Ale postęp zrobiłam :-D
Od wypadku ciągle, żyłam w strachu. Oczywiście czułam się coraz pewniej i coraz rzadziej doskwierał mi lęk taki bezpośredni. W duchu jednak było jakoś tak niewygodnie. Nie mogłam załapać co jest. Na jakieś lekkie utyskiwania, sama i inni przypominali ile rzeczy mi się udaje, jakie mam szczęście do ludzi, nawet do służby zdrowia hehe, ile już umiem zrobić, jaka jestem samodzielna itp.
Zdając sobie sprawę z tego nie mogłam pojąć skąd się bierze taki dyskomfort. Myślałam sobie, że to z przyzwyczajenia, po przejściach przykrych przejdzie w końcu. Trzeba czasu, żeby się rana zagoiła.
Dziś dostałam pismo z NFZ. W panikę wpadłam. Już sobie planowałam, tatę wysłać, żeby dowiedział się i załatwił. W końcu pomyślałam sobie: co ma być to będzie. Cały weekend sobie zmarnuję jak będę się domyślać i zastanawiać co z tego wyniknie. Poszłam tam. Udało mi się dopytać o wszystko mam nadzieję. W każdym razie pani w okienku zbywała mnie najpierw, ale na szczęście taką umiejętność zdobyłam, zjednałam ją sobie. Przychylnie mi powiedziała co i jak mam zrobić, nawet powtórzyła dla pewności. hehe.
Uszczęśliwiona, pewna siebie, zadzwoniłam w parę miejsc, uzgodniłam transport dla "samotnych matek", zebrałam jeszcze parę rzeczy.
I tak sobie pomyślałam na koniec, że tego mi było trzeba.
Od kilku lat już żyję w strachu, że coś mi się strasznego przytrafi, że zaraz się dowiem o jakiejś strasznej rzeczy, że czegoś nie zrozumiem i nie będę umiała czegoś załatwić co zaowocuje kłopotem, trudnościami a nawet nieszczęściem.
Wychowanie, wychowaniem ale na dokładkę w nowej pracy miałam straszną koleżankę w pracy. Na każdym kroku się mnie czepiała, skrzekliwa była i niemiła. Kiedy nie pytałam jak coś zrobić, bo wiedziałam to skrzeczała, żebym się nie wstydziła o wszystko mogę pytać. Jak zapytałam, to odpowiadała: już ci mówiłam. I tak źle i tak nie dobrze. W domu doświadczałam takiej szkoły: jak ja nie usłyszałam, to głucha jestem, jak mnie nie usłyszano to za cicho mówię. No trudno w takich warunkach nabrać pewności siebie. Nie mówiąc już o tym, żeby się dobrze, miło czuć. bleee.
Dziś poczułam, że umiem coś załatwić, Jak nie tak to inaczej mogę znaleźć wyjście z sytuacji.
Wreszcie poczułam się odważna, uwierzyłam w swoją dobrą passę.
Do tej pory wiedziałam o tym wszystkim co mi się udaje i że często tak jest, ale paraliżował mnie strach, że może się nie udać.
Mój nauczyciel mówił, że najważniejsze to uświadomienie sobie problemu. I teraz dopiero przekonałam się jakie to ważne i trudne. Nie zawsze tak od razu człowiek wie co go tak naprawdę dręczy. A może tylko ja tak mam?
Dopiero kiedy poszłam, dowiedziałam się, załatwiłam sprawę, zrozumiałam, że muszę działać. Działanie na większą skalę wróci mi odwagę, doda mi wiary we własne siły.
To, że od czasu do czasu coś się nie uda, nie może powstrzymywać od podejmowania prób.
A z ludźmi, którzy podcinają skrzydła rzeczywiście nie ma się co zadawać, a nawet trzeba ich unikać jak ognia.
Kurczę, że tego doświadczyłam akurat teraz.
Pewnie jest to preludium do wielkiej opery. Znawcą muzyki to ja nie jestem ale wiem, że opera to wielkie dzieło
hehehe
i ja to skomponuję!
mam nadzieję tylko, że to nie będzie typu "Pasji" Pendereckiego hehe
Kochana moja, bo jak pisałam wcześniej wyhodowałaś sobie kręgosłup z żelaza :) i tak pięknie zaczynasz się stawiać broniąc własnego punktu widzenia :))))))))))))) BRAWOOOOOOO!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
OdpowiedzUsuń