Przeczytałam artykuł Olgi Tokarczuk o skutkach koronowurusa. Bardzo mi się spodobało, że pani Olgazaobserwowała tyle zmian, które mogą mieć bardzo pozytywne skutki.
Zachęcam do przeczytania tego felietonu zamieszczonego w niemieckim dzienniku, a którego fragmenty są cytowane u nas, i to takie, które zupełnie zmieniają sens całej wypowiedzi.
A przede wszystkim pisarka podkreśla, że nastąpi przewartościowanie postrzegania świata, czyli nas samych.
https://m.facebook.com/story.php?story_fbid=2716151888513431&id=590476237747684
Mimo nadszarpniętego zdrowia psychicznego i fizycznego i ja odkryłam u siebie wiele zaskakującyc cech :-)
Czas odosobnienia przechodzę od kilku lat, więc nie przeraża mnie. Ale ruch i kontakty z ludźmi są dla mnie obowiązkowy żeby znów nie wpaść w depresję i nie stracić możliwości chodzenia, więc obawiałam się, że źle zniosę aż taką izolację.
A jednak te większe ograniczenia, zmusiły mnie do wypracowania nowych zasad funkcjonowania. Okazało się, że mam niesamowite efekty.
Przede wszystkim więcej medytuję i to niezwykle wpłynęło na radzenie sobie z problemami, tymi prawdziwymi, tworzonymi mi przez innych, jak i tymi tworzonymi przeze mnie w głowie.
Generalnie ludzie mają zwyczaj zdobywania, czyli jeśli chcą coś osiągnąć, to wiedzą, że muszą to wypracować, nieraz ciężko. Tak też są odbierane moje osiągnięcia, jako ciężko wypracowane.
Zaobserwowałam całkowitą tego sprzeczność.
Od kiedy jestem niepełnosprawna, po prostu jestem zmuszona do wykonywania minimum wysiłku fizycznego, za to mam czas na medytację. Nauczyłam się pozwalać myślom płynąć bez usilnego wpływania na nie, czyli wymyślania jak bym chciała to rozwiązać, co osiągnąć. Do głowy wpadają różne myśli, czasem bolesne przeżycia, czasem, o wakacjach w Bieszczadach 20 lat temu.
A nagle wpada oświecona myśl, wiem co mam dziś zrobić, wiem co się stało dobrego, dzięki temu co było pozornie strasznie przykre, spotkam kogoś kto dobrze doradzi. Nauczyłam się odnajdywać wskazówki we wszystkim czego doświadczam, co widzę co słyszę, pozornie bez znaczenia, Rzeczywiście jestem czasem taka trochę nawiedzona.
To jest normalne, ale inne jest to, że nie robię tego co pozornie wydawałoby się konieczne. Okazuje się, że dzieje się coś samo z siebie, jakby cud, bo okazuje się, że to najlepsza rzecz jaka mogła się wydarzyć w danej sytuacji. Sama nie wpadłabym na pomysł, żeby tak zrobić. Zresztą, mam wrażenie, ze udało się tylko dlatego, że było spontaniczne, a dzięki temu uczciwe, nie zagrane i tak też zostało odebrane i docenione.
Tak już było wcześniej, taką medytację poleca Mistrz Dzogczen, ale teraz kiedy jestem całkowicie uziemiona w domu, częściej dopadają mnie przykre myśli, strach przed strasznymi konsekwencjami koronawirusa dla całej rodziny. Na szczęście medytacja przynosi ulgę, pojawiają się optymistyczne perspektywy.
Pomyślałam sobie np, ze w tym roku każdy doceni słowa Dalajlamy XIV, że świątynią jest nasz umysł. W tym roku trzeba będzie przeżyć Drogę Krzyżową, Zmartwychwstanie w duszy, w umyśle. Formy zewnętrzne w kościele z innymi wiernymi zostaną zastąpione uczuciami. Każdy się przekona jak bardzo żyje tym w co wierzy. Myślę, że przeżycie to pozwoli na rozwój .
Przypomniało mi się, jak kiedyś poznanemu człowiekowi opowiadam coś BON, o Tybecie. on też opowiadał co wie i to wcale nie mało, a w środę Popielcową mówi, ze idzie dziś posypać głowę popiołem. Zrobiło mi się głupio, bo pomyślałam, że mogłam urazić go, mówiąc o fenomenie dzogczen, skoro on jest katolikiem. To że katolik to wiedziałam, ale w moich stronach typowe jest bycie wierzącym, ale nie praktykującym. Takiego nie można urazić, ale praktykującego można. Przyniosłam kwiatuszka na przeprosiny, śmiał się, zapewniał, ze nic się nie stało, on tyle wie, bo się interesuje, był w Indiach.
