środa, 19 sierpnia 2015

no cud.....

    Marcię zwolnili ze szpitala. Wyniki poprawiły się ogromnie przez ostatnie dni, więc dali lekarstwa do domu. Lekarza gastrologa polecili dobrać dobrego i na stałe, żeby się opiekował i sprawdzał regularnie.
Musi być też zrobione jeszcze jedno, obowiązkowe, przy tej dolegliwości, badanie. Ale to już zdecydowała zrobić za pieniądze w znieczuleniu. Taki luksus, niech ma, złożymy się. To już chyba będzie prezent pod choinkę ? hehehe Ale na pewno warto!
    Wczoraj nieoczekiwanie mieliśmy taki super humor. Wygląda na to, że przeczuwaliśmy, że jest się z czego cieszyć :-)
   Rozbawiły nas wspomnienia min. mojego szpitala, kiedy oprzytomniałam.
Podobno raz pokłóciłam się z siostrą, wręcz ją wyrzuciłam bo mi jeść nie chciała dać. Karmiono mnie strzykawką do żołądka ale troszkę popróbowałam czekolady na gorąco i serka homogenizowanego. Tak mnie zachwyciły te smaki, że dopominałam się o to, kiedy tylko ktoś z rodziny przyszedł. Lekarze zabronili mi jeść normalnie, dziura w gardle czyli tracheotomia stwarzała niebezpieczeństwo zachłyśnięcia. Sistra miała rację, że mi nie dawała, ale ja byłam jakby w szale. Siostra wyszła spłakana. Dopiero na drugi dzień, córka mi powiedziała co zrobiłam i kazała przepraszać biedną Mycię. Oczywiście gorąco przepraszałam. Nigdy nie sądziłam, że będę się wykłócała o jedzenie.
O papierosa to tak, ale o czekoladę ?!
   Po jakimś czasie stało się to przed czym ostrzegali. Mało się nie udusiłam. Już czułam, że to koniec, oczy mi wylazły z orbit. Na szczęście zdążyli z reanimacją. łoj. To jest wspomnienie..
    Moim dzieciom najbardziej zostało w pamięci jak zaczęłam się podnosić, wstawać, chodzić. Podobno poszło z tym bardzo szybko. Miałam taką determinację, że kto tylko przyszedł musiał ze mną chodzić. Najpierw nawet dwie osoby trzymały, żebym ustać mogła. Ale zaraz chodziliśmy, a potem chodziłam po schodach. To było najtrudniejsze, najcięższe, najbardziej męczące ale jak tylko przychodził mój syn, łaził ze mną tam i z powrotem. I tak od schodka do schodka, ruszyłam....
Któregoś dnia, mój syn zażartował: jak wejdziesz na drugie piętro kupię Ci coś tam.... do jedzenia w każdym razie. Mogłam już jeść, tylko po troszku, więc ciągle byłam nienażarta. Wizja jedzenia dodała mi skrzydeł i weszłam. Jeszcze wczoraj mój syn był zaskoczony. hehehe
Na drugi dzień niestety nie dałam rady, ale za parę dni to była już moja norma. Co prawda na pół dnia miałam zajęcie ale ogromnie mnie to wzmocniło. Dzięki temu mogłam wychodzić na dwór, zejść z pierwszego piętra z domu.
     To ja byłam taka dzielna???
     Najwyraźniej to jest moja prawdziwa natura!!! hehehe
Śmiechu do łez dostarczył syn. Na szczęście ze swoich głupotek to i On się śmieje, a to znak, że to wesoły chłopak a nie idiota i zdaje sobie sprawę co robi w dużej mierze ;-)
     Tak, mam się z czego cieszyć!


1 komentarz:

  1. Bo ja tak sobie myślę, że nad Tobą czuwa nie jeden Anioł Stróż ale cały ich zastęp :)

    OdpowiedzUsuń