Nie cierpiałam chodzić do przedszkola. Raz, że nie znosiłam jeść kaszy manny, dwa leżakowania a przede wszystkim bałam się. Ryczałam w kołnierz cioci aż obiecała, że mnie odbierze. Odbierała, aż dziadek się zobowiązał, że będzie to robił. Inaczej nie byłoby siły, która by mnie zmusiła do pozostania w przedszkolu.
No cóż, kwestię wspomnień mam już prawie zamkniętą. Zrobię jeszcze pamiątkowego posta z moimi Siekierkami, bo jest jeszcze dom w którym mieszkałam i uliczka jak za dawnych lat. Ale to już niedługo na pewno, wyprowadziła się moja siostrzenica więc jest tam pusto. Dookoła już stoją wille albo nowoczesne osiedla. I tak długo się zachowało to miejsce, chyba czeka, aż zrobię zdjęcia i napiszę posta, mojej historii nie będzie w żadnej książce. I na pewno będzie w niej opowieść o dziadku z którym robiłam dużo wspaniałych rzeczy, a na pewno niezwykłych hehehe.
Ponieważ obiecałam sobie, że w miarę możliwości popatrzę na świat normalnie, zobaczyłam, że rozwinęła się końcówka mieczyka, którą włożyłam do wody bo mi było szkoda wyrzucić.
Bardzo mnie to cieszy, bo myślałam, że nic z niego nie będzie.
Właśnie dlatego, że próbuje się robić coś niekoniecznie pewnego jest szansa, że osiągniemy sukces.
Na ostatnich warsztatach, obiecałam robić 30 razy pewne ćwiczenie codziennie. Strasznie to mnie męczy ale obiecałam więc to robię. Co prawda nie jest to w ogóle bez sensu, wierzę w zdrowotne korzyści tai chi, ale wiadomo 100% pewności nigdy nie ma. Zwierzając się z uciążliwości ćwiczenia, usłyszałam, żeby może sobie zmniejszyć ilość czy częstotliwość. Bardzo to zachęcające bo miałabym siłę chodzić np. na zajęcia codziennie. Po przemyśleniu zdecydowałam, że jednak nie odpuszczę dopóki mogę się z łóżka podnieść. Pewnie po roku z takiego odpuszczania sobie zostałoby z 10 donju albo jeszcze mniej a tak po roku będę lepiej się czuć albo przynajmniej będę miała świadomość, że zrobiłam wszystko. Czyli na pewno lepiej mi będzie na głowę a i wzmocnię się na tyle, że będę mogła robić 30 donju i chodzić na zajęcia bez problemu :-)
Czasem trzeba się zmusić, wierzę w to, że warto!
Jednak są dylematy, zwłaszcza, ze z jednej strony prawdą jest, że można osiągnąć cel bo się coś zrobi w tym kierunku a druga prawda jest taka, że co się nie zrobi i tak wyjdzie co ma wyjść. Może trzeba podjąć decyzję i nie mieć potem pretensji do nikogo.
Uświadomiłam sobie przy tej okazji, że lubimy, żeby nam się samo dobrze podziało. Na ogół jesteśmy niezadowoleni, nieszczęśliwi, ze coś się stało bądź nie stało ale w ogóle nie łączymy tego z naszym działaniem. No wypisz wymaluj czekamy na cud. A ja się martwiłam, że to ja tak mam. To znaczy miałam. Oczywiście wierzę w cuda ale teraz już wiem, że w dużym stopniu, my sami mamy wpływ na sukces.
Oczywiście czasem się ma pretensje do losu. Trudno nie mieć, kiedy się całkowicie nie powodzi. Teraz, kiedy już mi trochę deprecha minęła, myślę, że rzeczywiście stało się co się miało stać, żebym stała się takim a nie innym człowiekiem czyli wspaniałym człowiekiem hehe. Nieszczęścia to niekoniecznie jest kara to może wydobyć z nas dobre cechy, to co jest podstawą naszego istnienia.
Tak zwyczajnie to może jutro coś napiszę hihihi
Pitu pitu idzie Ci co raz lepiej a i tak pięknie wplotłaś ważne sprawy :)
OdpowiedzUsuń