Spełniły się słowa Papieża Franciszka: współczucie jest ważniejsze niż ideologia.
A on ma wiele współczucia, łagodności, mądrości.
I bardzo zachwala swoją żonę, od lat tą samą, ,hehe. Mój idol :-))))
Pisze o tym dlatego, że jest czas, sprzyjają okoliczności, aby spróbować takiej praktyki. Może okaże się bardzo cenna nie tylko dla mnie? Może też odnajdziecie sposób na relaks, odejdzie napięcie, usłyszycie ciszę i wiele spraw okaże się prostych, a na pewno nie takich strasznych.
Jak już kiedyś wspominałam, taka medytacja nie jest uzależniona od żadnej wiary.
Tak jak pisał Mistrz Dzogczen, potrzebne jest bycie obecnym tu i teraz, niczego nie blokować, żadnych myśli, ale też nie podążać za nimi, nie wdawać się w dyskusję ze sobą. Przyjąć to takie jakie jest.
Gniew to gniew, złość, słabość, strach, wstyd, to czego nie lubimy czuć, zaboli brzuch i trzeba to przytrzymać przyjąć, żeby pozwolić rozpuścić się temu bólowi. Różnica jest taka, że nie odpychamy sami trudnych myśli, czekamy, aż same się rozpuszczą. To wszystko może trwać, to nie jest chwila. Ale za to w końcu nie będzie miało co wrócić. Mówią buddyści, że wszystko jest pustką, nie trzeba się przyzwyczajać, i nie będzie bolało
Ja tak zrozumiałam te nauki i już dużo mi się zmieniło, czyli działa. Przypomina mi się jedna z pierwszych rad instruktorki tai chi, uczennicy Mistrza Moy : najważniejsza jest intencja i w końcu się uda.
Każdy jest inny, każdy ma swój bagaż i musi dopasować receptę dla siebie. Pamiętam, że Tenzin Wangyal Rinpocze polecał pobrać trzy pigułki, sam umysł je zapewnia, trzeba tylko wiedzieć co często mamy otworzyć i będziemy wyleczeni.
ps. Ja też mówię mantry i to jest modlitwa. Ale niedawno się nauczyłam. To jest mój wybór, nie obowiązek. :-)
Bycie Katolikiem nie oznacza bezkrytycznego przyjmowania tego co mówią księża. To czytanie Biblii i nieustającego poszukiwania kontaktu z Bogiem. Wszystkiego co najlepsze :D
OdpowiedzUsuńZnów pewnie napisałam zbyt sucho. Napisałam to do tego fragmentu ze znajomym. ;) Sama wiesz, że te religie w jakiś dziwny sposób się ze sobą łączą :) Świetny kotek :)
UsuńWspółczucie jest spólnym wykładnikiem, ale uczucie to jest różnie rozumiane i stąd wynikają nieporozumienia, a nawet okrucieństwo.
UsuńDużo zdrowia Agatko :-)
Ależ te koty robią pozy. Tez bym tak chciała, pewnie je nigdy nie boli kręgosłup po takiej codziennej gimnastyce. Wirus wirusem, a mnie dopadły prozaiczne korzonki. Źle znoszę brak kontaktu z bliskimi, zwłaszcza z córką. Z wielkim smutkiem myślę o pierwszych świętach bez dzieci i wnuczek. Telefon to nie to samo.
OdpowiedzUsuńMoże jakaś maść pomoże na korzonki? Szczęście w nieszczęściu,że to nie Boże Narodzenie. W te święta to i ja bym się załamała będąc sama.Życzę Ci, Teresko,żebyś znalazła radosne myśli o ukochanych, że wytrwacie wszyscy w zdrowiu. Koty szaleją czasem hehe
UsuńAleż piękne zdjęcie kotka, urocze na całego. :)))) Jesteś silna kochana, poradzisz sobie w tym ciężkim czasie. Tyś silna na całego. :) Medytowałam kiedyś, chcę do tego wrócić. Myślę, że i mi będzie to pomocne, bo ciężko znoszę rozłąkę z bliskimi i naturą. Bądźmy silne, będzie dobrze. Tulę Cię do serca. :))) <3
OdpowiedzUsuńBędziemy silne :-) Uściski serdeczne :-)))
UsuńSłodki kociaczek. Trzymaj się ciepło.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie