Mama się ze mnie śmiała na początku, ale zaproponowałam, żeby zagrała z nami i okazało się, ze wcale nie jest lepsza ode mnie, hehe. Zwłaszcza, że Stasio kochany mi podpowiadał co jakiś czas :-)
On w ogóle okazał wielkie serce przy grze. Oczywiście ma ambicję, żeby być najlepszy, więc się obrażał jak mu bardzo nie szło, ale jak czuł się pewnie, podpowiadał, żeby inni też wygrywali. Poleciłam babci brać z niego przykład, :-))).
Moja mama była zdania, że podnosi się kwalifikacje przez podnoszenie poprzeczki, nie ma taryfy ulgowej. Ja, natomiast, uważałam, że nie może grać 6 latek z 60 latkiem jak równy z równym. Wiadomo,że starszy jest sprawniejszy intelektualnie, a przez ciągłe udowadnianie tego, prędzej się dziecko zrazi, albo i w pędzi w kompleksy i skończy się rozwój. Czasem nie biłam pionków tam gdzie bicie miałam, czasem nie pokazywałam, że tu stawiać nie wolno bo zbiję.
Oczywiście co jakiś czas wygrywałam, bo w końcu, musiałam. Nie można przecież ciągle przegrywać, bo nie jest się dobrym partnerem.
Wygrywałam wcale nie łatwo. Te dzieci naprawdę są bystre, grają przecież w szachy.
Co jakiś czas, grając z dziewczynką, musiałam, wręcz, sobie udowodnić, że potrafię wygrać, uff.
Dużo chodziłam po okolicy, bo ruch dla mnie jest konieczny, ale też musiałam spalić kalorie bo szwagier zrobił dla gości tiramisu, ale zapomnieli podać i mieliśmy czym się delektować przez cały pobyt. Nie chciałam sobie odmawiać, bo to jest pyszne, ale myślałam, że robiąc około 5 km. rano i wieczorem spokojnie mogę się delektować.
Niestety badania wykazały, że tłuszcz i cukier odłożył się. Na szczęście tylko na tkance zewnętrznej, nie na na narządach wewnętrznych.
Spacerowanie tam to też czysta przyjemność, taka bujna roślinność o tej porze roku :-)
Pelargonia :-)
Dostałam i prezenty od dzieci, które bardzo sobie cenię.
Najmłodszy Junior narysował dla mnie, bardzo skomplikowaną figurę, nawet powiedział co to, ale zapomniałam. Fakt, że wzbudzają moje uznanie linie, które stykają się idealnie, bez przeciągnięć. Uważam to za wielką precyzję jak na 4 latka, wręcz genialną :-)
Miki bardzo mnie zaskoczyła. Ostatniego dnia na spacerze, przypomniała sobie piosenkę, jaką śpiewałam ze 4 lata temu zabierając ich na spacer. Ogromnie się ucieszyła z tego powodu i śpiewała całą drogę: raz, dwa, lewa, sama, a dalej powtarzając za mną. "Idzie sobie żołnierz" -nie był łatwy do powtórzenia, hehe.
Na obrazku dla mnie narysowała nas obie i w chmurce napisała znajome słowa piosenki.
W dodatku jesteśmy bardzo ładne :-)
hehe, "bardzo" pomagała napisać jej mama
A Stasio dał mi swoją kaczuszkę!!!
Ma miejsce obok mojej poduszki :-)))
Wzruszam się na wspomnienie dzieciaczków, ale łzy nie lecą.
Wczoraj lekarz od rehabilitacji, z którym się znamy z 7 lat, kiedy mu o tym powiedziałam, powiedział: po takim wypadku to naprawdę żaden kłopot. Ludzie po lżejszych doświadczeniach zapadają na ciężkie choroby. Najważniejsze, że ma pani chęć do życia.
Proszę uznać, że tak pani ma, po prostu nie płacze i już.
Dostałam 4 tygodnie, żebym mogła chodzić, żeby mnie mniej bolało.
No tak, jak tu nie kochać takiego lekarza :-))
Fakt, ludzie np. z rakiem muszą żyć i żyją!
Pożegnałam Cagliari z lekkim sercem. Wszystko u nich idzie ku dobremu. To najważniejsze!!
Dziś u nas burzowo i wszystko mnie boli. Powinnam ćwiczyć tai chi, bo po ostatnich zajęciach bardzo odczułam jak jestem zesztywniała. Jednak samo spacerowanie nie daje takiego komfortu jak rozciągnięcie i praca wewnętrzna organów.
Jak nie zacznie lać, to pójdę na zajęcia..... uch ....
:-)))