Moi rodzice dostali w prezencie ślubnym psa, owczarka niemieckiego czyli potocznie wilczura. Biegał sobie wesoło do czasu moich narodzin. Ponieważ to był groźny, duży pies coraz częściej był wyrzucany na dwór. Na początku pilnował zawzięcie mnie w wózku. Nikomu obcemu nie dał podejść, groźnie warczał i szczerzył kły. Kiedy podrosłam, towarzyszył mi na każdym kroku. Kiedy usłyszał moje piski czy śmiechy zabawne szczekał zaniepokojony. Ciocia się kiedyś do mnie nachyliła i połaskotała, pies ruszył do niej przeraźliwie szczekając. Nie można było ze mną poszaleć. Wszyscy się bali Muchtara.... tylko nie ja. Zaczepiałam go, dokuczałam, jak to dziecko i mimo strofowania przez rodzinę, nie przestawałam. Ponieważ widok zabawy coraz częściej mroził krew w żyłach, postanowili psa wyrzucić na dwór na łańcuch dla mojego bezpieczeństwa.
Pies mnie chyba znienawidził.
Któregoś dnia poszłam do psiunia z kwiatuszkiem, z mleczem, chciałam mu dać powąchać.
Chyba mu się zapach nie podobał bo rzucił się na mnie.
Nic nie pamiętam.
Wylądowałam w szpitalu, pozszywali mi rany na plecach, na rękach. Lekarze powiedzieli, że cud, że mnie nie zagryzł. (o , pierwszy raz wywinęłam się śmierci hehe)
Rany były tak głębokie, że jeszcze ślady miałam będąc koło trzydziestki.
Wróciłam ze szpitala ale już Muchtara nie zobaczyłam.
Każdy kolejny pies to już kundle i każdego moja babcia nazywała Azor, nie wiem skąd taki pomysł.
Mimo przeżyć, łapy wyciągałam, żeby pogłaskać każdego psa. Moja babcia straszyła: nie podchodź bo Cię pogryzie, ale mnie to nie przekonywało. Dobrze, że wtedy nie było rasy pit bul, bo w końcu by mnie pożarł taki Normalnych psów się nie boję do dziś.
No może dużych psów to się nie pcham głaskać, chyba, że właściciel namawia hehehe
Moją miłością wielką zawsze były koty. Ciągle się z nimi bawiłam. Próbowałam np. wozić w wózku zamiast lalki. Głaskałam, przytulałam, tarmosiłam w związku z czym byłam wiecznie podrapana, pogryziona. Ale koniec końców katy też mnie lubiły, przychodziły na głaskanie. A raz kotka mi się okociła w łóżku. To oznaka ogromnego zaufania do mnie. Kiedy się obudziłam, zobaczyłam te małe szkrabiki byłam przerażona. Zebrałam te maluchy w koszule nocną i usiadłam pod kaloryferem, żeby dziadek nie zobaczył, bo On kotów nie lubił. Doczekałam aż się ktoś z rodziny obudził. Od tamtej pory, mówili na mnie: kocia mama :-D.
Potem przeprowadziłam się do bloku. Tam moja sympatia do zwierząt ograniczyła się do akwarium z rybkami. Moi rodzice też stali się pasjonatami rybek więc w krótkim czasie mieliśmy 11 akwariów , największe 120 litrów a w nim wielkie 2 skalary złociste. Nie widuję tego gatunku teraz.
Dodam, że mieszkaliśmy w kawalerce, 24 m2 wszystkiego. Kiedy urodziła się moja siostra, lekcje odrabiałam w łazience. Nierzadko w ogóle nie odrabiałam.
Jako dorosła osoba przygarnęłam pieska. Wracając z Kościoła w zimę zobaczyłam przy drodze zwiniętego w kłębek, trzęsącego się szczeniaczka. Parę razy przychodziłam zobaczyć, czy może ktoś weźmie malucha, ale niestety. To w końcu wzięłam ja.
