poniedziałek, 20 lipca 2015

A może się uda przekonać... ;-)

   Miałam wspaniały dzień. Odwiedziła mnie Marcia niespodziewanie bo wczoraj dopiero wróciła z wakacji. Poszłam na tai chi do Łazienek i korzystając z okazji na pyszne lody i kawę Macchiato, rewelacja. Na lody wybrałam się z dwiema kumpelkami. Znałyśmy się wcześniej oczywiście ale dziś pogadałyśmy bardziej od serca. Jedna koleżanka została instruktorem i niepokoiła się jak jej to będzie wychodzić, jak to robić. Ponieważ ćwiczymy już jakiś czas, mamy pewne doświadczenia, poglądy, zaczęłyśmy się wymieniać spostrzeżeniami, refleksjami. Okazało się, że każdemu pomocne były różne nauki, porady i każdemu przypasował inny instruktor. Wywnioskowałyśmy, że sposób w jaki poprowadzi koleżanka będzie dobry. Podstawowe zasady są niezmienne, a instruktor w grupie początkującej ma być serdeczny i zachęcić do ćwiczenia Taoistycznego Tai Chi. Dzięki temu ja zostałam instruktorem, jestem bardzo przekonywująca w pokazywaniu i mówieniu o dobrodziejstwach Taoistycznego Tai Chi :-D I właśnie o tym, czy mówić czy nie mówić o swoich odkryciach dzięki Taoistycznemu Tai Chi rozprawiałyśmy wartko. Jedni mają pogląd, że nie należy zbyt wiele o tym mówić, każdy musi odkryć zalety sam i dla każdego będzie cenne co innego. Jasna sprawa. Ja natomiast jestem za tym, żeby opowiadać o tym co mi pomogło.
Przekonał mnie do tego pewien instruktor. Zachęcał, żebym o tym mówiła, bo to cenne, wartościowe jest. Przeżyłam tak wiele i wyszłam z ciężkiej opresji min. dzięki tai chi i to doświadczenie bardzo przekonuje. Od słowa do słowa, moja koleżanka opowiedziała jak bardzo się zmieniła od kiedy ćwiczy. Ja Ją znam jako bardzo wyrozumiałego, życzliwego człowieka. Pracuje w miejscu do którego przychodzą interesanci z pretensjami, ze strasznymi problemami, w atmosferze nerwowej od rana. A Ona bardzo ciepła, spokojna i pomocna ile się da, pozwala się wyładować klientowi bo rozumie powód i spkojnie czeka, aż złość mu minie. (niesamowite) Przekłada się to na ogólny stosunek do ludzi. Ona każdego usprawiedliwi i zrozumie. (Podobno kiedyś też taka byłam hehehe) Super charakter. Okazuje się, że było z Nią zupełnie odwrotnie. Córki już nie mogły znieść zachowania mamy i kazały chodzić na tai chi i pilnowały, żeby nie przestała. Najpierw się buntowała, chciała zrezygnować ale w końcu zaczęła odczuwać ulgę. I ja myślę, że o takich historiach trzeba mówić. Życzę Jej serdecznie, żeby instruktorem została, zwłaszcza, że jej mąż zapracowany mocno, obiecał, że zacznie chodzić na zajęcia ale tylko do Niej. Jako instruktor przyda się nie tylko ze względu na męża, który powinien ćwiczyć, żeby się nie wyeksploatować szybko i żeby długo się mogła cieszyć jego dobrocią ale i innym. Może zarazi ludzi optymizmem, tolerancją, wyrozumiałością. Mnie już trochę zaraziła hehehe. Tzn do tych co lubię to ja bardzo miła zawsze ale dla tych co nie, to......
     Oczywiście nie można nikogo uszczęśliwić na siłę, zmusić, żeby robił to czy tamto. Zresztą nie ma złotego środka jednego dla wszystkich. Co człowiek to inna bajka, każdy musi sam dla siebie znaleźć receptę na życie, ale mówienie o tym co komu pomogło, moim zdaniem jest bardzo cenne. Wiedza nabyta z książek to jedna sprawa, ale zastosowanie tego i pokazywanie światu co się udało, to druga rzecz, a połączenie wiedzy i doświadczenia to genialne wręcz. Tą mądrość trzeba rozgłaszać. Dlatego np. Tenzin przyjeżdża do Wilgi, żeby uczyć, dlatego na cały świat udziela nauk przez internet. Nie  wystarczy raz powiedzieć i już. Nie raz słyszałam, kiedy pytają ludzie, On żartobliwie odpowiada: już to mówiłem ale powtórzę jeszcze raz. Ludzie pojmują różnie i w różnym czasie więc trzeba być cierpliwym, wyrozumiałym i swoją postawą pokazywać do czego dążymy i że jest to możliwe. Małymi kroczkami zmierzamy do celu, do szczęścia. Tym bardziej nie żal wysiłku, żeby opowiadać co się nam udało osiągnąć, pokazywać, może akurat w danej chwili do kogoś to trafi.
