Ja już jestem zdrowa od wczoraj.
Pomogło: smarowanie szyi maścią rozgrzewającą i zawijanie szalikiem, gorące herbaty z miodem, cytryną i imbirem.soki wyciskane z zielonych warzyw, które oczyszczają organizm, aspiryna na noc, rutinoscorbin. Leżenie plackiem przez 3 dni w cieple.
Niestety nie piłam mleka z miodem, czosnkiem, masłem, bo nie ma babci a tylko Ona by mnie zmusiła do wypicia. Nie wiem jak Ona to robiła, ale chyba miłością mnie przekonywała, której wierzyłam bezgranicznie.
Uch, rozczuliłam się.
Wczoraj musiałam wstać bo kilka spraw się nazbierało. Jak zawsze nabazgrałam zadań, żeby o niczym nie zapomnieć. Najpierw pojechałam do szpitala bo miałam wizytę u neurologa. Po wizycie u lekarza, weszłam na chwilę do parku, który wyglądał inaczej niż miasto. Śnieg leżał sobie spokojnie na ziemi i przypominał, że jest zima.
Za czasów mojej młodości na widniejącej daleko górce był zrobiony wyciąg. Na narty zjeżdżała cała Warszawa. Bo 35 lat temu tu był jedyny wyciąg w Warszawie, hehe.
A na jeziorku była przystań i można było wypożyczyć kajak. Tu jest bardzo głęboko, jest zakaz wchodzenia na lód zimą. Niestety ......
Kiedy tak spacerowałam, zapomniałam o wszystkim. Wieczorem okazało się, że z zaplanowanych spraw, załatwiłam dwie. Reszta przeszła na dziś i o dziwo, dziś nie zrobiłam tylko dwóch, hehe.
Jestem zadowolona z dzisiejszych wyczynów. Przede wszystkim byłam na tai chi :-)
Słonko dziś radośnie świeciło, więc przypomniałam sobie jak cudownie jest o niczym nie myśleć.
Przy kolejnych próbach, zdałam sobie sprawę jaka szkoda, że wyszłam z wprawy, że zaniedbałam tą praktykę.
Znowu zaczynam wpadać w kierat. To trzeba, tamto trzeba, a to już koniecznie, itd.
Z jednej strony super, to znaczy, że jestem coraz bardziej ogarnięta, coraz więcej spraw ode mnie zależy, już nie jestem taka bezradna. Znowu zaczynam być żywa.
Ale przez to, tracę spojrzenie możliwe tylko nieumarłym.
No nic, skoro to zauważyłam to może znaczy, że wyćwiczę taką umiejętność. Nie chciałabym stracić tej wrażliwości, refleksji.
Tak sobie pomyślałam o akceptacji siebie takiego jakim się jest.
To chyba nie jest do końca recepta na szczęście wieczne, może doraźne tak, ale w ogóle, czy to jest możliwe?
Taki np. Hitler, to zdaje się akceptował siebie od początku do końca. Chociaż nie do końca, bo się jednak zabił.
To nie jest takie proste i jednoznaczne. Ludzie są różni i z różnych powodów siebie nie akceptują. Teraz jesteśmy na etapie wychowywania bezstresowo, konsumpcjonizmu, co prowadzi do myśleniu przede wszystkim o nowych butach.
Czy to ma być sens życia?
Założę się, że jednak wiele osób, nie pochwala takiego priorytetu!
To też jest brak akceptacji, inni podważyli takie potrzeby, dążenia.
Ustalone są normy społeczne. Tego nie wolno robić, a to tak.
I jak się do tego ma "akceptacja siebie takim jakim się jest"?
Jednak trzeba wiedzieć co się tak naprawdę robi i dlaczego
Dla mnie najbardziej miarodajny jest szacunek dla siebie.
Chociaż może są tacy, co mają szacunek dla siebie jak komuś dokopią?
Ciekawe, czy szacunek wyklucza bycie podłym człowiekiem?
A Wy co myślcie?
Takie tematy poruszyłam, to może ja jeszcze nie do końca wyzdrowiałam?, hehe
Cieszę się, że wyzdrowiałaś. A u nas choroby się nie kończą. Mój M złapał grypę, aż się boje pomyśleć, że i mnie rozłoży. Mieszkamy sami na wsi. Dobrze, że syn mieszka niedaleko, jakieś 10 kilometrów. Jutro muszę zrobić większe zakupy. Ferie mi się kończą, tyle miałam planów, cóż człowiek sobie choroby nie wybiera. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńO to bardzo przykro, że się tak rozchorowaliście. Mam nadzieję,ze udało się trochę wygrzać i oderwać od codziennych obowiązków. Rozumiem,że syn nie jest wyręką stale ale jak się leży to mniej potrzeba. W każdym razie mam nadzieję,że teraz zdrowie odzyskacie bo siły potrzebne. Gorąco, mocno ściskam i przesyłam energię do życia :-) Buziaki Teresko :-)
Usuń