czwartek, 24 września 2015

Johny, Tulesław, Matiz... :-D

   Dzień pełen sukcesów!
Mój syn, po wielu, wielu trudach odebrał licencję trenera boksu. Boksem zajmował się od gimnazjum. W podstawówce był w klasie sportowej. Zawsze był super sprawny, energia go rozpierała a z drugiej strony do rysowania miał dryg więc potrafił usiąść na tyłku spokojnie. Zaczął od trenowania akrobatyki. Do tej pory pamiętam jak ni z gruchy ni z pietruchy robił fiflaka na ulicy aż dech zapierało. Potem zaproponowali mu trenowanie siatkówki w klubie. To już był sport na większym poziomie, bo uczył gry zespołowej. Pomimo niewielkiego wzrostu, trener go zatrzymał na pozycji libero, rozgrywającego. Miał talent do tego, chyba, hehe. To był szczęśliwy czas i kto wie, może dziś byłby w reprezentacji.
Niestety w gimnazjum się odmieniło wszystko. Nie będę tego rozgrzebywać, szkoda gadać, w każdym razie zaczął trenować boks. Tam sprawdzili czy nie łobuz. Szkoła musiała wydać opinie, psycholog go badał i nadawał się.
Muszę przyznać, że pierwszy raz kiedy pojechałam na walkę i zobaczyłam chłopczyka, chudzinę w ogromnych rękawicach, zatkało mnie, byłam dumna i wzruszona, że takiego mam odważnego syna.
Po walce, przegranej zresztą, syn się śmiał: ta, słyszałem jak się mama drze.
Tak kibicowałam w ogromnej sali wśród wielu ludzi, hehe
Za którymś razem przyniósł puchar wicemistrza. Ma medale. oj
Trafił na trenerów, którzy nauczyli techniki, wzmocnili charakter, zaszczepili odwagę.
Efektem tego było min, że chodził bez obaw do klubów. Kiedyś wraca zakrwawiony, obity więc ja w lament a On na to: nic mi nie jest, szkoda, że ich nie widziałaś i się śmieje. Czterech go zaczepiło.
No nie boję się z nim chodzić hehe
Bardzo ceniąc sobie zalety, które odkrywa boks, chociaż jego idolem był Mike Tyson, hehe postanowił uczyć tej dyscypliny.
Kurs trenerski zrobił jakiś czas temu ale nie odebrał legitymacji.
W końcu zaczęłam naciskać, żeby się upominał w Związku o dokument.
Zbywał mnie, że mają dać znać, mają zadzwonić, czekają aż się nazbiera odpowiednio dużo osób, trenerów itp.
Co i rusz świdrowałam dziurę w brzuchu. Dla świętego spokoju dzwonił tam. W końcu wczoraj odebrał licencję trenera.
Przyznał też, że dzięki mnie to załatwił, bo gdyby odpuścił i nie dzwonił tylko czekał na wieści od nich to by Go olali i do tej pory by nie dostał formalnych uprawnień.
Podziękował mi tak jak ja najbardziej lubię, pojechał ze mną do chorego wujka, okazał dobre serce.
Ale o tem potem



W poszukiwaniu odpowiedniej sztuki walki, syn znalazł tai chi. Okazało się, że nieletni musi chodzić z opiekunem. Chodziłam z nim, no trudno, siadałam i patrzyłam. Szybko okazało się, że to zdrowotne tai chi i z walką nie ma nic wspólnego. Syn zrezygnował, a ja zostałam i ćwiczę do tej pory.
Wszyscy w domu to doceniają, prowadzili mnie na zajęcia, a jak za długo robiłam przerwę to syn pilnował, żebym ćwiczyła w domu.
Dzięki temu, że wiedział jak ważna jest systematyczność i jak mnie do tego nakłonić, osiągnęłam taki sukces.

  Koty Go uwielbiają :-D


Przypomniało mi się, że po szpitalu miałam okres agresji i co jakiś czas niemalże bić się chciałam z jakimś pijakiem co mnie zaczepił. Syn, który mnie "wyprowadzał" na spacer umiejętnie powstrzymywał, uspokajał. Potrafił przestawić jak zaszła potrzeba hehehe

1 komentarz: