...... błogości wiele w Nowym Roku !
czwartek, 31 grudnia 2015
poniedziałek, 28 grudnia 2015
Refleksje... i osłonki
Dostałam dużo życzeń: wesołych świąt i refleksji w święta, no i się spełniło.
Takich radosnych świąt to już od dawna nie miałam. Nie dość, że przyszedł do mnie mój ojciec, że były ze mną dzieci, czyli wszyscy Ci co mnie kochają, to nie przyszli Ci, którzy od lat razem ze mną świętowali a wcale niekoniecznie to był szczyt ich marzeń co dawali poznać posobie.
Nie było tych osób, które nie były ze mnie zadowolone bo nieambitna, mięczak, niezdolna intelektualnie, artystycznie, no nie taka najgorsza ale mogło być lepiej. Oczywiście nikt tego wprost nie mówił ale wyczuwałam nieszczerość bo brakowało serdeczności.
Potwierdziła się słuszność takiej hipotezy bo teraz jak nie trzeba to spędzają czas w lepszych towarzystwach.
I fajnie.
Okazało się, że nauka skierowana do Młodego, dotarła do mnie.
Nie mam pragnienia zaspokoić potrzeb ludzi, których kochałam, żeby i oni mnie pokochali. Oni pewnie tego wcale nie potrzebowali zresztą, albo tak im się zdawało. Podobno się nie ceni rzeczy, które łatwo przychodzą, więc nie cenili.
Wreszcie mogę to olać i strasznie się cieszę, że mnie na to stać :-D
Mam taką nadwrażliwość emocjonalną, że wyczuwam na kilometr fałsz, nawet jak ktoś nie zdaje sobie sprawy, że kłamie. Czułam się więc często podle, gorsza.
Nadwrażliwość to było moje przekleństwo.
A teraz już rozumiem, że to dar, że dzięki temu rozumiem dużo, czuję i mam wielkie serce więc mogę pomóc tam gdzie pomoc nie będzie tak oczywista.
A współczucie to jest droga do szczęścia ! :-D
Ale najważniejsze, że dzięki inteligencji emocjonalnej wzrasta moja świadomość.
To jest dopiero droga do szczęścia :-D :-D
I czy ja nie mówiłam, że zamierzam być szczęśliwa ?!
Ale poleciałam po całości hehehe
To ze szczęścia ;-)
O, przypomniało mi się, że nie mogłam załapać co to jest ta błogość.
Aż wreszcie, widok nieba tak mnie urzekł, kopara opadła. Potem jeszcze chyba dwa razy.
Czwarty raz to przeżyłam kiedy się najadłam fest po całodniowej wycieczce hehe
Wesoło sobie gadamy przy stole i moja córka poprosiła, żebym już nie wypominała babci, bo czasem jej robię wielką przykrość. I czy ja bym chciała, żeby Marcia mi tak coś wypominała?
Obruszyłam się, bo przecież ja jestem dobrą mamą!
Co Marcia potwierdziła i dodała jeszcze, że jest ze mnie dumna i że mnie bardzo kocha ale prosi, żeby już nie być złośliwa dla babci.
Pomyślałam sobie, że chodzi o zasadę, nie o to, czy się należy mniej czy bardziej.
Daruję sobie uszczypliwości, już na to mnie stać, i dam taki przykład córce
.
To nie będzie, żadne poświęcenie, zrobię to, bo ją kocham bardzo i
....... siebie :-D
Nawet nie przypuszczałam, że tyle osłonek zrobiła na drutach. Nawet fajnie mi wyszły.:-D
Takich radosnych świąt to już od dawna nie miałam. Nie dość, że przyszedł do mnie mój ojciec, że były ze mną dzieci, czyli wszyscy Ci co mnie kochają, to nie przyszli Ci, którzy od lat razem ze mną świętowali a wcale niekoniecznie to był szczyt ich marzeń co dawali poznać posobie.
Nie było tych osób, które nie były ze mnie zadowolone bo nieambitna, mięczak, niezdolna intelektualnie, artystycznie, no nie taka najgorsza ale mogło być lepiej. Oczywiście nikt tego wprost nie mówił ale wyczuwałam nieszczerość bo brakowało serdeczności.
Potwierdziła się słuszność takiej hipotezy bo teraz jak nie trzeba to spędzają czas w lepszych towarzystwach.
I fajnie.
Okazało się, że nauka skierowana do Młodego, dotarła do mnie.
Nie mam pragnienia zaspokoić potrzeb ludzi, których kochałam, żeby i oni mnie pokochali. Oni pewnie tego wcale nie potrzebowali zresztą, albo tak im się zdawało. Podobno się nie ceni rzeczy, które łatwo przychodzą, więc nie cenili.
Wreszcie mogę to olać i strasznie się cieszę, że mnie na to stać :-D
Mam taką nadwrażliwość emocjonalną, że wyczuwam na kilometr fałsz, nawet jak ktoś nie zdaje sobie sprawy, że kłamie. Czułam się więc często podle, gorsza.
Nadwrażliwość to było moje przekleństwo.
A teraz już rozumiem, że to dar, że dzięki temu rozumiem dużo, czuję i mam wielkie serce więc mogę pomóc tam gdzie pomoc nie będzie tak oczywista.
A współczucie to jest droga do szczęścia ! :-D
Ale najważniejsze, że dzięki inteligencji emocjonalnej wzrasta moja świadomość.
To jest dopiero droga do szczęścia :-D :-D
I czy ja nie mówiłam, że zamierzam być szczęśliwa ?!
Ale poleciałam po całości hehehe
To ze szczęścia ;-)
O, przypomniało mi się, że nie mogłam załapać co to jest ta błogość.
Aż wreszcie, widok nieba tak mnie urzekł, kopara opadła. Potem jeszcze chyba dwa razy.
Czwarty raz to przeżyłam kiedy się najadłam fest po całodniowej wycieczce hehe
Wesoło sobie gadamy przy stole i moja córka poprosiła, żebym już nie wypominała babci, bo czasem jej robię wielką przykrość. I czy ja bym chciała, żeby Marcia mi tak coś wypominała?
Obruszyłam się, bo przecież ja jestem dobrą mamą!
Co Marcia potwierdziła i dodała jeszcze, że jest ze mnie dumna i że mnie bardzo kocha ale prosi, żeby już nie być złośliwa dla babci.
Pomyślałam sobie, że chodzi o zasadę, nie o to, czy się należy mniej czy bardziej.
Daruję sobie uszczypliwości, już na to mnie stać, i dam taki przykład córce
To nie będzie, żadne poświęcenie, zrobię to, bo ją kocham bardzo i
....... siebie :-D
Nawet nie przypuszczałam, że tyle osłonek zrobiła na drutach. Nawet fajnie mi wyszły.:-D
sobota, 26 grudnia 2015
I taki efekt rozmyślań
Wesołych Świąt!!
Zdążyłam zrobić bombkę z Mikołajem, dzbanuszek i świecznik świąteczny. Dostałam stroik piękny i jestem happy hehe
Przede wszystkim dlatego, że dotarł na Wigilię mój tata, całkiem przytomny, że były ze mną dzieci i zaprzyjaźniony z nami muzyk.
Było wesoło, życzliwie, serdecznie :-D
Wszystkim dopisywały humory.
Dostałam też ładną bluzkę i super kapcie z cekinami ( na sylwestra będą jak znalazł, hehe)
Największym prezentem był mój tata. Wygłupialiśmy się, żartowaliśmy i przypomniało mi się, że mój ojciec to ma też chlubne umiejętności z młodości na swoim koncie.
Wspomniałam o tym, że był bokserem. Waga lekko pół śmieszna....tata tak powiedział.
Grał na akordeonie świetnie. (tak słyszałam) samouk. Uświetniał wszystkie uroczystości. Kiedyś wszystkie były z alkoholem więc tym bardziej nie trzeba Go było prosić
Wybitnie rysował. Najlepszy był portret Jego żony, czyli mojej matki. Podzielił zdjęcie na małe krateczki i po kawałku przerysowywał szczegóły, cienie itp. Idealnie wyszło.
Nawet moja babcia miała do niego słabość, mówiła, że On da się lubić. Chociaż kłamstwa nie znosiła.
Miał mocną głowę, nigdy nie był agresywny tylko wesoły (o, podobno poczucie humoru to mam po nim hehe) i od czasu do czasu zaskoczył dobrocią, pomocą niemałą.
I tak jest do dzisiaj.
Tym bardziej mi żal, że takiego człowieka stracę. Znów zaczęłam przypominać, że nie może sobie folgować, że ma rozrusznik, że leki musi brać. O min. przypomniało mi się, że nogę ma przykręconą na platynową śrubę bo mało mu nie urwało na moście jak się wpasował na motorze po pijaku między ciężarówkę a barierę.
Tata absolutnie zabronił pić, palić za kierownicą.
Ooo
Dalej mówię, że On tyle umie zorganizować, taką ma wiedzę jak coś załatwić i jest nam ogromnie potrzebny, nie może nas tak zostawiać. Przecież, mówię, jak będziesz pił to umrzesz zaraz.
Ojciec lekko wzruszył ramionami i mówi: nie umrę. Wszyscy z jego rodziny dożyli góra sześćdziesięciu paru lat. Jemu widoczni pisane długie życie, nie łatwo Go dobić.
O kurka, to też mam po Nim. ;-)
Korzystając z okazji poprosiłam, żeby coś pomógł załatwić synowi, mówię: idź z nim, Ty masz szczęście.
Ojciec się uśmiechnął.
No mam, mówi, ale On jest dorosły. Przecież nie będzie dziadek chodził za Jego sprawami. No tak. Uchachaliśmy się do rozpuku.
Jakby się nad tym zastanowić, też mam szczęście. Może to też po Nim.
Rozbawiliśmy się przy okazji pouczania wnuka przez dziadka.
Słyszę, jak dziadek tłumaczy: nie denerwuj się tak, zobacz ja się nic nie denerwuje, cokolwiek by mi nie powiedzieli ja się tak bardzo nie przejmuję.....
No tak, za to innych szlag trafia hehe
Pasuje to trochę do teori, którą nieraz słyszałam, że nie jest tak jak jest, tylko, tak jak sobie ktoś wyobraża.
A że z zachowania można wysnuć taki a nie inny wniosek, to jednak ten ktoś bierze za to odpowiedzialność. (Nauczyciel tak mówi)
Tego olewactwa po Nim nie mam.
Tak sobie myślę, że na szczęście.
Bo to na pewno nie jest oznaka współczucia.
Asertywność to owszem robienie zgodnie ze swoimi potrzebami, ze swoimi uczuciami ale nie raniąc drugiego człowieka. Jest tu taka subtelna różnica, którą warto zauważyć.
Wszystko zależy od tego czy chce się być zadowolonym na chwilę czy na wieki.
Co się daje to się odbierze prędzej czy później, przecież.
Tata, myśli pewnie, że farta i na tamtym świecie będzie miał.
hehehe, kto wie, kto wie.
Moją matkę strasznie wkurza, że tak się rozwodzimy nad Jego pomaganiem.
Jej zdaniem też by pomogała i chodziła i załatwiała co trzeba, tylko ojcu to zostawiała bo uważała, że zapłacone bo Mu się daje np.... zupę.
Ok. zupa pyszna, nietania, ale za Jego pomoc, za Jego cierpliwość zapłaciłabym krocie, żeby tylko przy mnie był.
Sposób pomagania mojej mamy, absolutnie mi nie odpowiadał.
Np. schodzę po schodach, powolutku, dostawiając nogę do nogi, nie umiałam chodzić na przemian, słyszę: no idź normalnie, dasz radę, po co się tak pieścisz ze sobą? itp....
teraz to już śmiać mi się chce, ale wówczas to błagałam, żeby ojciec przyszedł, mnie zabrał.
Tak sobie teraz myślę, że zapracował na to, że dzieci Go kochają, przyniósł dużo pożytku, okazał dużo serca w pewnych sytuacjach.
Dam Mu spkój
Niech dokończy swoich dni jak Mu pisane, tak jak lubi, na wesoło i bez nerwów.
Mam nadzieję tylko, że się nie nacierpi.
Takie są moje życzenia świąteczne dla Niego.
piątek, 25 grudnia 2015
Wigilia
Wigilia
Tata przyszedł rano.
Usiadł na chwilę i powiedział, że popił ostatnio i czy Mu ...... przebaczę.
Głos mi się załamał
Dziś już zadzwonił podziękować za pudełko ozdabiane decoupage, które dałam też dla Jego znajomej
Miło ich to zaskoczyło.
Dotarł na kolację świąteczną. Przy tej okazji przypomniało się wiele Jego wyjątkowych zdolności.
To nie jest zwykły pijak hehe.
Co za Wigilia :-D
Muszę o niej kiedyś napisać....
Tata przyszedł rano.
Usiadł na chwilę i powiedział, że popił ostatnio i czy Mu ...... przebaczę.
Głos mi się załamał
Dziś już zadzwonił podziękować za pudełko ozdabiane decoupage, które dałam też dla Jego znajomej
Miło ich to zaskoczyło.
Dotarł na kolację świąteczną. Przy tej okazji przypomniało się wiele Jego wyjątkowych zdolności.
To nie jest zwykły pijak hehe.
Co za Wigilia :-D
Muszę o niej kiedyś napisać....
środa, 23 grudnia 2015
Przykład
Ale mam radochę.
Była dziś moja mama odebrać jakieś rzeczy bo na wigilię nie przyjdzie, wyjeżdża do koleżanki.
Przykro mi było jak to powiedział. Pewnie z przyzwyczajenia, rodzina taki dzień powinna spędzać razem, tyle się o tym trąbi.
Ale w sumie to nie byłam zdziwiona, pomyślałam, że trafiło jej się coś fajniejszego, taką ją znam.
