dłużej a teraz .... i opowiadałaś o sobie, że zawsze byłaś wycofana, nawet jak miałaś inne zdanie to nie mówiłaś, żeby nie urazić albo nie wyjść na głupka. Uważałaś, że wszyscy mądrzejsi są od Ciebie. A dziś zauważasz, że dużą masz wiedzę, duże doświadczenie życiowe i nie można Ciebie pouczać. Współdziałać tak ale nie pouczać. hehehe
No naprawdę to się odmieniło. Każdy sądzi innych według siebie, więc ja wierzę w uczciwość i dobroć szczerą więc czasem okazuję się naiwniakiem.
Ale i w tej dziedzinie szybko się uczę. Mój psycholog twierdzi, że wielu rzeczy już jestem świadoma, wiem skąd one się wzięły więc tylko z przyzwyczajenia daję się nabrać na pozory a w końcu się oduczę.
No rzeczywiście, mądrzejsza jestem, jak na mnie to nadzwyczajna umiejętność, hehe

W domu, pytam córkę czy widzi we mnie jakieś nadzwyczajne zdolności.
Córka na to: TAK, SPRAWIŁAŚ, ŻE TAK BARDZO CIĘ KOCHAM.

Kap, kap, płynął łzy ze szczęścia....


A wracając, pisałam ostatnio, że cuda mi się zdarzają. Takie zwykłe rzeczy ale nie zwykłe.
Dziś zadzwonił kolega, sprawdzał coś tam... A ja właśnie ostatnio myślałam o Nim, zrobiłam Zieloną Tarę w podziękowaniu za pomoc dla "samotnych matek" i zastanawiałam się jak Go spotkać. A tu proszę, zadzwonił i to w takim szczególnym dla mnie dniu. Już sam Jego głos postawił mnie na nogi, uspokoił.
W ogóle pojawiają się koło mnie przecudowne osoby. Tyle życzliwości, tyle dobroci, serdeczności spotykam co i rusz.

Od czasu do czasu trafia się odmienna osoba ale to chyba, żeby za mdło nie było hehe



wtorek, 15 września 2015

Ziarnko...

   Ostatnio strasznie się miotałam. Dużo spraw trudnych, przykrych się nawarstwiło. Pogubiłam się. Tłukło mi się po głowie mnóstwo myśli.
    Wczoraj w nocy  obudziłam się smutna i nie mogłam zasnąć. Po bezsennych godzinach włączyłam telewizor.
Usłyszałam moją ulubioną piosenkę: Pokaż na co cię stać i to nie jeden raz..... hehehe
Mądrzy ludzie mówią wszystko lecz nie robią nic ...
I olśniło mnie
Pokażę hehehe
Zawsze byłam ufnym, serdecznym człowiekiem. Takie mam hobby, kosztowne hobby ale myślę, że taka umiejętność warta jest swojej ceny. Myślę, że tam na Górze to docenili hehehe
Zaufam, jestem życzliwa, serdeczna mimo wszystko, na to mnie stać hehehe.
Zresztą jak tu nie być, skoro przytrafia mi się tyle wspaniałych historii, poznaję tyle wspaniałych ludzi. Doświadczam przynajmniej jednego cudu dziennie hehehe. To co niepokoi, co smuci to wynik mojej niecierpliwości, ambicji, mojego ego, które potrzebuje się dowartościować, poczuć ważne hehe
Ale na szczęście etap wzmocnienia ego bardzo się przydał, bo jak to mówiła moja babcia: na pochyłe drzewo to i żaba wskoczy. Teraz jak będzie trzeba to zawalczę. Ludzie są różni więc nie będę czekać głupio aż się ktoś zlituje tylko wskażę drogę i jak ma być hehehe.  Jeśli coś potoczy się nie po mojej myśli to znaczy, że za jakiś czas okaże się to lepszym rozwiązaniem, przyniesie większe korzyści. Słyszałam np powiedzenie, że cierpienie uszlachetnia. No ja to już nieźle jestem szlachetna, chyba więc tego raczej już doświadczę ;-)
Potrafię zaufać i odpuścić. Tzn odpuścić tym, którzy mi dokuczyli ale nie odpuścić zbyt łatwo w dążeniu do celu, zwłaszcza do dobrego celu.
Może nie tak od razu,
ale mam sposoby, żeby szybko pokazać na co mnie stać hehe

"Wspólnymi siłami" już chcą rzeczy ale i jedzenie, środki czystości. Poprosiłam koleżankę, żeby się z nimi skontaktowała bo ja ostatnio się zniechęciłam a łóżko ktoś chce oddać więc szkoda nie skorzystać.
Nagromadziło się sporo rzeczy. Mamy już łóżko, dwa wózki, dwie maszyny do szycia, ubrania. Kiedyś obiecał mi znajomy z zajęć tai chi, samochód, ale w wakacje się nie widzieliśmy, nie prowadzę zajęć teraz więc martwiłam jak ja Go znajdę czy On jeszcze będzie mógł. Co robić?
Aż tu wieczorem telefon. Ten kolega zadzwonił !!! Odnalazł mój telefon. Pamiętał o obietnicy i chciał się dopytać konkretnie kiedy ma być samochód. Na dokładkę robi remont w domu i ma dużo sprzętów do oddania !!!!
Nie można opisać radości jaka mnie ogarnęła. To już kolejny cud tego dnia. hehehe z nieba mi spadł.
Wstępnie umówiliśmy się na koniec miesiąca. Rozpowiem wśród ludków co potrzebne. Może ktoś będzie mógł wspomóc przede wszystkim jedzeniem (puszki, makarony, płatki itp.) środkami czystości, ubrankami dla dzieci...
Ziarnko do ziarnka.....

Z Fundacji, do której zgłosiłam się kiedy "samotne matki" zrezygnowały z ubrań, jeśli wskażą mi osoby biedne, których trzeba odziać, to też dam co mam.

Tak się cieszę, że coś pożytecznego mogę zrobić mimo kalectwa hehehe i tyle życzliwych, serdecznych osób znajduje się wokół mnie

sobota, 12 września 2015

Uroczy czarny kot ;-)

      Miałam ostatnio skomplikowany czas ale już lepiej tzn podjęłam decyzję co robić.
Bo najgorzej dla mnie jak nie wiem co zrobić.
Chociaż czasem jak wiem to też targa niepewność. Syndrom: i chciałabym i boje się. hehe Na szczęście mam to już za sobą tzn. nie boje się niczego.
Zrozumiałam, że darowano mi życie i całkiem dobrze się wygoiłam, Niebo mi sprzyja, zmądrzałam i teraz już gorzej mi nie będzie.
Dopada mnie, dla odmiany, niecierpliwość i chciałabym, żeby mnie wszyscy po głowie głaskali.
A to się tak zmieniło.
Kiedyś ludzie dookoła byli dla mnie serdeczni i dobrzy. Cieszyli się, że się śmieje, że mi pomogli w ciężkich chwilach. Jakoś przyciągałam życzliwych ludzi. Teraz myślę, że wspierano bidulkę, która słabo sobie radzi. Na szczęście nie wyśmiewano mnie, że przejmuję się takimi głupstwami.
Miałam szczęście hehe
Ale teraz próbuje robić różne rzeczy i tu już nie napotykam samej przychylności, serdeczności.
Próbuję coś pożytecznego zrobić dla "samotnych matek" ale zniechęcam się powoli.
Koleżanka mówi, że ich odpowiedzi mailowe traktuję zbyt osobiście, tam po prostu są zagubione kobity.
A ja nie bardzo znajduję ludzi, którzy mogliby aż tak się zaangażować
Koleżanka mówi: nie chcesz to się nie zajmuj.
Jasna sprawa, choć sądzę, że z  takiego podejścia bierze się "znieczulica".
No ale trudno, nie zajmowałabym się tym gdybym od tego poczuła się szczęśliwsza.
Niestety jak się nie będę tym zajmować też będę nieszczęśliwa bo będę się martwić.
To już lepiej coś podziałam.
Ooo, wreszcie określiłam co mnie gryzie i rozpuszcza się moja ambicja, mój egoizm i już spokojnie mogę zacząć szukać pomyślnych rozwiązań dla matek, nie wstydzić się pukać do różnych drzwi, może się któreś otworzą hehehe
Czy ja to robię umiejętnie, czy z ich strony też za wiele współdziałania nie ma, to już nie istotne.
Jak uczyła Carmen: trzeba robić swoje a w końcu się uda.
W końcu dzieci będą miały dużo czekolady i zabawek a na twarzach matek pojawi się serdeczny uśmiech.



