poniedziałek, 10 sierpnia 2015

no wreszcie jest..pitu, pitu hehehe

    A jednak rozmowa, która sprowokowała nieoczekiwane wspomnienia, podziałała terapeutycznie.
Przeżyte rozpaczliwe sytuacje, powodowały w dorosłym życiu strach co będzie jutro, a jeszcze większy strach, że coś strasznego......
     Zaowocowało to ciągłym planowaniu, co jutro, co potem, co trzeba jeszcze zrobić.
Ufff.
Moi znajomi często narzekali, że trzeba już podjąć decyzję co zrobimy jutro, w wolny dzień np.
Nie mogłam tego zrozumieć.
No jak to, ktoś nie wie co chce robić.
Do głowy mi nie przyszło, że ktoś chce jutro odpocząć a jak, to się okaże jutro na co będzie miał ochotę.
Niepojęte dla mnie.
I jeszcze nie raz słyszałam, że trochę spontaniczności powinnam z siebie wykrzesać.
Też coś.....
Dopiero odkryłam, że moje planowanie, to lęk przed niemiłymi niespodziankami.
    Jednak dobrze, że wreszcie odnalazłam przyczynę w przeżyciach z dawnych lat i jaki to daje teraz efekt.
    Jak się coś pozna i zrozumie to już krok tylko aby to zmienić, jeśli to "coś' utrudnia teraz życie.
Zwłaszcza, że już potrafię prawie we wszystkim znaleźć pozytywne strony. Dwa, że mam nadzieję a nawet pewność, że tam Górze mnie lubią i krzywdy mi nie dadzą zrobić. Trzy postanowiłam być szczęśliwa i tu spontaniczność jest niezbędna.
Ogólny zarys i cel jest oczywiście konieczny ale szczegółów nie ma co obmyślać, bo nie ma co marnować energii na rozmyślania czy to się uda, czy tamto i jeszcze jak będzie lepiej itp.. Na dokładkę, to niedopracowanie spowoduje, że zrobi się to co akurat najbardziej będzie nam pasowało czyli będziemy kreatywni. A to, jak mówi mój ukochany Nauczyciel, jest szczęście.
hehehe
     I w związku z tym, wczoraj zadziałałam spontanicznie.
Przez ten upał nic mi nie szło rano i nie pozbierałam się wcześnie na działkę. Mimo wszystko, postanowiłam pojechać, zwłaszcza, że klimatyzacja jest w kolejce.
Chciałam jechać o 13, późno, bo z przesiadkami i godzinę trzeba na dotarcie, a jeszcze spóźniłam się na kolejkę 3 minuty.
No jasna.....
Ale postanowiłam, że pojadę, bo i tak tam milej niż w mieście. Rozłożyłam się na ławce i opalałam.
Hehehe
Na działkę dotarłam mocno po południu, na kawkę. hehe  Naprawdę byłam bardzo zadowolona z wyprawy innej niż zazwyczaj.
Odwiedził mnie kot, bażant, sójka..
Bardzo przywiędły dziadkowe ulubione amarantusy więc je podlałam i mam nadzieje, że nacieszą nasze oczy na jesieni.
A w sobotę skończyłam sweter na zimę. Byłam ciekawa jak wyjdzie, więc mimo 40 stopni mogę podziwiać swoje dzieło sztuki.
Zrobiłam zdjęcie i chowam.
Już się napatrzyłam, aż mi słabo

1 komentarz: