środa, 28 października 2020

Fundacja im. Drenpa Namkhi o wsparciu darczyńców

 Niektórzy z Was pewnie znają historię spotkania Nangzera Lopo, wielkiego mistrza Bon z VII wieku z Tapihiritą.

W tej historii Tapihirtsa - wielki praktykujący, który zrealizował Tęczowe Ciało - ukazał się jako młody chłopiec, aby spotkać się z Nangzerem Lopo i wesprzeć go w pokonaniu jego głównej przeszkody, którą była duma. 
Mówi się, że gdy Nangzher Lopo medytował w swojej jaskini, młody chłopiec, który zatrudnił się do pracy jako służący w domu Yungdrung Gyaltsen - sponsora Nangzer Lopo - pojawił się w pobliżu jaskini i sprowokował Nangzera Lopo do rozmowy na temat poglądu Dzogczen.
W tekstach możemy odnaleźć zapisy dotyczące wszystkich spotkań Nangzera Lopo z Tapihirtsą, ale jednym z najważniejszych przekazów płynących z tych opowieści jest to, że Tapihritsa nie tylko przekazał nauki Dzogczen nie tylko Nangzerowi Lopo, ale także jego sponsorowi. Jest to dość niezwykłe, biorąc pod uwagę fakt, że w że w tamtych czasach mistrz zwykle miał tylko jednego ucznia.
W naukach jest napisane, że kiedy daje się komuś możliwość praktykowania, zbiera się takie same zasługi, co osoba przebywająca na odosobnieniu. W dawnych czasach wielu praktykujących oraz joginów przebywało na odosobnieniach przez długi czas, często przez wiele lat. Prawie wszyscy mieli swoich sponsorów, którzy zapewniali im wszystko, co było potrzebne do przetrwania i kontynuowania praktyki, czyli jedzenie, ubrania, lekarstwa oraz drewno na opał. I tak z czasem zwykli ludzie, którzy robili dłuższe odosobnienia, stawali się wielkimi mistrzami

W wielu biografiach dzierżawców linii Siang Siung Nin Dziu, a także innych linii Bon, wzmianka o długotrwałych odosobnieniach często się powtarzała. Dzięki wsparciu darczyńców możliwe było osiągnięcie przez praktykujących końcowego rezultatu tj. pełnego i ostatecznego oświecenia. Bez tego wsparcia, nie byłoby możliwe, aby praktykujący mógł oddać się w pełni naukom i praktyce, udając się na odosobnienie i tym samym zrealizować owoc praktyki. W niektórych przypadkach mistrzowie nie potrzebowali żadnego wsparcia od nikogo, ponieważ odradzali się w sprzyjających warunkach, jednak w większości przypadków byli prostymi ludźmi, czasem zwyczajnymi pasterzami, a nawet niekiedy złodziejami, którzy po spotkaniu z naukami zmieniali swoje życie i kierowali je w stronę Dharmy

        

         Moja samotność teraz nabrała zupełnie innego blasku. Okazuje się, że nie bez powodu zostałam zmuszona do odosobnienia. Okazuje się, ze ta samotność to wielki dar, a nie przekleństwo. Widocznie nazbierałam już dużo zasług, dużo dobrej karmy.
Często słyszałam będąc strasznie nieszczęśliwa, cierpiąca, samotna, że człowiek dostaje to co jest  mu najbardziej potrzebne. Znając te osoby wychowane w katolicyzmie, spodziewałam się, że to kara za grzechy, a nie pocieszenie. A tymczasem okazało się, że dostałam to co najbardziej potrzebne, aby osiągnąć oświecenie.

Oczywiście moje odosobnienie w realiach europejskich nie ma zbyt wiele wspólnego z odosobnieniem w jaskini. Nie mam też widoków na osiągnięcie tęczowego ciała. Ale moje dotychczasowe życie zmieniło się nie do poznania. Zrozumiałam tak wiele, ze można to uznać za początek oświecenia.

Sama nigdy bym nie zdobyła się na odosobnienie, a już na takie, to byłoby całkiem niemożliwe. Byłam bardzo pochłonięta dziećmi, domem, pracą, niespełnioną miłością. Gdybym nie padła, nic nie zatrzymałoby mnie na miejscu.
No ale stało się. 
     Chociaż moje odosobnienie nie było moim wyborem, ale przymusem, to i tak okazało się ogromnie pożyteczne.

Jak się okazuje pożyteczne jest również dla osób, które mi  pomogły wytrwać w tym stanie. Chociaż generalnie czułam się bardzo samotna, to dziś kiedy chciałam wymienić osoby, które mnie wsparły, okazało się, że wcale nie jest ich mało.
     Ponieważ te osoby zebrały takie same zasługi co ja, chciałabym, żeby o tym wiedzieli, może się ucieszą. Nie pamiętam wszystkich, ale to nie szkodzi, zasługi mają :-)

Bardzo jestem wdzięczna moim kolegom z pracy, dzięki ich wsparciu w ogóle się odważyłam usamodzielnić.
Wielką pomoc okazała mi kiedyś zupełnie obca dziewczyna. Myślę, że to dobry znak dla niej, że się mną zaopiekowała. Pewnie spodziewała się,ze jestem inna, bo teraz się nie zadaje ze mną, ale okazała mi serce, kiedy byłam strasznie biedna, więc jej zasługa jest ogromna.
Zurineczka ucząc mnie wiele prac ręcznych  uchroniła mnie przed szaleństwem :-)
Wymienieni w poprzednich postach cudowni ludzie, przywracali mnie do sprawności.
 Lekarz z Tybetu.
Nauczyciele bon. 
.......... Wszyscy życzliwi ludzie skorzystają ze znajomości ze mną :-)

Pomyślałam o osobie, która doprowadziła do mojego odosobnienia. Chyba jednak nie zyskała tyle co ja na odosobnieniu. Pomaga mi finansowo, ale dlatego, że musi. Już dawno by przestała, ciesząc się, że ma z głowy. 
O ile pamiętam, to taki człowiek, że gdybym powiedziała, że jestem samotna, to bym usłyszała, że to tylko moja wina, moje złe nastawienie, że się nie otwieram do ludzi. Ale gdybym powiedziała, że pomagać mi w odosobnieniu, w samotności, to zasługa na drodze do oświecenia, to by pomógł bardzo chętnie i już nie widział w tym mojej złej woli :-).
Z tego co widziałam, to mimo wszystko  jest w niej współczucie.  Będzie zbierała zasługi w umożliwianiu odosobnienia, jeśli uświadomi sobie jak ambicja kieruje jej życiem. 
Zrozumienie tego będzie zasługą, która otworzy serce, rozpuści ból, umożliwi stanie się mistrzem.

Mam wybór, albo powiedzieć: nie sądzę. Lub powiedzieć na pewno się uda. 
Nigdy nie wiadomo co się przyda, hehe
Ja na pewno źle nie życzę, bo nie mam po co, właściwie, to powinnam być wdzięczna, bo lekkie niezadowolenie nie zmusiłoby mnie do zmiany.  Tkwiłabym w nieszczęściu, w smutku. 

Nie jestem wdzięczna, jeszcze jestem człowiekiem, :-)))Nadziwić się nie mogę, że ja po to przeżyłam 


Na cmentarzu już pięknie liście złotem się mienią. ....






niedziela, 25 października 2020

Kryzys w schronisku

    Moje ukochane Korabki mają bardzo ciężką sytuację materialną. Zabraknie pieniędzy niebawem na jedzenie i leczenie czworonogów. Zwracają się z ogromną prośbą o wsparcie, aby mogli funkcjonować i opiekować się biednymi zwierzakami. 

I ja bardzo proszę o pomoc. Oni nie mają dotacji od państwa. Wolontariusze dbają o podopiecznych, ale jedzenie, leki, lekarzy trzeba opłacić, więc pieniądze zbierają. 

Nadszedł bardzo trudny czas. Miejcie też na uwadze schroniska w swojej okolicy. Wiecie przecież, że zwierzaki nie zarobią, liczą na ludzkie dobre serca. 

Pomagamy.pl




 https://pomagam.pl/kryzyswschronisku

Kryzys w schronisku

Schronisko w Korabiewicach VIVA. Przyszły do nas ciężkie czasy. Ten rok jest dla nas super trudny. Znów pojawiło się widmo znacznych problemów finansowych.
Ruszyliśmy wcześniej nawet z akcją pozyskania środków, aby przeciwdziałać sytuacji (m.in wypuściliśmy koszulki charytatywne), ale jakoś bez odzewu wyszło...
Nie wiemy, co będzie dalej. Jest zero na koncie.
Brak środków na opiekę nad zwierzętami  - ostatni taki kryzys był na początku Covidu. Utrzymujemy się z datków.  Przez pandemię ze wsparcia wycofało się dużo ludzi i firm, ta  sytuacja się nie poprawiła. To zrozumiałe, wszystkim ciężko...

Co będzie dalej ze schroniskiem w takich czasach? Nie wiemy.  A włożyliśmy w nie tyle serca. Chcieliśmy stworzyć modelową placówkę. Czy te marzenia się nie zrealizują?

Mówimy, że marzenia to rzeczywistość w czasie przyszłym. Niestety teraz jest nam trudno marzyć. Marzymy teraz tylko o stabilizacji...

Choć każdemu z Was teraz ciężko...Prosimy Was o pomoc.

Co miesiąc opieka nad zwierzętami pochłania obecnie ponad 130 000zł. Psy, koty, konie, kozy, owce, świnie, krowy, lisy, kury - 300 zwierząt - ich los jest w Waszych rękach. Prosimy o symboliczne wsparcie, np. 3zł - abyście nie odczuli braku ich na koncie, abyście mogli sami przetrwać ten czas.

3zł to 1 minuta funkcjonowania schroniska.


Dlaczego warto nas wspierać?️

Warto nas wspierać, ponieważ pieniądze są wydawane w najlepszy możliwy sposób, co widać w poziomie opieki oraz ustawicznym rozwoju placówki. Wiemy, że na wszystko musimy zapracować, w tym na Państwa zaufanie. Co roku przechodzimy pozytywnie audyt finansowy jako fundacja, co jest wynikiem dbałości o faktury, umowy i rozliczenia. Za każdy rok przedstawiamy sprawozdanie: schronisko.info.pl/o-nas/aktu..

środa, 21 października 2020

Warszawiacy powołali ją do życia

    -tchnąwszy w jej ceglane ciało własny gorący oddech

cyt. Zły

     Pogoda jeszcze dopisuje i codziennie robię kroki to znaczy spaceruję, bo limit mam + - 10000 tysięcy, wynajdując coraz nowsze miejsca. Nie mogę się nadziwić jak zmieniła się moją dzielnica przez ostatnie kilka lat mojej niepełnosprawności.

Miałam chęć napisać jeszcze jedno moje spostrzeżenie po przeczytani Złego, ale zrobię to za jakiś czas, o ile nie zapomnę, żeby do tego wrócić, bo jest to już mój osobisty wniosek. Fragmenty, które do tej pory zamieściłam, to po to, by zachęcić czytelników. Są one tłem wartkiej akcji, która to dopiero was zaskoczy. Nie raz wyciśnie  łzy, nie tylko ze śmiechu. Nie raz tarngą wami emocje. Tyrmand genialnie napisał powieść o Warszawie PRL-u.

Wola to niegdyś dzielnica robotnicza, dziś już nie ma takich podziałów, ale mieściły się tu między innymi  Zakłady Róży Luksemburg, Waryńskiego, Kasprzaka i mieszkali robotnicy. Dziś pojedyncze stare kamienice sąsiadują z ekskluzywnymi budynkami. Mnie zauroczyło takie zestawienie, więc może i wam się spodoba. 

Bez względu na wygląd to jest cały czas ta sama Warszawa, pisał Tyrmand.

:-)











Myślałam, że znajdę siedzibę Expressu Wieczornego. Zdawało mi się, że też mieści się w budynku przy Domu Słowa Polskiego. Okazało się, że była tu siedziba wielu redakcji np. Trybuny Ludu, ale 1954 roku nie było jeszcze takiego dziennika. Przynajmniej w internecie nie znalazłam. Pierwsze wydanie Expressu Wieczornego ukazało się 1973 roku. 
Natomiast sam Dom Słowa Polskiego zniknie niebawem z panoramy Warszawy. Tak to wygląda teraz. A po budynku redakcji wielu gazet i sali ćwiczeń Taoistycznego Tai Chi pozostała dziura w ziemi.
W tym gmachu w dniach od 16 do 22 listopada 1950 roku odbył się II Światowy Kongres Obrońców Pokoju.
Na kongresie bohaterskie miasto Warszawa otrzymało honorową Międzynarodową Nagrodę Pokoju.
Z okazji XX-lecia Ogólnopolski Komitet Pokoju.



Moda jest na murale na starych domach 



Dziś jest buro w stolicy, ale jeszcze ciepło, więc trzeba iść. 

Ugotowałam pierwszy barszczyk czerwony tej jesieni. pamiętam, że to była pierwsza potrawa jaką zrobiłam sama na święta trzęsącymi rękami i od tamtej pory jest to moja ulubiona potrawa :-)

Jak nic idą święta ....

:-)))

piątek, 16 października 2020

Merynos bożyszcze Siekierek :-))

           Skończyłam czytać powieść Leopolda Tyrmanda Zły. 

Wydarzenia przybrały nieoczekiwany obrót i sytuacja wzruszała i szokowała. Z zabawnej, pełnej  dowcipnych metafor opowieść przerodziła się w bardzo okrutny, bezlitosny, cierpiący obraz  odbudowującej się ze zgliszcz Warszawy. 

Leopold Tyrmand świetnie, wręcz genialnie napisał książkę o Warszawie w 1954 roku. Oczywiście bohaterowie, zdarzenia są fikcyjne, ale duch jest prawdziwy. Prawdziwa jest miłość, prawdziwa jest szlachetność, ale też okrucieństwo i bandytyzm w powojennej stolicy. Serce ściska wzruszenie, ale i przerażenie. taki to był czas. 

Książkę serdecznie polecam!! Nikt się nie będzie nudził.

Mnie pochłonęła znajomość miejsc akcji. Główny bohater Merynos był bożyszczem Siekierek, pisał Tyrmand. Tak się składa, ze ja pochodzę z Siekierek. Moi dziadkowie, sprowadzili się w pięćdziesiątych latach do Warszawy. Wszyscy się znali w okolicy, nie słyszałam, żeby ktoś mówił o chuliganach. Za to słyszałam o mafii na Czerniakowie, to niedaleko :-))

Przed wojną Siekierki cieszyły się bardzo złą sławą.



Książka przypomniała mi o szczęśliwych latach dzieciństwa jakie spędziłam u dziadków. Taką uliczką szło się do naszego domu.

Po wypadku pojechałam w rodzinne strony pożegnać się. Zaszłam też do mojej podstawówki, a tam na korytarzu była wystawa poświęcona Siekierkom. 

Teraz tam stoją wielkie nowoczesne osiedla. Na miejscu objawienia Matki Bożej zbudowano sanktuarium. Kiedy byłam mała budowę rozpoczął proboszcz, który zginął w katastrofie lotniczej w Smoleńsku.

Poszłam też nad Wisłę, gdzie chodziliśmy się kąpać, albo na ryby.


Widzicie Warszawę na horyzoncie?

A tak napisał Tyrmand:

"Warszawski kurz i pył lat odbudowy...

Jeden z filozofów obliczył, że warszawiacy wdychali wtedy cztery cegły dziennie. Warszawiacy oddychali budową - nie była to metafora, lecz ciężka, zakurzona, ceglana i pylasta prawda. Trezba zaś bardzo kochać swe miasto, by odbudować je za cenę własnego oddechu. I może dlatego Warszawa z pobojowiska gruzów i ruin stała się znów dawną Warszawą, wieczną Warszawą, tą samą Warszawą - mimo nowych kształtów ulic i konturów domów - że warszawiacy powołali ją do życia , tchnąwszy w jej ceglane ciało własny gorący oddech "

Kwiatuszki zostały nazwane potocznie warszawianki, ponieważ rosły wszędzie na gruzach Warszawy. 