Kotek się przybłąkał. Siedział na klatce dwa dni to go przygarnęliśmy. Zawsze chciałam mieć czarnego kota więc w sumie byłam uszczęśliwiona, że przyszedł. Weterynarz stwierdziła, że kot jest ufny, czysty, zadbany więc może uciekł daleko bo poczuł kotkę (niewykastrowany).
To dobrze, że miał dobry dom.
Ale szkoda mi będzie rozstać się, uj.

Zwiedza ;-)

czwartek, 3 września 2015

Moje Siekierki

     Wybrałam się dziś do mojego rodzinnego domu gdzie przeżyłam najlepsze dni w moim życiu (jak na razie) wśród ukochanych i dobrych dla mnie ludzi, Zamierzałam odwiedzić to miejsce jakiś czas temu ale odwagi mi brakowało. Pojechała ze mną mama nie moja ale kochana.
Teraz tak sobie myślę, że czekał na mnie ten zakątek, żeby się pożegnać. To niezwykłe, że dookoła pobudowano nowoczesne, piękne wille a w środku są ruiny moich dziecięcych lat.
Wchodzimy w uliczkę Bluszczańską
 
Wejście do mojego domku.
Wierzby to nowy nabytek. Po lewej stronie rosła wielka czereśnia na którą właziłam z kanką zawieszoną na szyi, żeby trzymać się gałęzi mocno. Miałam lęk wysokości ale po czereśnie wchodziłam. Dziadek mnie namówił. hehe i fajnie. dzięki temu widziałam z wysoka jaki świat jest piękny.
 
 Róże rosną, maliny cały czas


 Tutaj stał drugi dom. Rozebrany już. A za domem, babcia kurki hodowała.
Z drugiej strony był mały chlewik a w nim dwie świnki 
Clematis na siatce rośnie.
 
Ruiny po domu sąsiadów. Zmarli bezdzietnie.
 
 
 
Tu mieszkał kolega z którym graliśmy w piłkę i w kapsle na uliczce.
Ciekawe co się z nim dzieje?
 
 
Dookoła bardzo zielono
 
Tylko w tej uliczce takie chaszcze
Za naszym domem stoją takie wypasine wille. Na tej ziemi kiedyś zboże rosło. Za moich czasów jeszcze, wujek orał koniem to pole
 
Tu w ogóle ludzie mieli krowy, konie, świnie a budowało się np. nowoczesne osiedle z wielkiej płyty Ursynów.
I tak jeszcze do niedawna można było przeczytać
 
Najszybciej powstało nowoczesne Sanktuarium. Kiedy byłam dzieckiem to stała tu mała kapliczka upamiętniająca miejsce objawień 1943. Przez wiele lat przyjeżdżał ksiądz odprawiać mszę w niedzielę. Generalnie  parafia była na Czerniakowskiej. A teraz po kapliczce niestety śladu nie ma i nie natrafiłam na zdjęcie archiwalne za to jest wspaniały kompleks wraz ze szkołą, należący do Ojców Pijarów.
 
 
Pierwszy raz widziałam dziś to miejsce.
Cieszę się, że zobaczyłam jak tu pięknie, szkoda tylko, że kapliczkę zburzyli. No trudno.
 
Korzystając z okazji poszłyśmy nad Wisłę. Zdziwiłam się, że dużo przestrzeni zabudowano. Domy wszędzie stoją, nie mogłyśmy zejść z wału, zagrodzono.
 
Nad Wisłę to ja na ryby przychodziłam. Ryby łapał szwagier a ja się byczyłam na piasku , wtedy czysta woda była, kąpać się można było.
Teraz też jacyś wędkarze stoją ale w tym roku płytko i susza
 
Siekierki mają wartość historyczną. Oznaczono wiele miejsc pamiątkowych. Min. uwieczniona została Kuźnia pana Jaskółowskiego do którego przychodziłam z dziadkiem.

 
Na Siekierkach powstał Dom Kultury, w którym jest zgromadzonych dużo pamiątkowych zdjęć. Poszłyśmy obejrzeć i poczytać co gdzie było. Obśmiałam się bo czytając opisy rozpoznałam wile znajomych nazwisk ludzi których znałam i do których nieraz chodziłam z dziadkiem ...... na kielicha. hehehe
 

 
 
Wzruszyłam się ale szczęśliwa jestem, że tam pojechałam, że się pożegnałam.
To już na pewno długo nie postoi.