Zabrałam go do domu. Mieliśmy już większe mieszkanie, ja nawet swój pokój. Piesek był brzydki, czarny, do niczego nie podobny, ale nie miałam sumienia go oddać i przygarnęłam. Urwanie z nim było. Nikt w domu nie chciał się zajmować, a matka w ogóle nie lubiła zwierząt za wyjątkiem rybek więc wszędzie malucha ze sobą brałam. Po jakimś czasie okazało się, że z małej pokraki wyrasta duży pies, podobny do dobermana. Ponieważ nie wiedzieliśmy co to za rasa kiedy był mały, nie przycięliśmy uszu i ogona. Wyrosły mu ogromne radary, najpierw klapnięte, a potem postawiły się. Urósł długi ogon, którego pies nie miał w zwyczaju podkulać więc ciągle ktoś nadeptywał. Zrobił się przepiękny pies a w dodatku nie banalny a do tego suka, nazwaliśmy ją Binka. Nie wiem skąd ta nazwa.
Ludzie na ulicy zaczepiali, nawet chcieli kupić.
A na dokładkę z potulnego szczeniaka zrobił się pies z charakterem. Jak ktoś zaczepiający się nie spodobał, warczała ostro i wystawiała ogromne kły. Budziła respekt.
Z zabawnych historii, to pamiętam, jak po raz kolejny odwiedzając rodzinę, martwiliśmy się gdzie tu umieścić psa. Tam już mieszkał pies pudel i strasznie naszej Binki nie lubił więc ją obszczekiwał. Binka się bała i uciekała. Aż którego razu pudel znów na nią wyskoczył, a tu Binka jak nie ryknie i wyszczerzy kły. Pudelek szybciutko schował się pod łóżkiem. hehehe
Binka stanęła dumna, wyprostowana, ale szczęśliwa co było widać po oczach . Zaczęły się rządy pięknego, mądrego dobermana.
Niestety moja babcia wylądowała w szpitalu. Jeździłam do niej codziennie.
I któregoś dnia wracam, a tu psa nie ma.
Mojej matce nie chciało się wyjść z psem i samą ja wypuściła na dwór.
Pies nie wrócił.
Szukaliśmy kilka dni, bezskutecznie.
Mam tylko nadzieję, że w dobre ręce trafiła.
Od kiedy mieszkam u siebie, zawsze mam koty. Nawet trzy na raz mi się trafiły. Kiedy już miałam swoją rodzinę, postanowiliśmy wziąć kota.
Powiedziałam o tym babci to się zmartwiła. To co pyta, w bloku myszy macie? hehehe Nie, nie, mówię, kota do głaskania i na zdrowie. A, jak na zdrowie to czarnego kota babcia kazała wziąć. Zamówiliśmy. Kotka się okociłą i kot do wzięcia był bury, ale z długim włosem. No śliczny. To wzięliśmy. Za jakieś dwa lata, dzwoni ciotka, że jest czarny kot. Na pewno czarny i kotka, jak chciałam. Miał biały kołnierz i na nosie białą plamkę, ale ogólnie czarny i ciotka na takie drobiazgi nie zwróciła uwagi, też coś. Po jakimś czasie okazało się, że to kot nie kotka i w dodatku groźny, agresywny, rzucał się na kićkę, choć wykastrowany. Dostał ksywkę: Bandyta hehe.
Trzy lata temu byliśmy na wakacjach u rodziny na wsi i kotka się okociła. Gospodarze pytali wszystkich kto chce kota, a te co zostaną do Wisły pójdą. Wszyscy wzięli, wzięliśmy i my.
Kiciusia nazwaliśmy Farciara. Tak zupełnie beztrosko jaj nie było, Bandyta na nią polował. Bała się po podłodze chodzić. Ale już sobie biega, hasa i szaleje. Jest naszą wielką radochą.
I kocha nas, to widać po szczęśliwej minie :-D
Za młodu miałam też myszki i szczura. Nie wiem skąd takie pomysły. Muszy jak myszy nic takiego ale szczur wzbudził moje uznanie. Co za pomysłowość, co za spryt, co za inteligencja. Nazywaliśmy go Książe. Miał taką dumę, umiał postawić na swoim hehe.
Zginął niespodziewanie w paszczy wielkiego psa, uj
PS. Przypomniało mi się, gryzonie były po to, żeby matka nie właziła do mojego pokoju hehehe
OdpowiedzUsuńPięknie napisałaś o swoich zwierzaczkach, a kicia na zdjęciach wymiata :)
OdpowiedzUsuń