Absolutnie nie!
To jest ciekawe, a jak się komuś przyda to jeszcze lepiej.
Właśnie zaczęłam to pisać na zakończenie, ale przeniosłam tą myśl na początek, żeby nikt się nie bał.
Pochłonęła mnie bez reszty książka Namkhai Norbu Dzogczen. Jestem zachwycona, szczęśliwa i uwierzyć nie mogę, że wreszcie okazało się jaki to skarb, że jestem właśnie taka. Do tej pory uważałam, że to ogromna wada, bo nie mogłam znaleźć spokoju, otaczający świat, często, o tych wadach mi przypominał.
Oczywiście pouczano mnie, że problem jest we mnie, ale to jeszcze bardziej mnie dołowało. Zresztą osoby, które o tym mówiły, sądząc po ich życiu, same nie wiedziały o co tak naprawdę chodzi.
Kiedy zaczęłam czytać książkę, wypisywałam sobie najcenniejsze myśli, żeby sobie przypominać. Kilkoma podzieliłam się też z Wami. Wczoraj też tak zaczęłam, po czym doszłam do wniosku, że przepisałabym ją całą :-) Ostatecznie powstrzymało mnie jedno stwierdzenie: każde słowo można różnie zinterpretować, najważniejsze to zdać sobie sprawę co się tak naprawdę czuje. (tak zrozumiałam) A w odczuciach to ja dobra jestem, hehe
Najbardziej uszczęśliwił mnie sposób, który ma zapewnić odkrycie swojej prawdziwej natury, czystej i doskonałej. Odkrycie to jest oparte na indywidualnych możliwościach jednostki, nie globalnych zasadach robienia tego czy tamtego.
I wreszcie nie trzeba się bać, nie trzeba Boga przepraszać, ze się grzeszy, bo za mało jest się wdzięcznym, albo oddanym, albo za mało się wierzy. W Biblii w Starym Testamencie, gdzie Bóg podał prawa i przykazania, znajduję raczej wyjątkowe okrucieństwo, na które się powoływali chrześcijanie, zabijając pod pozorem wiary a tak naprawdę dla władzy, czyli dla pieniędzy. A teraz robi się biznes na tej wierze, tyle, że bez zabijania. Ciekawe co buddyści by na to powiedzieli?
Nasz kochany papież Jan Paweł II i papież Franciszek na pewno nie, wiara pomogła kochać ludzi. Sądzę, że tak powinno by
Wierzę w to, że każdy człowiek pozwalając sobie na obserwację siebie, na rozpoznanie co tak naprawdę robi i dlaczego, dzięki osiągnięciu spokoju uwolni się od cierpienia.
Ja to przeżyłam, ja tego doświadczyłam.
Ktoś może mieć dla siebie lepszą receptę, nie zaprzeczam.
Ale to co nazywamy w dzisiejszym świecie osiąganiem sukcesu przez marzenia, skupianiu się szukaniu sposobu by osiągnąć cel, jest tak naprawdę cierpieniem, przeszkadza nam w byciu szczęśliwym tu i teraz.
No naprawdę mi się to udaje czasem i praktykuję, żeby takie rzeczy przydarzały mi się coraz częściej.
Z całego serca polecam tę książkę!!!
Jednak nie mogę się oprzeć i przytoczę jeden fragment książki.
Będziecie zaskoczeni, przypuszczam.
Namkhau Norbu pisze:
Nieco później, bo w 1952 roku, w okolicy gdzie mieszkałem w Tybecie, żył stary człowiek, który utrzymywał się z rzeźbienia mantr na skale. W młodości był krawcem., później zajmował się końmi sławnego mistrza Dondrub Cziema, od którego otrzymał pewne nauki. Przed śmiercią przekazał wszystko co posiadał klasztorowi, w którym mnichem był jego syn, po czym oświadczył, że umrze w ciągu tygodnia. Wszyscy byli zdziwieni, nikt bowiem nie przypuszczał, że praktykuje. Gdy jednak wyraził życzenie pozostania zamkniętym w namiocie przez siedem dni, stało się jasne, że ma zrealizować ciało światła. Ósmego dnia w kierunku namiotu podążało wielu ludzi ciekawych tego, co się wydarzy. Było tez tam paru chińskich urzędników, którzy mieli nadzieję, że wreszcie się okaże, jak głupim przesądom ulegają Tybetańczycy. Jednak również i w tym przypadku, gdy namiot został otwarty, znaleziono w nim jedynie włosy i paznokcie. pamiętam jak powrócił mój wuj , który był obecny przy otwarciu namiotu. Ze łzami w oczach powiedział: znałem go całe lata, nie mając nawet pojęcia, że był tak wielkim praktykującym."
Wielu praktykujących dzogczen to właśnie tacy prości ludzie, którzy nie okazują wewnętrznie, że są wielkimi praktykującymi.
Ciało światła stanowi najwyższa urzeczywistnienie w dzogczen.
Na razie u mnie jedno pasuje, jestem prostym człowiekiem.
Okazuje się, że zbyt duża wiedza, intelekt, przeszkadza. Uczucia są ważne, spontaniczna reakcja, która prawdziwie wskazuje z czym jest problem, a jeśli się dowiemy co boli, to on się rozpuści.
Tylko trzeba wiedzieć jak jest, żeby to przyjąć .
No ale mi się udaje, to każdemu się uda prędzej czy później, jeśli zechce się dowiedzieć.
Jak mówiła instruktorka tai chi: intencja jest najważniejsza.
:-)
Ja właściwie nie o tym chciałam napisać, ups, ale widocznie ważne skoro samo się napisało :-).
Takie mam wrażenie, że my na Zachodzie traktujemy buddyzm jak jakąś abstrakcję, żeby nie powiedzieć fantazję
To może przypomnę, że cyt.
Budda Siakjamuni przyszedł na świat w Lumbini w Nepalu, w roku 563 p.n.e.. Zmarł w Kusinagar w roku 483 p.n.e.. Budda Siakiamuni, a właściwie Siddhartha Gautama z rodu Śakjów. Był mędrcem, którego myśl do dziś inspiruje miliony ludzi na całym świecie, mówi bowiem nie tylko o cierpieniu, ale i o sposobach wyjścia poza nie.
Urodził się w królewskim pałacu swego ojca. Otoczony był legendarnym splendorem, mógł wręcz posiadać wszystko, czego tylko sobie zażyczył. Król dbał, by młody królewicz nie obcował przypadkiem z jakimkolwiek przejawem cierpienia i biedy, więc trzymany był, jak podają źródła, w warunkach niemal baśniowych.
Historia Buddy to wreszcie moment przełomowy, kiedy królewicz opuścił pod osłona nocy pałac, będąc ciekawym co właściwie skrywa to, przed czym trzymany był z daleka. Biografia ta była by jednak niekompletna, gdyby nie uwzględnić momentu samych narodzin księcia i chwil tuż potem, a to w związku z faktem, iż zawezwany wtedy do pałacu mędrzec biegły w czytaniu losów ludzi, na widok noworodka przepowiedział mu wielkie czyny na polu duchowości. I z tym to właśnie nie chciał pogodzić się jego ojciec, chcący bez wątpienia dla niego najlepiej, jednak w kategoriach władzy i jej dziedziczenia los przepowiedziany chłopcu nijak miał się do królewskich planów sukcesyjnych.
Budda wyruszył zatem w swą wędrówkę trwającą sześć lat. Poznał wówczas cierpienie z bliska, dochodząc do wniosku, że człowiek generuje cierpienie siła własnego egoizmu, poza który chciał Budda wyjrzeć. Wędrówka jego obfitowała w spotkania z wieloma ludźmi, w tym z mędrcami uczącymi medytacji. Studiował również słynne religijne księgi – Wedy.
W efekcie oświecił się i wrócił do pałacu ojca, co nastąpiło po jego słynnym ślubowaniu i intensywnym cyklu medytacyjnym pod Drzewem Bodhi, kiedy to powziął przyżeczenie, iż będzie siedział w medytacji dopóty, dopóki nie znajdzie drogi do oświecenia.
Odszedł w wieku lat osiemdziesięciu w Kusinagar, w roku 483 p.n.e..
A z ciekawostek np.;
- Dziś już wiadomo, że medytacja odkryta przez Budde jest w stanie leczyć schorzenia natury umysłowej, ale i wiele zaburzeń fizycznych
cytat z Wikipedii
Osiągnął stan pełnego oświecenia. Było to anuttara samjak sambodhi – najwyższe pełne samooświecenie, wyzwolenie od cierpienia i zrozumienie jego przyczyn. Od tego momentu zwano go Buddą – przebudzonym.
„ |
Kiedy więc umysł był skoncentrowany, oczyszczony, jasny, nieskalany, pozbawiony splamień, giętki, plastyczny, stabilny i osiągnął niewzruszoność, nakierowałem go na wiedzę przypominania sobie swych przeszłych żywotów. Wspominałem rozmaite przeszłe życia: jedno życie, dwa (...) setki tysięcy, wiele eonów kosmicznego skurczu i kosmicznej ekspansji (...)
Skierowałem go na wiedzę dotyczącą przemijania i ponownego pojawiania się istot. Ujrzałem – dzięki boskiemu oku, oczyszczonemu i przewyższającemu ludzkie – jak istoty przemijają i ponownie wracają i dostrzegałem, w jaki sposób były lepsze czy gorsze, piękne lub brzydkie, szczęśliwe lub nieszczęśliwe zgodnie ze swoją karmą (...). Niewiedza została zniszczona; pojawiła się wiedza; ciemność została rozproszona; pojawiło się światło – tak to się dzieje z kimś, kto jest uważny, żarliwy i zdecydowany. Ale przyjemne doznania, które w ten sposób powstały, nie rozpraszały mego umysłu ani nie pozostawały. Skierowałem uwagę na przeszkody umysłu. Dostrzegłem, w jaki sposób powstają: To jest cierpienie... to jest przyczyna cierpienia... to jest ustanie cierpienia... to jest droga prowadząca do ustania cierpienia (...) | ” |
O, przypomniało mi się, mam jeszcze jedną potrzebną cechę w praktyce Dzogczen, jestem obecna, uważna.
Z testu psychologicznego wyszło, że czujna i ja myślę, ze to jest właśnie to :-)
Mam nadzieję, że nie zanudziłam nikogo :-)
U nas upał, ze nawet kwiatki na balkonie opuściły głowy. Ale nie podlewam, bo się ugotują, bidulki
Według mnie istotne jest, aby poznawać inne kultury, obyczaje czy też religie, bo tylko wtedy jesteśmy w stanie je zrozumieć. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę, że Cię świat interesuje :-) Niestety nie jest proste zrozumieć, ale na pewno większa szansa jak się człowiek dowie. Czytam sobie tą książkę i raz myślę o czymś, że to chodzi o to, a następnego dnia już pomyślę inaczej. To pewnie rozproszenie, o którym pisał Namkhai, ale zapanować nad tym nie jest łatwo. Biegam na kolejną rehabilitację i mam swoje ulubione fango, w te upały to dopiero jest wyczyn :-)Pozdrawiam :-)
UsuńMarzenko, kwiaty trzeba podlewać i to najlepiej rano i wieczorem, przy tych upałach. Nie ugotują się. I Ty nie zapominaj w upał o piciu, nawet jak Ci się pić nie chce. Odwodnienie jest zabójcze dla organizmu. Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńPilnuję się Teresko :-) na szczęście pić się chce :-) Kwiatki też przeżyły i są bujne, więc na szczęście nic im nie zaszkodziło. Dziś chłodniej to mam nadzieję będę miała siły, żeby iść na tai chi :-)) Na rehabilitacji wczoraj tak mi terapeutka coś ucisnęła, ze zamarzła mi cała lewa stronę, łącznie z twarzą, mam nadzieję,że dziś mi to odblokuje, bo nie ma upału i jest mi zimno, hehe. Pozdrawiam serdecznie Teresko :-)
UsuńWażne by być uważnym i wierzyć, bo wiara góry przenosi. Najgorzej jest wtedy, gdy ktoś nie wierzy w nic.
OdpowiedzUsuń