piątek, 10 lipca 2015

Warsztat cz.1

  Pozbierałam się już po pięciodniowym warsztacie Taoistycznego Tai Chi w Krakowie. Wczoraj spałam dużo taka mnie słabość ogarnęła. Tak większość ludzi reaguje po 5 dniach ciężkiej pracy, a ćwiczenia od 10 rano do 10 wieczorem można do takich zaliczyć mimo przerw i odpoczywania częstego. Upał był wielki więc dodatkowo byliśmy wymęczeni porządnie.
    Po wypadku to był mój już 3 warsztat. Cenię sobie bardzo takie wydarzenia bo zmuszają do wysiłku, którego efektem jest przełamanie pewnych barier. Poruszenie części ciała, które na ogół są nie używane a więc zastałe, sztywne co powoduje z czasem ograniczenia w ruchu, zwyrodnień i niedołężności.
    Dla mnie, dużo ćwiczeń było jedyną szansą powrotu do normalnego funkcjonowania. Ponieważ miałam poważne kłopoty z koordynacją, równowagą, stabilnością wykonywanie jakichkolwiek ćwiczeń było dla mnie wyzwaniem. Dodatkowo wszystko mnie bolało. Najsilniej do dziś, utrzymuje się ból w lewej części ciała i w kręgosłupie lędźwiowym. Ortopeda wspominał nawet o operacji bo to już tyle czasu niezmiennie boli. Na szczęście nie opuszcza mnie nadzieja, życzliwość i wsparcie ludzi co nie pozwala się poddać. W największej mierze jednak odnoszone sukcesy, postępy napędzają moje koło życia. A jest to możliwe dzięki temu, że co jakiś czas wysilam się ponad miarę co powoduje, że robię krok milowy do przodu. W Taoistycznym Tai Chi znalazłam ukojenie dla swojej duszy i dla ciała. Dzięki powolnemu obracaniu kręgosłupa i rozciąganiu zaczęłam być coraz bardziej samodzielna. Tak praca powoduje dotlenienie, ukrwienie komórek więc ogólnie lepsze samopoczucie a nawet szczęście :-D
     Z wielką radością pojechałam na warsztat, który prowadził ziomal Pana Moy czyli rodowity Chińczyk, spodziewając się kolejnych postępów w wychodzeniu z kalectwa. No i się nie pomyliłam.
hehehe. Dodatkowo ucieszyłam się kiedy zobaczyłam, że pomaga w warsztacie Niemka, instruktorka, która opiekowała się mną w zeszłym roku. Pamiętała mnie i Ona też się bardzo ucieszyła na mój widok. Ogólnie ćwiczenia dla wszystkich są takie same, ale jeśli są jakieś trudności to instruktor pomaga je dopasować indywidualnie. I tak np. zwiększa krok, zmniejsza kąt między stopami itp. Niesamowite jest to, że różnica 2-3 cm. może mieć aż tak ogromne znaczenie. Dlatego bardzo cenne są uwagi doświadczonego instruktora.
      Już pierwszego dnia, zgłosiłam, że coś kłuje w kolanie. Tony podszedł z kijkiem, popatrzył jak ćwiczę i postukał w kolano. Nie zrozumiałam o co chodzi, podciągnęłam nogawkę i dalej nic nie widzę. Kazał porządnie wyprostować nogę. W ogóle nie zwróciłam uwagi na to, nie czułam, że jest luźna, myślałam, że noga jest prosta jak trzeba, a okazało się, że musi być bardziej wyprostowana. Taka drobna rzecz, a zmieniła diametralnie moją postawę a co za tym idzie komfort.
     Od tego momentu, instruktorka z Niemiec zaczęła się mną zajmować. Kolejne ćwiczenie podstawowe robiliśmy wszyscy a ja dostałam lepszą wersję od Cerstin. Kiedy stanęłam przy barierce, żeby się nie przewrócić, ucieszyłam się, że to łatwiej będzie, tymczasem nie było łatwiej, to było coś strasznego. Zrobiłam dwa razy i łza mi pociekła ogromna po poliku. Nie płaczę już od 4 lat, mam zablokowane kanaliki, badanie robiłam a tu nagle leci łza. Taki to był wysiłek. Emocje pewnie też. Powiedziałam, że nie mogę tego robić, że to dla mnie za trudne, za ciężkie. I tu usłyszałam, że Ona to wie, że rozumie jakie to trudne, ale nie ma innego wyjścia, muszę to robić bo to mnie usprawni, to mnie wyzwoli od bólu. Cerstin powiedziała, że mnie pamięta z zeszłego roku, że zrobiłam ogromny postęp i że wie, że dam radę. Kazała sobie obiecać, że powoli będę zwiększać ilość powtórzeń aż do 30 dziennie. ????!!!!! Chyba w amoku jakimś to przyrzekłam. Ja zrobiłam dwa.
      Wieczorem tego dnia zrobiłam 5. Poprosiłam o zdjęcie, żeby mieć dowód na to. Nadal trudno mi w to uwierzyć. Ja to zrobiłam, niesamowite. Naprawdę jeszcze zatańczę na weselu u moich dzieci.


 
Na drugi dzień ruszyć się nie mogłam, miałam straszne zakwasy w udach. To najlepszy dowód, że nogi się wzmocnią i nabiorą ładnych kształtów przy okazji. Co dla mnie jako kobiety jest to dodatkowa wartość i motywacja do ćwiczeń. hehehe
Syn dał jeszcze 2 dni na odpoczynek i będzie pilnował, żebym słowa dotrzymała. Żebym była zdrowsza, ładniejsza czyli szczęśliwsza. Instruktorzy zaoferowali swoją pomoc i wsparcie, żebym tylko przychodziła na zajęcia. Będę przychodziła, cenię Tai Chi Mistrza Moy, wierzę w efekt i już kiedyś postanowiłam, że będę szczęśliwa a to jest moja droga.....
 Ćwiczenie kolejne zalecił już sam Tony ale to już następnym razem. W ogóle mam tyle wrażeń z Krakowa, że muszę o tym napisać
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz