Skończyłam czytać powieść Leopolda Tyrmanda Zły.
Wydarzenia przybrały nieoczekiwany obrót i sytuacja wzruszała i szokowała. Z zabawnej, pełnej dowcipnych metafor opowieść przerodziła się w bardzo okrutny, bezlitosny, cierpiący obraz odbudowującej się ze zgliszcz Warszawy.
Leopold Tyrmand świetnie, wręcz genialnie napisał książkę o Warszawie w 1954 roku. Oczywiście bohaterowie, zdarzenia są fikcyjne, ale duch jest prawdziwy. Prawdziwa jest miłość, prawdziwa jest szlachetność, ale też okrucieństwo i bandytyzm w powojennej stolicy. Serce ściska wzruszenie, ale i przerażenie. taki to był czas.
Książkę serdecznie polecam!! Nikt się nie będzie nudził.
Mnie pochłonęła znajomość miejsc akcji. Główny bohater Merynos był bożyszczem Siekierek, pisał Tyrmand. Tak się składa, ze ja pochodzę z Siekierek. Moi dziadkowie, sprowadzili się w pięćdziesiątych latach do Warszawy. Wszyscy się znali w okolicy, nie słyszałam, żeby ktoś mówił o chuliganach. Za to słyszałam o mafii na Czerniakowie, to niedaleko :-))
Przed wojną Siekierki cieszyły się bardzo złą sławą.
Książka przypomniała mi o szczęśliwych latach dzieciństwa jakie spędziłam u dziadków. Taką uliczką szło się do naszego domu.
Po wypadku pojechałam w rodzinne strony pożegnać się. Zaszłam też do mojej podstawówki, a tam na korytarzu była wystawa poświęcona Siekierkom.
Teraz tam stoją wielkie nowoczesne osiedla. Na miejscu objawienia Matki Bożej zbudowano sanktuarium. Kiedy byłam mała budowę rozpoczął proboszcz, który zginął w katastrofie lotniczej w Smoleńsku.
Poszłam też nad Wisłę, gdzie chodziliśmy się kąpać, albo na ryby.
Widzicie Warszawę na horyzoncie?
A tak napisał Tyrmand:
"Warszawski kurz i pył lat odbudowy...
Jeden z filozofów obliczył, że warszawiacy wdychali wtedy cztery cegły dziennie. Warszawiacy oddychali budową - nie była to metafora, lecz ciężka, zakurzona, ceglana i pylasta prawda. Trezba zaś bardzo kochać swe miasto, by odbudować je za cenę własnego oddechu. I może dlatego Warszawa z pobojowiska gruzów i ruin stała się znów dawną Warszawą, wieczną Warszawą, tą samą Warszawą - mimo nowych kształtów ulic i konturów domów - że warszawiacy powołali ją do życia , tchnąwszy w jej ceglane ciało własny gorący oddech "
Kwiatuszki zostały nazwane potocznie warszawianki, ponieważ rosły wszędzie na gruzach Warszawy.
Prywatny detektyw z powieści rozwiązał zagadkę wierząc we wszechmoc przypadku.
Ja też wierzę we wszechmoc przypadków, dlatego uważam, ze po wypadku spotkało mnie najlepsze co mogło spotkać : samotność. Ale ja nie twierdzę, że to bardzo dobry czas dla każdego. To był bardzo dobry czas dla mnie, chociaż bardzo bolesny i wykorzystałam go najlepiej jak umiałam, odkryłam wartości, których nie odkryłabym z kimś u boku, taki miałam charakter.
Pamiętam jak bardzo byłam nieszczęśliwa, że nie mam do kogo zadzwonić, żeby powiedzieć, ze coś mi się udało, coś załatwiłam. Teraz już nie jestem nieszczęśliwa, chyba bym już nie umiała zwierzać się ciągle. Mogę powiedzieć jeśli ktoś spyta, ale ja już tego nie potrzebuję tak bardzo i nie chciałabym wracać do takich potrzeb. Nie ze strachu, tylko po co?
Pewnie pisanie bloga zastępuje takie zapotrzebowanie. Czyta kto chce, ale miło,że ktoś chce, hehe.
Piszę dopóki wiem co chce napisać.
I tak radził Tyrmand :-))
Różewicz tak tłumaczył potrzebę samotności.
Hehe, wygląda na to, że miłość uśmiecha się, milczy i czeka na was , ups
Dziś się zaczyna weekend. Pamiętam, ze w piątek każdy : "zerwie się do akcji jak motor na żużlu" cyt. Zły
hehe kiedyś tak bywało :-)
Do zrywu riebiata :-))
Witaj kochana :) Miłej soboty Ci życzę :)
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo :-))
UsuńPani Marzenko prosze nie opowiadac ksiazki,chetnie przeczytam;)Pozdrawiam serdecznie.Andrzej K.
OdpowiedzUsuńwow! ale super :-)))) pozdrawiam serdecznie :-))
Usuń