Podobno jest teraz światowy kryzys nie tylko ekonomiczny, ekologiczny ale i duchowy. Rozprzestrzeniła się choroba nazwana samonienawiścią. Ludzie myślą o sobie źle. Myślałam, że tylko ja tak mam, a tu okazuje się, że zachorować może każdy. Żeby przezwyciężyć tą chorobę, zmieniamy podejście do swoich niedoskonałości. Nie można mówić, że nie umiem, że nie wiem, że brzydki jestem, słaby, kiepski, głupi. To są subiektywne odczucia, inni mogą uważać inaczej więc nie można od tego uzależniać poglądu na świat, na siebie, na to co nas spotyka. Tybetańczycy np. mimo tragedii jakich doświadczyli są pogodni bo wiedzą, bo wierzą w to, że wszystko przemija, że chmury zasłoniły ich niebo ale rozejdą się w końcu i wyjdzie słońce.
Otwarte serce pozwala nie ulegać rozpaczy, odnaleźć sens i cel życia w kochaniu siebie.
Nigdy tego nie rozumiałam. Co to za dyrdymały? ;-(. Nie wiedzie mi się bo za mało kocham siebie? bzdura.
Teraz jestem na etapie podsumowań i rzetelnej, w miarę, oceny co mi się przytrafiło.
Okazuje się, że wiele rzeczy mi się udało, że wiele miałam szczęścia tylko nie zwracałam na to uwagi bo zacięłam się na jednym. Zamknęłam serce dla dobroci dla miłości. Taka karma hehehe
Ale dzięki temu co przeżyłam wiem, zrozumiałam, rozwinęłam się duchowo.
Dobroć dla siebie spowoduje, że jesteśmy dobrzy dla innych.
Medytacja to ścieżka, żeby zrozumieć siebie i zrozumieć innych, odkryć wielką moc współczucia.
Ale moja znajoma odmieniła się przez chorobę. Oczywiście, to znana opinia, że choroba zmienia człowieka, ale dopiero teraz zdałam sobie sprawę co takiego konkretnie się dzieje. Wykład Lamy z Tybetu zainspirował mnie do ponownego rozmyślania, dla czego miłość do siebie, powoduje, że jesteśmy wrażliwsi, współczujący dla innych. I dla czego samonienawiść wyniszcza nas samych ale i ludzi.
Znajoma postrzegana była jako osoba silna, odważna, wszystkowiedząca ale też łagodna dla swoich niedoskonałości. Wydawałoby się, że bardzo pozytywna osoba. Nie uznawała tylko rozczulania się zbytniego, pomagała gdzie mogła pomóc, z racji swojej pracy ale nie rozklejała się nad czyimiś problemami. No cóż życie nie jest doskonałe, twardym trzeba być. Niby świetna postawa życiowa ale prowadziło to do tego, że dla najbliższych była oschła, konkretna i robiła co jej było potrzeba. Trzeba samemu się o siebie troszczyć, mówiła. Nawet kiedyś się zdziwiła, że uważam, że jest bez serca hehehe
No i zachorowała na raka. Powolutku, powolutku z osoby twardej, o postawie: co to nie ja, nikt nic nie da, trzeba samemu sobie wywalczyć,( to, że nie była pazerna zbyt uważała jeszcze za zaletę wielką) zrobiła się malutka. Nieśmiało mówiła o tym jak się boi, zaczęła się powolutku żegnać ze światem i zadbała, żeby coś tam po niej zostało, materialne rzeczy, ale okazało się, że jednak przez to chce być DOBRZE wspominana, a to już nie jest takie przyziemne. Z osoby konkretnej, ujawniła się nieśmiała troska o to co tam dalej może być. Ale chyba najbardziej zmiękła dzięki temu, że rodzina się trochę zatroszczyła. Oczywiście w miarę możliwości, oni też znaleźli się w nowej sytuacji i nie wiedzieli co robić z tą osobą, ale dzięki temu, że dostała wsparcie, współczucie, troskę sama się nad sobą rozczuliła.
Niechcący zrozumiała, że okazywanie miłości, serdeczności, troski to nie jest bezsensowna słabość.
Sprawdza się mądrość: kiedy się pokocha siebie, to pokocha się świat, ludzi i nie robi się innym krzywdy chyba, że z głupoty. Oczywiście głupota nie jest usprawiedliwieniem, dostanie się to na co się zapracowało ale jest szansa nazbierać dobrej karmy. Człowiek powinien się kierować współczuciem i moja znajoma otworzyła serce i pomaga dzieciom biedniejszym i zajmuje się nimi w wakacje w ramach wolontariatu. I jest bardzo szczęśliwa widząc radosne miny dzieciaczków.
Może ci co robią podłe rzeczy nie kochają siebie? Sądząc po mojej znajomej mogą być mocno ukryte takie fakty. Dlatego świadomość to taka cenna rzecz, spowoduje, że otworzy się nasze serce, umysł, zrobi się przestrzeń.
Niby wszystko jest potrzebne, to co się przydarza to wynik tego na co sobie zapracowaliśmy, tego co musimy przeżyć, żeby zmądrzeć, tego, że nie jesteśmy jedyni, nasze życie jest silnie powiązane z innymi. O właśnie, kiedy strasznie tęskniłam, zazdrosna byłam, że mój mąż będzie dla innej lepszy niż dla mnie, postanowiłam, że chcę być szczęśliwa i dlatego życzę też szczęścia jemu. I od razu mi się zrobiło lepiej na duszy hehehe
Jak nic, serce mam otwarte a to zwiastun wielkiego szczęścia.
Czytając po raz kolejny książkę Tenzina natknęłam się na
cyt. " Odkrycie przestrzeni, rozwijanie przestrzeni, oznacza odkrycie mądrości"
Przypomniało mi się przysłowie babci" kogo Pan Bóg chce pokarać temu rozum odbiera"
Super, że mi już rozum wrócił hehehe
Myślę, że takie doświadczenia zmieniają w człowieku coś tak głęboko i diametralnie, że w sumie nie ma się co dziwić. Szkoda tylko, że aby odkryć w sobie dobro trzeba czasami tak mocno oberwać od losu. Zgadzam się całkowicie z tym, że trzeba pokochać i zaakceptować siebie wtedy łatwiej się żyje i świat wydaje się lepszy, bardziej kolorowy. Otwarcie się na ludzi i świat powoduje moim zdaniem generowanie dobrej energii która głęboko w to wierzę wróci do nas z procentem :)
OdpowiedzUsuń