    Prywatny detektyw z powieści rozwiązał zagadkę wierząc we wszechmoc przypadku.

Ja też wierzę we wszechmoc przypadków, dlatego uważam, ze po wypadku spotkało mnie najlepsze co mogło spotkać : samotność. Ale ja nie twierdzę, że to bardzo dobry czas dla każdego. To był bardzo dobry czas dla mnie, chociaż bardzo bolesny i wykorzystałam go najlepiej jak umiałam, odkryłam wartości, których nie odkryłabym z kimś u boku, taki miałam charakter.

Pamiętam jak bardzo byłam nieszczęśliwa, że nie mam do kogo zadzwonić, żeby powiedzieć, ze coś mi się udało, coś załatwiłam. Teraz już nie jestem nieszczęśliwa, chyba bym już nie umiała zwierzać się ciągle. Mogę powiedzieć jeśli ktoś spyta, ale ja już tego nie potrzebuję tak bardzo i nie chciałabym wracać do takich potrzeb. Nie ze strachu, tylko po co?

Pewnie pisanie bloga zastępuje takie zapotrzebowanie. Czyta kto chce, ale miło,że ktoś chce, hehe.

Piszę dopóki wiem co chce napisać. 

I tak radził Tyrmand :-))


Różewicz tak tłumaczył potrzebę samotności.


Hehe, wygląda na to, że miłość uśmiecha się, milczy i czeka na was , ups


Dziś się zaczyna weekend. Pamiętam, ze w piątek każdy : "zerwie się do akcji jak motor na żużlu" cyt. Zły

hehe kiedyś tak bywało :-)

Do zrywu riebiata :-))

niedziela, 4 października 2020

Singielka

    Ostatnio oglądam z upodobaniem serial o takim tytule. To nie jest film o mnie. Bohaterka jest młoda i pisze reportaże o samotnej kobiecie. Pomyślałam sobie, że ja też mogłabym pisać na takie tematy. Właściwie to napisałam już przeszło 500 postów jako singielka, ale dopiero od niedawna nie zatruwa mi życia niespełniona miłość. Dzięki temu świat wygląda zupełnie inaczej. Nawet sobie trudno wyobrazić jak taka wolność zmienia kolory świata. 

Myślę, że osoby w udanych związkach mają też piękne widoki. To gdzie się znajdujemy jest przypadkiem, my mamy jedynie wpływ na to jak to wykorzystamy. I okazało się, że ja mam bardzo duże możliwości, mam wiele talentów :-)

Ucząc się żyć od początku, zrozumiałam, ze bardzo dużo zależy od nas. 

  Zrozumiałam,że to co spożywamy może nas truć, ale może nas ozdrowić.

 Uciekanie od problemów, ich nie rozwiązuje i absolutnie nie robi nas szczęśliwszymi. Często nie robi tego też dydaktyczne  rozwiązywanie trudności.  Myślenie na jakiś temat, dzięki któremu np. dostaniemy upragnione buty też wcale nas nie uszczęśliwia. Karmi się nasze ego, które chce więcej, rożnie ambicja i zanim się spostrzeżemy jesteśmy umordowani obawą, że to stracimy . 

Bardzo potrzebny człowiekowi jest ruch. Nie tylko spacery są potrzebne, ale i ćwiczenia. Dzięki temu, że mamy świadomość ciała, może nabrać takich nawyków, które prowadzą do zachowania prawidłowej sylwetki. Zauważam kiedy wyciągam szyję, kulę się, czy wyginam kręgosłup. Dzięki temu, ze to czuję i wyćwiczyłam dobrą postawę, potrafię  to skorygować, unikając bolących  zwyrodnień . Obracanie dłoni z intencją siły w odpowiedniej pozycji, powoduje obrót kręgosłupa. 

Jak widzicie naprawdę dużo naszego zdrowia zależy od nas. Teraz wydaje się, że to wymaga dużo pracy, trzeba ciągle pilnować siebie, uważacie, że to wielki wysiłek. 

cyt. z serialu Singielka :-))

Jesteś jak socjalistyczna gospodarka, bohatersko naprawiasz to co sama zepsułaś.

Na początki rzeczywiście trochę było mi ciężko. Najbardziej z powodu przywiązania do różnych stereotypów wypracowanych przez lata. Tego się nie zmienia na pstryknięcie palcami. Tak jak każdy nałóg jest trudno go rzucić. Ale małymi kroczkami udało mi się. Okazało się, że nauki dzogczen, których podstawą jest uwaga, skupienie  na tym co się robi tu i teraz, podstawa do otwarcia umysłu, sprawiły cuda. Ja nie myślę co zrobić z jakimś kłopotem, genialna myśl sama mi przychodzi do głowy :-) Namkhai Norbu uczył też, żeby przyjmować wszystko takie jakie jest, nie rozpuszczać bólu. 

Myślałam, ze chodzi o to, żeby rozpuszczać i taka byłam zdumiona, ze się tego nauczyłam i przeszczęśliwa, bo dzięki temu nie boję się, co się wydarzy. Nie wiedziałam co to znaczy, że mam tego nie robić, ale kiedy minęło tyle czasu i w medytacji i takn rozpuszcza się cierpienie, uznałam, ze to i ma się dziać. Wcześniej było we mnie tyle cierpienia, ze je ciągle miałam w sobie, a teraz przychodzą jakieś niepokoje i odchodzą, a na ich miejsce pojawia się ulga, a genialne pomysły wpadają do głowy bardzo szybko. Genialne to znaczy rozwiązujące problem. Dzięki temu patrzę na świat i niczego nie oczekując, za to, to co widzę, przechodzi moje najśmielsze oczekiwania zachwytu.

Widziałam polski musical  "Wszystko gra". Ja byłam zachwycona. Osoba, której go poleciłam, stwierdziła, ze jakiś taki niedorobiony, że znane przeboje, kiepsko wykonane, że fabuła też prostacka. W internecie  wyczytaliśmy, że był nominowany do 10 najgorszych kategorii, wow.

 A mnie prostota wykonania, nienajlepszy wokal, nienajlepszy taniec spowodowały, że pomyślałam, że to celowe, aby  było takie życiowe.

Ja chyba jakaś stuknięta jestem, ups

Wczoraj poszłam na Most Poniatowskiego, bo tam bohaterka filmu robiła graffiti, ale nic nie było za wyjątkiem....



:-))

Poszłam nad Wisłę. jestem pod wrażeniem Tyrmanda i dzięki niemu pokochałam Warszawę. ostatni opis spowodował, że to miasto jest dla mnie inne.

 cyt "Zły"

Wokół była Warszawa dźwigająca się ze zgliszcz jak leżący na dnie szlamowego leju śmiertelnie ranny człowiek, który uśmiecha się okrwawionymi wargami, gdyż wie, że przeżyje swą nędzę, brud i rany.

Przeżyła.



 Kwiatuszki zwane warszawianki zostały tak potocznie nazwane ponieważ rosły wszędzie, na gruzach Warszawy, napisał Tyrmand.


Tak widzi świat singielka taka jak ja. Teraz jest dużo światła, dużo blasku, dużo słońca.

W mimoza w wazonie. 


Na suficie w dużym pokoju.


W trawie wzdłuż ulicy. 


Ja wiem,że dla niektórych to jest umiejętność cieszenia się z małych rzeczy, też cenna.

Ale dla mnie to jest wielka rzecz, nie widziałam wcześniej tego światła.

Wiadomo jednak,że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia

:-)))

piątek, 2 października 2020

Jesteś tym co jesz

  Wczoraj ostatni raz miałam wizytę kontrolną u pani dietetyk. Minęły 4 lata uczenia się racjonalnego odżywiania. 

Jak zwykle na koniec jakiegoś etapu robi się podsumowanie. Tak to się zaczęło.

Będąc na zajęciach u ulubionego fizjoterapeuty pana Andrzeja Krawczyka, pojęczałam trochę, że kaleka ze mnie, że  strasznie wyglądam, że lata lecą, siły  nie mam, wszystko boli.

Pan Andrzej kochany oprócz ciepłych słów otuchy powiedział, że ważne jest, aby racjonalnie się odżywiać. Zmiana nawyków żywieniowych diametralnie poprawi  pani kondycję, powiedział.

Dla mnie termin: racjonalne odżywianie, to niewyobrażalna abstrakcja. Pomyślałam, ze chodzi o dietę, więc zaczęłam czytać w internecie. Każda dieta ma swoje zasady, jedna każe jeść to, a druga absolutnie zabrania. Nie umiałam się w tym rozeznać. Pan Andrzej wielokrotnie powtarzał, że nie dieta jest ważna, tylko racjonalne odżywianie. No i w końcu to do mnie dotarło, ale i tak nie wiedziałam jak  zacząć.

Pewnego razu na spotkaniu promującym zdrowe żywienie, była promocja na pakiet u dietetyka i ja taki pakiet sobie kupiłam na raty. W domu się stukali w czoło, i zabronili :-)) wręcz cokolwiek kupować bez konsultacji. Fizjoterapeuta też się zmartwił, że przez jego gadanie kasę wydałam, której nie mam, na pewno bym doczytała w końcu.  

Tymczasem okazało się, że to był strzał w dziesiątkę.

Przede wszystkim pani, która się mną zajęła nie dość, że ma wielką wiedzę to jeszcze wielkie serce.

Teraz już wiem, że miałam ogromne szczęście (znowu), bo przez pewien czas w zastępstwie zajmował się mną kto inny i gdyby ona mnie prowadziła,  to bym się dawno zniechęciła i pewnie jeszcze utyła. 

Na pierwszej wizycie zrobiłam badania, wszystko mogę jeść, wszystko trawię, wszystko toleruję, więc zaczynamy racjonalne odżywianie. 

Podstawą sukcesu było pisanie co jem i o której. Na tej podstawie pani powiedziała co na mnie źle wpływa, co jeść często, czego absolutnie nie jeść. I tak przez przeszło dwa lata dziwiłam się na każdej wizycie słysząc, ze to z tym nie, że warzywa, amarantus, ziarna chia, kasze jak najbardziej, ziarna, produkty nieprzetworzone, cukier i białko zwierzęce zakwasza, niespalony tłuszcz odkłada się na narządach wewnętrznych prowadząc do zawałów, udarów, wylewów itp.

Pisałam o tym nie raz, odżywianie to ważna rzecz. Wreszcie zrozumiałam powiedzenie: jesteś tym co jesz.

I to rzeczywiście można wyczytać w internecie, ale nie można wyczytać jak zrozumieć i polubić zdrowe żywienie.

Na początku był po prostu przymus pisania, myślenia co ja jem. czasem nie jadłam czegoś, bo byłoby mi wstyd pokazać to pani dietetyk. 

I któregoś razu na kontroli, jak zwykle miałam sporo podkreślonych błędów żywieniowych, ale na koniec pani dietetyk Agnieszka Bzikowska-Jura zauważyła, rozczuliła się i pochwaliła, że jem już dwa pączki zamiast czterech.

I w tym momencie coś we mnie tąpnęło.

Jeśli to już jest postęp, to dam radę. Od tego momentu poczułam, ze zdrowe żywienie będzie moją pasją na całe życie.

Miałam ogromne szczęście, że trafiłam na specjalistę, który wyznawał zasadę małymi kroczkami do celu. Cieszyła się i pokazywała mi każdą poprawę. 

Kolejne 2 lata spędziłam na nabranie takich zdrowych nawyków. Wbrew pozorom trzeba się nauczyć nie chodzić głodnym, bo wtedy nie kuszą aż tak bardzo ciastka, pić co chwila wodę małymi łyczkami, żeby nie odkładała się woda w organizmie, i żeby nie łaszczyć się na słodkie, napoje, soki, jeść zupy na wodzie na wieczór, albo warzywa po prostu, kiedy już się odpoczywa w domu po całym dniu ganiania.

 Gdy sprawdzałyśmy badanie pierwsze z ostatnim okazało się, ze wagowo nie ma jakiejś ogromnej zmiany, ale jest zmiana ilości tłuszczu w organizmie. Tłuszcz zastąpiły mięśnie. Okazało się, że nauczyłam się w dużym stopniu tak ćwiczyć jak polecał Mistrz Moy. 

Oczywiście, to nigdy nie będą wartości olimpijczyka, ale jak na osobę, która mogła głównie leżeć, to jest wielki sukces.

I to wszystko dzięki temu, ze pani dietetyk uczyła małych kroczków co jest możliwe do wykonania. 

Tak samo uczył fizjoterapeuta.Oni oboje twierdzą, ze ten postęp, to wszystko moja zasługa.

No tak, naprawdę moja, ja się dopytywałam, ja próbowałam wszystkiego, bo może się przydać, chłonęłam energie z  każdego ciepłego słowa.

Było wiele takich momentów, że mówię sobie dość, nie dam rady, boli ciało, i serce pęka, to już koniec. Ale pomyślałam sobie, poczekam do jutra, bo dziś nie mam siły z łóżka wstać.

A rano nieoczekiwanie dostaję wiadomość: chce pani dziś do mnie przyjść?

No po prostu cud :-))))


Ech, trudno w to teraz uwierzyć.

 Wracając do tematu. Trzeba polubić zdrowe żywienie. 

Ostatnio specjalistka od diet w Telewizji śniadaniowej, powiedziała, ze stosowała wiele diet, po prostu lubi wypróbować różne sposoby i  sprawdzać, czy działają na jakąś konkretną dolegliwość i bardzo dobrze posłużą. Pani stwierdziła jednak, że czeka się, aby dietę skończyć i znowu móc zjeść co się lubi, to sprzyja efektowi jojo. Zawsze też z powodu nie spożywania jakiś produktów, tworzy się nie dobór jakiś skłaników w organizmie. Pani zalecała po prostu jeść z głową, po troszku wszystkiego, jeśli nie ma jakiś nietolerancji, 

Wpłynie tona lepsze samopoczucie, na siłę, zmniejszy ból, poprawi stosunek do życia i do ludzi.  

I tak oto po kilku latach poprawiła mi się pamięć koncentracja, w pracach ręcznych odzwierciedla się kreatywność, czytam, a przede wszystkim praktykuję Dzogczen, czyli pracuję nad umysłem, zbieram zasługi, żeby, żeby święta energia miłości, współczucia rozwijała się we mnie.

Przyjaciółka  mi przypomniała o najważniejsze zasadzie: jeśli masz świadomość co, po co, dlaczego coś robisz, wtedy wybór naprawdę należy do ciebie.


Lewa strona drętwieje, boli kręgosłup lędźwiowy, taka pogoda jesienna i wiosenna i zimowa na ogół mnie dobija, ale rzeczywiście jakoś weselej w sercu. Ból fizyczny może już nigdy się nie zmieni, no trudno, ale żyć mi się chce. Już nie boję się samotności, mówię to co mi leży na sercu bez obaw, że ktoś się obrazi i nie zechce się ze mną zadawać.

Za te wolność warto było zapłacić tak wysoką stawkę.

Dziękuję  bardzo tym, którzy pomagali spłacać tę cenę.

Dziś olimpijczyk pan Piotr Małachowski, ogłosił, że za rok na Stadionie śląskim w Chorzowie na Memoriale  Kamili Skolimowskiej odda swój ostatni rzut dyskiem.

Na pewno nie spodziewał się, że będę jego aż taką dłużniczką, dzięki niemu piszę dziś do Was :-)




Widocznie pan Piotr dobrze je, bo ma takie dobre serce. :-)❤