      Bardzo cenną rzeczą jest robienie zasadniczych rzeczy. hehehe Np. co dziennie gimnastykuję się, piję sok własnoręcznie robiony, czytam, robię na drutach, a przede wszystkim wyciszam się, medytuję, Ale, nie raz mi się zdarzyło zrobienie czegoś na siłę. Po przeczytaniu książki "Rozwinąć skrzydła" uświadomiłam sobie, że wiele spraw dzieje, się nie dla tego, że mamy pecha albo farta, tylko działa zasada przyczyny i skutku. Naprawdę wiele spraw udało mi się bo taki był skutek moich działań. Oczywiście nie zawsze wiemy co trzeba zrobić, żeby coś osiągnąć, albo wręcz nie od nas zależy wynik, np. w urzędach ;-) i czasem trzeba liczyć na szczęście. To chyba po to, żeby nam nie było nudno.  
     Nie mniej jednak często mam wpływ na to co się wydarzy. Ja np. postanowiłam być szczęśliwa i robię to co mi to gwarantuje. Ponieważ wyszłam z głębokiego doła to opowiadam każdemu kto znalazł się w podobnym dołku, z czego zrobiłam drabinę, żeby się wydostać. Oczywiście
nikogo nie można zmusić do użycia takiego sposobu i nie jest on dobry dla wszystkich, ale coś tam może komuś przypadnie do gustu i akurat natchnie do fajnych zmian.
      Tak mi się przypomniało, jak to nigdy nie wiadomo co się w życiu przyda.
Mamy z synem jeden komputer, więc często się zdarza, że mnie popędza z pisaniem, żeby móc usiąść do swoich rzeczy. Wkurzało mnie to, więc zaczęłam stawiać warunki: najpierw przeczyta mojego posta, czy w miarę czytelnie, z sensem napisałam a potem dostanie komputer. Syn oburzony, że to szantaż. Ja na to, że nie szantaż tylko taka jest cena za pożyczenie sprzętu hehehe. Kiedy zaczął czytać, rzadko bo rzadko to się zdarzało, to dzięki temu zaczął mnie poznawać, rozumieć wiele moich działań. Przestałam być upierdliwą matką, która wiecznie coś chce i 20 zł. żałuje. Zrobił się naprawdę lepszy dla mnie. Oczywiście pewnie duże znaczenie ma Jego dobry charakter i rodzinka, która go trochę temperuje ale wiele rzeczy poznał. Kiedy robiłam zakupy dla Stowarzyszenia " wspólnymi siłami", akurat transport był przygotowany, zażartowałam sobie, że pieniądze, które przeznaczyłabym na prezent urodzinowy dla Niego, On wyda na jedzenie i tp dla samotnych mam z dziećmi. Taaa, pokiwał tylko głową. Zbieramy rzeczy i On oburzony mówi: może już wystarczy. Pytam: biednym dzieciom żałujesz? Bez słowa pakował dalej. Przestał mi też dogadywać, że do ośrodka daję a potem sama nie mam i Jemu żałuję (na piwko, hehehe).
    Skwitował to tylko stwierdzeniem: to za tyle kasy byś mi prezent kupiła ??? hehehe
     Myślę, że koniec końców, nie żałuje, że Go przymusiłam do tego parę razy. Nie często udało mi się Go namówić. Zachęcałam nawet, żeby przeczytał kiedy coś o Nim miło napisałam, ale nie przeczytał. Dopytuje się czasem złośliwie, czy piszę jak Mu dokuczam?
     Ne dokuczam, upominam się tylko o swoje, uświadamiam pewne rzeczy, min że jego potrzeby nie są ważniejsze od moich, Jego zdanie i pogląd na coś nie jest lepszy od mojego tylko inny. Dzięki temu jesteśmy dla siebie coraz lepsi.
      Czy sprawdziła się teoria przyczyny i skutku, czy mamy ferata? Na pewno potwierdziło się, że warto się czasem zmusić :-) 

2 komentarze:

  1. Bardzo to ładne pani Marzenko ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj Kochan zmuszasz nas do myślenia i do pracowania nad sobą ale to dobrze bo jak widać na Twoim przykładzie to działa :)

    OdpowiedzUsuń