Ponieważ przyszła więc zaprosiliśmy Ją. Choć na początku nie chciała to została na sok własnej roboty. Przy okazji podpytałam jak coś tam upiec, poprosiłam o doradzenie w wykończeniu swetra, dałam własnoręcznie ozdobione decoupagem pudełko. Zaczęłyśmy rozmawiać i od słowa do słowa wyżaliła się na mnie. Mniejsza o co konkretnie, nie jest mi potrzebna wiedza czy słusznie czy nie, w każdym razie starałam się wytłumaczyć, oczywiście bez skutku.
W końcu wypaliłam, że to Ona dała mi przykład.
Oczywiście sytuacja była inna ale mechanizm (zachowanie) taki sam.
Matkę zatkało na chwilę. hehe
A potem się uśmiechnęła leciutko.
Poszła sobie, ale uściskałyśmy się serdecznie, pożyczyłyśmy dobrego.
Ogromnie się cieszę, że mi taka riposta przyszła do głowy, że znalazłam podobieństwo między tym co ja zrobiłam a tym co Ona. Trudno było w ogóle wpaść na związek tych rzeczy ale jednak jest.
No po prostu błysnęłam inteligencją. hehe
No nie powiem, fajne uczucie.
Ale najważniejsze, że dzięki temu, mama stała się trochę weselsza.
Bo chociaż mam Jej wiele za złe to jest to dobry człowiek, może bez przesady ale zrobiła bigos w zeszłym roku dla "samotnych matek"na święta, świetnie robi na drutach, nauczyła mnie chodzenia do teatru, jest pracowita. Ale to mamy obie akurat po babci hehe.
Więcej dobrego od Niej nie przejęłam ale ludzie Ją lubią sądzę, że jest uczynna, miła, życzliwa. Tyle, że ambicja jest dla Niej ważna, a tego to ja nie mam. A współczucie, to kiedyś przynajmniej, oznaka słabości dla Niej. Uznawana, więc byłam za mięczaka, zwłaszcza, że współczułam przede wszystkim sobie hehe.
O naśladowaniu przypomniała mi się jeszcze jedna historia.
Kiedyś ojciec o czymś mi opowiadał i na końcu pyta: co On ma zrobić?
Niestety, mówię, że nie wiem, pojęcia nie mam, to od Ciebie zależy.
Uśmiał się
Za jakiś czas znów mnie pyta: co On ma zrobić?
-Nie wiem, zrób jak uważasz, a ja wezmę z Ciebie przykład
Śmiał się ale widziałam jak Mu mina rzednie, aż przestał się śmiać.
No ciekawe czemu?
Tak sobie myślę, że częściej trzeba o tym pomyśleć, że dzieci mogą wziąć z nas przykład.
Okaże się, że wielu rzeczy nie robimy bo to wbrew nam ale jak pomyślimy, że potem, nie ma co mieć pretensji, że dzieciak tak zrobił. Albo wręcz można winić siebie za to, że młody człowiek sobie nie radzi, albo rani kogoś przez egoizmem i głupotę. Częściej się może okazać, że to postępowanie już jest zgodne z nami
Podobno dzieci mają tendencję do naśladowania tego co złe a to co pozytywne to nie (matka tak mówi). Może tak być bo łatwiej i weselej psocić, samo wychodzi.
Ale już starsze dzieci, naśladują wszystko i czerpią przykład podświadomie z rodziców nawet jak nie chcą. Tylko to ukrywają nawet przed sobą, kamuflują to co czują, myślą. Tak słyszałam od psychologa.
Tym bardziej doceniam wagę świadomości.
Co, z czego i dlaczego...... wiedząc o tym uniknie się jakiś traum i trudności, choć trochę.
Po raz kolejny utwierdzam się w przekonaniu, że miałam szczęście, że wychowali mnie babcia i dziadek, nauczyli miłości, dobroci.
Oni tacy byli dla mnie, nie dla siebie
Nawet jakiś czas temu, siostra wspomniała, że zgadzali się w jednym i robili razem, to co trzeba było dla Marzenki hehe
Odpłacałam się sercem do ostatnich ich dni.
No ciekawe, jaki też przykład wezmą dzieci ze mnie.
Teraz to już naprawdę w wielu sprawach mogą. Z ostatnich moich osiągnięć: wiara w siebie, zaufanie do siebie, czerpanie nauki od mądrych ludzi i miłość do siebie.
W tym ostatnim to bardzo dobry jest ich tata, hehe ale nie ma współczucia wiele. Jeszcze nie ma.
Więc póki co, mogą ze mnie śmiało brać przykład.
Współczucie to droga do szczęścia, mam nadzieję, że to we mnie zobaczą.
Nie mogę się oderwać od Sudetów bo tam tak piknie
Była dziś moja mama odebrać jakieś rzeczy bo na wigilię nie przyjdzie, wyjeżdża do koleżanki.
Przykro mi było jak to powiedział. Pewnie z przyzwyczajenia, rodzina taki dzień powinna spędzać razem, tyle się o tym trąbi.
Ale w sumie to nie byłam zdziwiona, pomyślałam, że trafiło jej się coś fajniejszego, taką ją znam.
Ponieważ przyszła więc zaprosiliśmy Ją. Choć na początku nie chciała to została na sok własnej roboty. Przy okazji podpytałam jak coś tam upiec, poprosiłam o doradzenie w wykończeniu swetra, dałam własnoręcznie ozdobione decoupagem pudełko. Zaczęłyśmy rozmawiać i od słowa do słowa wyżaliła się na mnie. Mniejsza o co konkretnie, nie jest mi potrzebna wiedza czy słusznie czy nie, w każdym razie starałam się wytłumaczyć, oczywiście bez skutku.
W końcu wypaliłam, że to Ona dała mi przykład.
Oczywiście sytuacja była inna ale mechanizm (zachowanie) taki sam.
Matkę zatkało na chwilę. hehe
A potem się uśmiechnęła leciutko.
Poszła sobie, ale uściskałyśmy się serdecznie, pożyczyłyśmy dobrego.
Ogromnie się cieszę, że mi taka riposta przyszła do głowy, że znalazłam podobieństwo między tym co ja zrobiłam a tym co Ona. Trudno było w ogóle wpaść na związek tych rzeczy ale jednak jest.
No po prostu błysnęłam inteligencją. hehe
No nie powiem, fajne uczucie.
Ale najważniejsze, że dzięki temu, mama stała się trochę weselsza.
Bo chociaż mam Jej wiele za złe to jest to dobry człowiek, może bez przesady ale zrobiła bigos w zeszłym roku dla "samotnych matek"na święta, świetnie robi na drutach, nauczyła mnie chodzenia do teatru, jest pracowita. Ale to mamy obie akurat po babci hehe.
Więcej dobrego od Niej nie przejęłam ale ludzie Ją lubią sądzę, że jest uczynna, miła, życzliwa. Tyle, że ambicja jest dla Niej ważna, a tego to ja nie mam. A współczucie, to kiedyś przynajmniej, oznaka słabości dla Niej. Uznawana, więc byłam za mięczaka, zwłaszcza, że współczułam przede wszystkim sobie hehe.
O naśladowaniu przypomniała mi się jeszcze jedna historia.
Kiedyś ojciec o czymś mi opowiadał i na końcu pyta: co On ma zrobić?
Niestety, mówię, że nie wiem, pojęcia nie mam, to od Ciebie zależy.
Uśmiał się
Za jakiś czas znów mnie pyta: co On ma zrobić?
-Nie wiem, zrób jak uważasz, a ja wezmę z Ciebie przykład
Śmiał się ale widziałam jak Mu mina rzednie, aż przestał się śmiać.
No ciekawe czemu?
Tak sobie myślę, że częściej trzeba o tym pomyśleć, że dzieci mogą wziąć z nas przykład.
Okaże się, że wielu rzeczy nie robimy bo to wbrew nam ale jak pomyślimy, że potem, nie ma co mieć pretensji, że dzieciak tak zrobił. Albo wręcz można winić siebie za to, że młody człowiek sobie nie radzi, albo rani kogoś przez egoizmem i głupotę. Częściej się może okazać, że to postępowanie już jest zgodne z nami
Podobno dzieci mają tendencję do naśladowania tego co złe a to co pozytywne to nie (matka tak mówi). Może tak być bo łatwiej i weselej psocić, samo wychodzi.
Ale już starsze dzieci, naśladują wszystko i czerpią przykład podświadomie z rodziców nawet jak nie chcą. Tylko to ukrywają nawet przed sobą, kamuflują to co czują, myślą. Tak słyszałam od psychologa.
Tym bardziej doceniam wagę świadomości.
Co, z czego i dlaczego...... wiedząc o tym uniknie się jakiś traum i trudności, choć trochę.
Po raz kolejny utwierdzam się w przekonaniu, że miałam szczęście, że wychowali mnie babcia i dziadek, nauczyli miłości, dobroci.
Oni tacy byli dla mnie, nie dla siebie
Nawet jakiś czas temu, siostra wspomniała, że zgadzali się w jednym i robili razem, to co trzeba było dla Marzenki hehe
Odpłacałam się sercem do ostatnich ich dni.
No ciekawe, jaki też przykład wezmą dzieci ze mnie.
Teraz to już naprawdę w wielu sprawach mogą. Z ostatnich moich osiągnięć: wiara w siebie, zaufanie do siebie, czerpanie nauki od mądrych ludzi i miłość do siebie.
W tym ostatnim to bardzo dobry jest ich tata, hehe ale nie ma współczucia wiele. Jeszcze nie ma.
Więc póki co, mogą ze mnie śmiało brać przykład.
Współczucie to droga do szczęścia, mam nadzieję, że to we mnie zobaczą.
Nie mogę się oderwać od Sudetów bo tam tak piknie
poniedziałek, 21 grudnia 2015
A to ci historia
Od dawna już zbieram się do napisania o moim tacie. Teraz wiem dlaczego z tym zwlekałam, podświadomie wiedziałam, że nie jest tak jak chciałam o Nim napisać, nie jest tak pięknie jak przez chwilę sądziłam.
Na moich oczach, z pijaka stał się naprawdę wspaniałym człowiekiem.
Już chciałam napisać jak to doskonałość, czystość w końcu się ujawnia.
Na pewno to jest w nas, ale niekoniecznie tak szybko, wszyscy, w tym sam zainteresowany, się o tym dowiedzą. hehe
Mój ojciec słynął za młodu, z tego, że mógł bardzo dużo wypić i nie było po nim widać. W związku z tym różnymi sposobami zdobywał pieniądze na to hobby. Oszukiwał ile się da i kogo się da. Np. wypłaty nie mógł do domu przynieść bo go na liście nie umieścili, hehe. Kradł z domu. Kiedyś do malowania wynieśli meble z mieszkania na klatkę, w tym dywan. Dywan zniknął. hehe, Przepadł też pierścionek srebrny, który dostałam od babci, o kur..
Ale kiedy nie pił był serdeczny, pomocny, życzliwy i nawet matka (której wyniósł złoto) mówiła, że gdyby nie pił to byłby dobrym człowiekiem.
Ja z siostrą byłyśmy zakochane w ojcu, bawił się z nami, rysował, bajki opowiadał (hehe dorosłym też opowiadał, widocznie to lubił). Kochamy go bardzo do teraz tym bardziej nam żal, że demon Go opętał.
Kiedy dorosłam pomagałam ojcu finansowo gdy o to poprosił. Spłaciliśmy też Jego długi za co odwdzięczył się dając mieszkanie. Małe, niepełnowartościowe bez centralnego ogrzewania, bez łazienki, na trzecim piętrze w starym budownictwie czyli jakieś szóste w normalnie bez windy (ciężko mi było nosić wózek) ale byliśmy sami.
W obawie, że pieniądze idą na alkohol, robiłam z Nim zakupy, co tylko potrzebował ale do jedzenia, żeby nie głodował. Prośby i namawianie do niepicia szły w eter. Słyszałam, że mi się zdaje, przecież nie pił, że przesadzam i żebym się nie martwiła, wszystko jest dobrze.....
W końcu dostał zawału.
Dostał rozrusznik ale musiał przestać pić.
Przestał.
I rzeczywiście, pokazał swoją wesołą, przyjazną twarz.
Już mogłam dać mu pieniądze bo wiedziałam, że kupi sobie co potrzebuje do jedzenia, do domu bo miał małą rentę i wystarczała mu na opłaty ledwie.
Odwdzięczał się pomagając siostrze przy dziecku, która nie mogła np. nic nosić bo jej uszkodzili kręgosłup przy porodzie a trzeba było do lekarza jechać. Załatwiał w urzędach różne rzeczy, bo miał do tego cierpliwość i wyjątkowego farta.
W końcu, najważniejsze dla mnie, był przy mnie kiedy wylądowałam w szpitalu. Słyszałam, że przyjeżdżał codziennie chociaż byłam nieprzytomna prawie 3 miesiące i lekarze przygotowywali, że już się nie obudzę.
Kiedy jednak oprzytomniałam, znosił moje fochy, uspokajał, woził na badania, gdzie tylko trzeba było, po innych szpitalach, załatwiał karetkę itp.
Prosiłam Go, żeby przyszedł jutro i przychodził, chociaż sam chory był przecież.
Do tej pory słyszę jakie to niezwykłe było co robił.
Ja zresztą pamiętam, jaki On był bliski, jak koił mój ból, moje nerwy.
No niesamowite!!
Kiedy już wróciłam do domu, ojciec zapewniał, że powoli odda mi pożyczone pieniądze bo już ma emeryturę większą.
Nie chciałam, śmiałam się, że już odpracował długi, że już jesteśmy kwita hehe
Ale jeszcze jedna spotkała mnie niespodzianka.
Ojcu się bardzo poprawiło materialnie. Nawet teraz ja pożyczyłam od niego pieniądze. Pierwszy raz w życiu, ale jaja.
Ale mało tego, pożyczył nam małą Toyotę, nawet opłacił ubezpieczenie bo nie mieliśmy na to kasy.
Ja wiem, że kupiła ją Jego znajoma, ale samo to, że pomyślał o nas, o mnie, że będzie wygodniej mnie wozić, że dzieciaki mogą skorzystać bo obydwoje mają prawo jazdy, jest bardzo miłe.
No i właśnie z podziwu chciałam napisać jak ta prawdziwa, doskonała, czysta natura człowieka ujawniła się bo zaczął żyć z pożytkiem dla innych ale właśnie się okazało, że znowu wpadł w cug. Znowu pije.
Jego historia jest potwierdzeniem na to, że prawdziwa, czysta natura jest stała tylko demony targają człowiekiem i zmieniają losy.
Na moim przykładzie sądząc, to czy ktoś sobie z demonami (np. strach) poradzi i kiedy, to zależy od cudu hehe
A tak poważniej myślę, że radzimy sobie tak jaką mamy karmę.
Widocznie moja jest całkiem niezła, bo zmądrzałam, już mnie nie łatwo doprowadzić do rozpaczy, już mogę przynieść dużo pożytku ludziom. Myślę sobie, że naprawdę przynoszę szczęście.
Dzięki temu, że ojciec zaopiekował się mną, że okazał tyle serca, współczucie to nazbierał dobrą karmę i kiedyś Mu się to przyda.
kap, kap, kap
Niestety, sądzę, że długo to już nie potrwa. To jest naprawdę chory człowiek. Ja już Mu nie pomogę, nie mam pieniędzy, żeby poratować jak Mu się skończą, do szpitala nie będę chodzić.... na pogrzeb też nie pójdę
Na moich oczach, z pijaka stał się naprawdę wspaniałym człowiekiem.
Już chciałam napisać jak to doskonałość, czystość w końcu się ujawnia.
Na pewno to jest w nas, ale niekoniecznie tak szybko, wszyscy, w tym sam zainteresowany, się o tym dowiedzą. hehe
Mój ojciec słynął za młodu, z tego, że mógł bardzo dużo wypić i nie było po nim widać. W związku z tym różnymi sposobami zdobywał pieniądze na to hobby. Oszukiwał ile się da i kogo się da. Np. wypłaty nie mógł do domu przynieść bo go na liście nie umieścili, hehe. Kradł z domu. Kiedyś do malowania wynieśli meble z mieszkania na klatkę, w tym dywan. Dywan zniknął. hehe, Przepadł też pierścionek srebrny, który dostałam od babci, o kur..
Ale kiedy nie pił był serdeczny, pomocny, życzliwy i nawet matka (której wyniósł złoto) mówiła, że gdyby nie pił to byłby dobrym człowiekiem.
Ja z siostrą byłyśmy zakochane w ojcu, bawił się z nami, rysował, bajki opowiadał (hehe dorosłym też opowiadał, widocznie to lubił). Kochamy go bardzo do teraz tym bardziej nam żal, że demon Go opętał.
Kiedy dorosłam pomagałam ojcu finansowo gdy o to poprosił. Spłaciliśmy też Jego długi za co odwdzięczył się dając mieszkanie. Małe, niepełnowartościowe bez centralnego ogrzewania, bez łazienki, na trzecim piętrze w starym budownictwie czyli jakieś szóste w normalnie bez windy (ciężko mi było nosić wózek) ale byliśmy sami.
W obawie, że pieniądze idą na alkohol, robiłam z Nim zakupy, co tylko potrzebował ale do jedzenia, żeby nie głodował. Prośby i namawianie do niepicia szły w eter. Słyszałam, że mi się zdaje, przecież nie pił, że przesadzam i żebym się nie martwiła, wszystko jest dobrze.....
W końcu dostał zawału.
Dostał rozrusznik ale musiał przestać pić.
Przestał.
I rzeczywiście, pokazał swoją wesołą, przyjazną twarz.
Już mogłam dać mu pieniądze bo wiedziałam, że kupi sobie co potrzebuje do jedzenia, do domu bo miał małą rentę i wystarczała mu na opłaty ledwie.
Odwdzięczał się pomagając siostrze przy dziecku, która nie mogła np. nic nosić bo jej uszkodzili kręgosłup przy porodzie a trzeba było do lekarza jechać. Załatwiał w urzędach różne rzeczy, bo miał do tego cierpliwość i wyjątkowego farta.
W końcu, najważniejsze dla mnie, był przy mnie kiedy wylądowałam w szpitalu. Słyszałam, że przyjeżdżał codziennie chociaż byłam nieprzytomna prawie 3 miesiące i lekarze przygotowywali, że już się nie obudzę.
Kiedy jednak oprzytomniałam, znosił moje fochy, uspokajał, woził na badania, gdzie tylko trzeba było, po innych szpitalach, załatwiał karetkę itp.
Prosiłam Go, żeby przyszedł jutro i przychodził, chociaż sam chory był przecież.
Do tej pory słyszę jakie to niezwykłe było co robił.
Ja zresztą pamiętam, jaki On był bliski, jak koił mój ból, moje nerwy.
No niesamowite!!
Kiedy już wróciłam do domu, ojciec zapewniał, że powoli odda mi pożyczone pieniądze bo już ma emeryturę większą.
Nie chciałam, śmiałam się, że już odpracował długi, że już jesteśmy kwita hehe
Ale jeszcze jedna spotkała mnie niespodzianka.
Ojcu się bardzo poprawiło materialnie. Nawet teraz ja pożyczyłam od niego pieniądze. Pierwszy raz w życiu, ale jaja.
Ale mało tego, pożyczył nam małą Toyotę, nawet opłacił ubezpieczenie bo nie mieliśmy na to kasy.
Ja wiem, że kupiła ją Jego znajoma, ale samo to, że pomyślał o nas, o mnie, że będzie wygodniej mnie wozić, że dzieciaki mogą skorzystać bo obydwoje mają prawo jazdy, jest bardzo miłe.
No i właśnie z podziwu chciałam napisać jak ta prawdziwa, doskonała, czysta natura człowieka ujawniła się bo zaczął żyć z pożytkiem dla innych ale właśnie się okazało, że znowu wpadł w cug. Znowu pije.
Jego historia jest potwierdzeniem na to, że prawdziwa, czysta natura jest stała tylko demony targają człowiekiem i zmieniają losy.
Na moim przykładzie sądząc, to czy ktoś sobie z demonami (np. strach) poradzi i kiedy, to zależy od cudu hehe
A tak poważniej myślę, że radzimy sobie tak jaką mamy karmę.
Widocznie moja jest całkiem niezła, bo zmądrzałam, już mnie nie łatwo doprowadzić do rozpaczy, już mogę przynieść dużo pożytku ludziom. Myślę sobie, że naprawdę przynoszę szczęście.
Dzięki temu, że ojciec zaopiekował się mną, że okazał tyle serca, współczucie to nazbierał dobrą karmę i kiedyś Mu się to przyda.
kap, kap, kap
Niestety, sądzę, że długo to już nie potrwa. To jest naprawdę chory człowiek. Ja już Mu nie pomogę, nie mam pieniędzy, żeby poratować jak Mu się skończą, do szpitala nie będę chodzić.... na pogrzeb też nie pójdę
sobota, 19 grudnia 2015
Coś wielkiego :-)
Czy mieć poczucie humoru to jednocześnie oznacza, że jest się wesołym człowiekem?
Czy mieć pogodne usposobienie to być optymistą?
Dyskusje na takie i podobne pytania towarzyszyły dziś ozdabianiu bombek. Zdania były podzielone. Sama nie wiem co o tym myśleć bo argumentami były losy ludzi, więc trudno ocenić czy oni wiedzieli co robią? czy nie mylą pojęć?
Chciałam sprawdzić w internecie ale ciągle reklamy wyskakują.
Może poczucie humoru to kwestia inteligencji. Ponuraki dowcipy rozumieją ale niekoniecznie się z nich śmieją. No najwyżej się uśmiechają.
Dzięki żywym rozmowom, wartko upłynęło kilka godzin przy wykończeniu ozdób na choinkę i pod choinkę.
Od połowy października ozdabiam styropianowe bombki metodą decoupage. Zrobiłam 40 bombek, 3 pudełka po kapsułkach do prania, 4 słoiczki po majonezie przy okazji. Słoiki jeszcze lakieruję bo będą z nich świeczniki kolorowe w które się wkłada małe świeczki.
Dzisiaj dopięłam cekieny do bombek a koleżanka zrobiła kokardki. Uff.
Ale dumna jestem z siebie.
Nie potrafię sama zrobić wszystkiego ale to co umiem to jest wielkie osiągnięcie.
Sukces ten jest również sukcesem koleżanki bo mnie do tego namówiła, nauczyła, pomogła i udostępnia sprzęt hehe
Muszę przyznać, że to niesamowite, że trafiłam na tą osobę teraz. Musiałyśmy się już kiedyś spotkać, znaczy w innym świecie hehe. Tu na ziemi od dawna, jak się okazało, jesteśmy niedaleko od siebie.
Okazało się, że mieszkałyśmy niedaleko siebie na Kole, chodziłam na Jej podwórko się bawić bo tam mieszkała moja koleżanka z klasy. Okazało się, zresztą, że drzwi w drzwi z Nią. Chodziła do tej samej podstawówki, tylko do klasy niżej, dlatego się nie poznałyśmy.
Tu gdzie teraz mieszkam ma kwiaciarnię. Przychodziłam tutaj kiedy pracowałam ale zawsze trafiałam na wspólniczkę. Kiedy zaczęłam chodzić po wypadku, w dzień, zaglądałam do salonu pooglądać piękne rzeczy, których tam jest moc.
I tak zaczęłyśmy ze sobą rozmawiać.
Na początek wspólnym zainteresowaniem okazało się tai chi. Koleżanka zaczęła ćwiczyć tam gdzie ja!
W miarę upływu czasu polubiłyśmy się i koleżanka zaczęła mnie wciągać do robienia różnych ozdób, żebym sobie ćwiczyła rękę i nie siedziała sama w domu, hehehe
Na początku nauczyła mnie filcowania. Potem ozdabiałam bombki cekinami (straszna robota dla mnie) potem ozdabiałam jajka, przy okazji powstały jajołki.
Czy mieć pogodne usposobienie to być optymistą?
Dyskusje na takie i podobne pytania towarzyszyły dziś ozdabianiu bombek. Zdania były podzielone. Sama nie wiem co o tym myśleć bo argumentami były losy ludzi, więc trudno ocenić czy oni wiedzieli co robią? czy nie mylą pojęć?
Chciałam sprawdzić w internecie ale ciągle reklamy wyskakują.
Może poczucie humoru to kwestia inteligencji. Ponuraki dowcipy rozumieją ale niekoniecznie się z nich śmieją. No najwyżej się uśmiechają.
Dzięki żywym rozmowom, wartko upłynęło kilka godzin przy wykończeniu ozdób na choinkę i pod choinkę.
Od połowy października ozdabiam styropianowe bombki metodą decoupage. Zrobiłam 40 bombek, 3 pudełka po kapsułkach do prania, 4 słoiczki po majonezie przy okazji. Słoiki jeszcze lakieruję bo będą z nich świeczniki kolorowe w które się wkłada małe świeczki.
Dzisiaj dopięłam cekieny do bombek a koleżanka zrobiła kokardki. Uff.
Ale dumna jestem z siebie.
Nie potrafię sama zrobić wszystkiego ale to co umiem to jest wielkie osiągnięcie.
Sukces ten jest również sukcesem koleżanki bo mnie do tego namówiła, nauczyła, pomogła i udostępnia sprzęt hehe
Muszę przyznać, że to niesamowite, że trafiłam na tą osobę teraz. Musiałyśmy się już kiedyś spotkać, znaczy w innym świecie hehe. Tu na ziemi od dawna, jak się okazało, jesteśmy niedaleko od siebie.
Okazało się, że mieszkałyśmy niedaleko siebie na Kole, chodziłam na Jej podwórko się bawić bo tam mieszkała moja koleżanka z klasy. Okazało się, zresztą, że drzwi w drzwi z Nią. Chodziła do tej samej podstawówki, tylko do klasy niżej, dlatego się nie poznałyśmy.
Tu gdzie teraz mieszkam ma kwiaciarnię. Przychodziłam tutaj kiedy pracowałam ale zawsze trafiałam na wspólniczkę. Kiedy zaczęłam chodzić po wypadku, w dzień, zaglądałam do salonu pooglądać piękne rzeczy, których tam jest moc.
I tak zaczęłyśmy ze sobą rozmawiać.
Na początek wspólnym zainteresowaniem okazało się tai chi. Koleżanka zaczęła ćwiczyć tam gdzie ja!
W miarę upływu czasu polubiłyśmy się i koleżanka zaczęła mnie wciągać do robienia różnych ozdób, żebym sobie ćwiczyła rękę i nie siedziała sama w domu, hehehe
Na początku nauczyła mnie filcowania. Potem ozdabiałam bombki cekinami (straszna robota dla mnie) potem ozdabiałam jajka, przy okazji powstały jajołki.
Jajołki uszczęśliwiły dużo osób, jeszcze dwa czekają do odebrania hehe
Szczerze mówiąc sądzę, że od zawsze miałam sentyment do miejsca pełnego kwiatów, pięknych drobiazgów czyli do kwiaciarni.
Tu zaskoczę koleżankę bo chyba o tym nie mówiłam, pierwsza moja praca była w kwiaciarni.
Kiedy nie chciałam się uczyć, matka kazała iść do pracy i tym sposobem szybko wylądowałam w kwiaciarni bo przyjęli od razu i bez wykształcenia.
Bardzo mi się tam podobało. Pani uczyła robić bukiety, ikebany, wiązanki ślubne, pogrzebowe itp. Nawet kilka kompozycji przeze mnie zrobionych było udanych.
Pamiętam, że trudno mi się nawijało gerbery do wiązanki pogrzebowej, ciągle psułam kwiaty aż właścicielka powiedziała, że od teraz za każdy zniszczony kwiatek potrąci mi z pensji. Od razu się nauczyłam hehe
Ślubną wiązankę zrobiłam koleżance w prezencie bo takie kompozycje mi wychodziły super.
Karierę bukietową przerwałam na czas pracy w banku, ale po jakimś czasie wróciłam do takich klimatów.
Otworzyłam swoją kwiaciarnię.
Niestety okazało się to totalną porażką. Miałam się nauczyć robić piękne kompozycje ale nie miałam od kogo, osoba, która mnie zapewniała o swojej pomocy się wypięła i nie dość, że nie rozwinęłam się w tym temacie to jeszcze straciłam nerwy i pieniądze. Łoj, nie ma co do tego wracać ale najwyraźniej pchało mnie w takie pachnące klimaty i dobrze przeczuwałam, że mi to służyć będzie hehe
Teraz mam swoje miejsce wśród kwiatów w serdecznej, wesołej atmosferze. Robię fajne rzeczy, w dodatku się podobają te drobiazgi mojej produkcji.
Bardzo jestem wdzięczna koleżance za pomoc. Dzięki niej odkryłam nowe pasje, umiejętności i nie czuję się kaleką.
To kolejna osoba, która pomogła mi "rozwinąć skrzydła" . Chociaż nie wie o mnie zbyt dużo jedno co powinna wiedzieć to to, że zrobiła bardzo dobry uczynek pomagając mi hehe
A i namówiła mnie do pisania bloga. Sama to lubi, a w dodatku nasłuchała się na tai chi jak mi pomogły ćwiczenia Mistrza Moy i chciała, żebym się tym doświadczeniem podzieliła z ludźmi, wierzy, że ktoś może z tej wiedzy skorzystać.
Z czasem, na blogu napisałam o prawie wszystkich moich przeżyciach, nie tylko związanych z tai chi i okazało się to świetną terapią.
Wyrzuciłam z siebie co mnie gnębiło i zamknęłam za tym drzwi. Odkryłam swoje "ja", bo pisząc a nie mówiąc, zmuszona jestem przemyśleć i zdać sobie sprawę z wielu zachowań czyli wzrasta moja świadomość. Dzięki temu ogromnie skorzystałam z nauk wspaniałego nauczyciela, Tenzina Wangyala Rinpoche i mogłam odmienić swoje życie.
Ona żyje z pożytkiem dla innych, nie tylko dla mnie.
Mam nadzieję, że ją to cieszy hehe
Wiem, że Ją to cieszy, tylko pewnie nie uważa, że to coś wielkiego.
A to jest coś Wielkiego hehe
środa, 16 grudnia 2015
Kwintesencja ...
Kiedy sobie leżę kłębi się w mojej głowie mnóstwo cennych myli, mądrych sentencji, porad hehe ale kiedy siadam, żeby to sobie zapisać, żeby nie zapomnieć nigdy, pustka..
To znak, że nie ma co się silić i zapamiętywać, ja sobie, po prostu zawsze poradzę.
Na każdą trudność będzie nowa recepta potrzebna z lekarstwem na nią.
Największy sukces mojego pobytu w Jeleniej to przemiana jaka się dokonała w mojej głowie, w moim sercu. Przez to, że byłam samotna, nie miałam z kim gadać musiałam poświęcić czas sobie.
Z wielkiego smutku, żalu powstała silna Marzena.
Odkryłam to co nie dawało mi żyć.
Okazuje się, że paraliżował mnie strach.
Strach przed samotnością.
Więc jednak coś w tym było, że zaopiekowałam się samotnymi matkami, samotnym psem czy kotem.
Przypominam sobie też słowa człowieka, który wmawiał mi, że mam jakieś blokady.
Wyśmiałam go, ale teraz myślę, że rzeczywiście miałam blokady, strach mnie blokował.
Trzeba było prawie trzech tygodni samotności, żeby dokopać się do sedna sprawy, do tego co we mnie siedziało, żeby odkryć prawdę o sobie.
Ufff, bolało potężnie nie raz ale warto było.
Przypominam sobie słowa mojego nauczyciela o tym, że coś nieprzyjemnego może poruszyć człowieka, żeby coś zmienił, żeby coś odkrył, żeby zrobił postępy w rozwoju duchowym, psychicznym. Jak jest dobrze, milutko to co zmieniać. Poogląda się film, poczyta książkę, pójdzie ze znajomymi na piwo, nad czym tu się zastanawiać. Pomyśli się o innych, o tym co się w nas głębiej dzieje, jutro (kiedyś)
Jeśli już coś się zadzieje to jak na ironię, wszyscy się pocieszają, uspokajają, a tu niestety musi zaboleć, żeby ruszyć człowieka, żeby odkrył to co istotne, żeby odkrył jaki jest, co robi, dlaczego myśli tak a nie inaczej bo dzięki temu rozpłyną się trudności i odkryjemy nową wartość życia.
Zrozumiałam wreszcie moją rozpacz, moje nieszczęście.
I świadomość tego pozwoliła się uwolnić.
Wróciłam innym człowiekiem. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że od kilku lat pracuję na tym, żeby wylazła ze mnie prawdziwa istota Marzeny. To nie takie hop siup w moim przypadku.
Pewnie wszystkie straszne rzeczy, których doświadczyłam się na to złożyły.
Ale warto było, niczego nie żałuję.
Nawet po tym sądzę, że Tam na Górze mnie lubią, że pomogli odkryć istotę mojego istnienia.
Strasznie przykre sytuacje musiałam przeżyć, ale zawsze ktoś życzliwy znalazł się koło mnie i wyciągnął z dołka aż doszłam do momentu, w którym sama dałam sobie radę.
Teraz to ja mogę już pomagać innym, bo mam dużo współczucia, zrozumienia, a w dodatku już jestem mądra więc nie zaszkodzę.
Teraz mogę pokazać na co mnie stać .. i to nie jeden raz
Pierwszy raz ufam sobie !
Hehe, nie jest tak, że nic mnie już nie zaboli, przecież musi boleć jeśli zgubię drogę, żeby odnaleźć trop. Ale przez to wszystko nabawiłam się takiej umiejętności, wiary w to, że zawsze to co spotyka mnie ma sens, jest pożyteczne, żeby się doskonalić, więc bardzo cenne. Dlatego już mi nie straszne co będzie jutro, a w dodatku mam na tyle otwarty umysł, że w każdej sytuacji znajdę powód do radości.
(nie wiem po jakich to proszkach, hehehe, ale niezłe co )
To znak, że nie ma co się silić i zapamiętywać, ja sobie, po prostu zawsze poradzę.
Na każdą trudność będzie nowa recepta potrzebna z lekarstwem na nią.
Największy sukces mojego pobytu w Jeleniej to przemiana jaka się dokonała w mojej głowie, w moim sercu. Przez to, że byłam samotna, nie miałam z kim gadać musiałam poświęcić czas sobie.
Z wielkiego smutku, żalu powstała silna Marzena.
Odkryłam to co nie dawało mi żyć.
Okazuje się, że paraliżował mnie strach.
Strach przed samotnością.
Więc jednak coś w tym było, że zaopiekowałam się samotnymi matkami, samotnym psem czy kotem.
Przypominam sobie też słowa człowieka, który wmawiał mi, że mam jakieś blokady.
Wyśmiałam go, ale teraz myślę, że rzeczywiście miałam blokady, strach mnie blokował.
Trzeba było prawie trzech tygodni samotności, żeby dokopać się do sedna sprawy, do tego co we mnie siedziało, żeby odkryć prawdę o sobie.
Ufff, bolało potężnie nie raz ale warto było.
Przypominam sobie słowa mojego nauczyciela o tym, że coś nieprzyjemnego może poruszyć człowieka, żeby coś zmienił, żeby coś odkrył, żeby zrobił postępy w rozwoju duchowym, psychicznym. Jak jest dobrze, milutko to co zmieniać. Poogląda się film, poczyta książkę, pójdzie ze znajomymi na piwo, nad czym tu się zastanawiać. Pomyśli się o innych, o tym co się w nas głębiej dzieje, jutro (kiedyś)
Jeśli już coś się zadzieje to jak na ironię, wszyscy się pocieszają, uspokajają, a tu niestety musi zaboleć, żeby ruszyć człowieka, żeby odkrył to co istotne, żeby odkrył jaki jest, co robi, dlaczego myśli tak a nie inaczej bo dzięki temu rozpłyną się trudności i odkryjemy nową wartość życia.
Zrozumiałam wreszcie moją rozpacz, moje nieszczęście.
I świadomość tego pozwoliła się uwolnić.
Wróciłam innym człowiekiem. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że od kilku lat pracuję na tym, żeby wylazła ze mnie prawdziwa istota Marzeny. To nie takie hop siup w moim przypadku.
Pewnie wszystkie straszne rzeczy, których doświadczyłam się na to złożyły.
Ale warto było, niczego nie żałuję.
Nawet po tym sądzę, że Tam na Górze mnie lubią, że pomogli odkryć istotę mojego istnienia.
Strasznie przykre sytuacje musiałam przeżyć, ale zawsze ktoś życzliwy znalazł się koło mnie i wyciągnął z dołka aż doszłam do momentu, w którym sama dałam sobie radę.
Teraz to ja mogę już pomagać innym, bo mam dużo współczucia, zrozumienia, a w dodatku już jestem mądra więc nie zaszkodzę.
Teraz mogę pokazać na co mnie stać .. i to nie jeden raz
Pierwszy raz ufam sobie !
Hehe, nie jest tak, że nic mnie już nie zaboli, przecież musi boleć jeśli zgubię drogę, żeby odnaleźć trop. Ale przez to wszystko nabawiłam się takiej umiejętności, wiary w to, że zawsze to co spotyka mnie ma sens, jest pożyteczne, żeby się doskonalić, więc bardzo cenne. Dlatego już mi nie straszne co będzie jutro, a w dodatku mam na tyle otwarty umysł, że w każdej sytuacji znajdę powód do radości.
(nie wiem po jakich to proszkach, hehehe, ale niezłe co )
tak mi się przypomniało, trochę od czapy, że życzyć komuś dobrze to w sumie pożyczyć źle, bo wtedy zmuszony będzie odkryć szczęście na zawsze nie tylko na chwilę
życzyć komuś źle, to chwilowo może mu być dobrze
taki paradoks
jeśli nie jesteśmy pewni co komu życzyć to lepiej w ogóle o nim nie myśleć, tak wydarzy się to co się ma wydarzyć (jakie jest jego przeznaczenie, jaka karma)
mi np. wyrósł kręgosłup ze stali, jak śmieje się moja koleżanka, która zna mnie od wypadku i obserwuje moje postępy. Coś w tym jest. Prawdziwa istota człowieka jest czysta i doskonała
(jak twierdzi Tenzin, a ja Mu wierzę) i jest STAŁA
Zmieniają się tylko demony, które ją otaczają (np. nawyk, egoizm, strach itp.)
( to ja tak twierdzę, na razie, hehe)
I mój kręgosłup na tyle się wzmocnił, że demony przeciętne się potłuką próbując zagrozić mojemu "ja"
Rano jest, spać nie mogę, ale mam nadzieję, że napisałam z sensem, w każdym razie na pewno sensownie myślałam hehe
Słońce zaświeciło dla mnie nie raz
Sanatorium przyniosło mi nadspodziewane korzyści.
Przede wszystkim bardzo mi posłużyło skumulowanie wielu zabiegów. Myślę, że dzięki temu zelżał ból w biodrach. Okazało się, że trzeba te miejsca rozgrzewać więc najlepiej mi się robiło po kąpielach borowinowych i solankowych.
Personel był bardzo życzliwy, serdeczny, pomagali mi we wszystkim. Jakiś sentyment mieli do mnie hehe.
Chodziłam na długie spacery, miałam czas pogapić się na niebo, na góry czyli nacieszyć oczy pięknym światem.
Myślę, że mój dobry stan zdrowia zawdzięczam pogodzie, słoneczku i ciepłu.
Bo od wczoraj znowu ledwie chodzę. Przykro, bo wczoraj prowadziłam pierwsze zajęcia po przerwie i ledwie stałam, buu
I tak ćwiczenia Pana Moy lepiej mi wychodzą niż chodzenie :-D
O korzyściach napiszę jeszcze bo to muszę uwiecznić.
Tylko nie wiem jak hehe bo to nie takie zwykłe przeżycia były....
Haj :-)
Wracając do Warszawy sudeckie słonko dało na siebie popatrzeć ostatni raz
Przede wszystkim bardzo mi posłużyło skumulowanie wielu zabiegów. Myślę, że dzięki temu zelżał ból w biodrach. Okazało się, że trzeba te miejsca rozgrzewać więc najlepiej mi się robiło po kąpielach borowinowych i solankowych.
Personel był bardzo życzliwy, serdeczny, pomagali mi we wszystkim. Jakiś sentyment mieli do mnie hehe.
Chodziłam na długie spacery, miałam czas pogapić się na niebo, na góry czyli nacieszyć oczy pięknym światem.
Myślę, że mój dobry stan zdrowia zawdzięczam pogodzie, słoneczku i ciepłu.
Bo od wczoraj znowu ledwie chodzę. Przykro, bo wczoraj prowadziłam pierwsze zajęcia po przerwie i ledwie stałam, buu
I tak ćwiczenia Pana Moy lepiej mi wychodzą niż chodzenie :-D
O korzyściach napiszę jeszcze bo to muszę uwiecznić.
Tylko nie wiem jak hehe bo to nie takie zwykłe przeżycia były....
Haj :-)
Wracając do Warszawy sudeckie słonko dało na siebie popatrzeć ostatni raz
Wyrwałam obrazki z serwetek do decoupage jak zamierzałam hehe
poniedziałek, 14 grudnia 2015
To było przeżycie
Wylądowałam w pokoju z babcią 75 lat. Generalnie jestem dobrze nastawiona do babć ale po doświadczeniach ze szpitala obawiałam się, że może być trochę głucha i słuchać Radia Maryja głośno, łoj. Na szczęście pani okazała się całkiem sprawna i "normalna". Szybko okazało się, że kobitka ma swoje wady. Co i rusz to czegoś nie mogła, nie chciała, nie rozumiała moich próśb ale w miarę możliwości chodziłam z nią do Cieplic coś kupić, na spacerki małe. Zachęcałam ją do samodzielności większej, do ruchu wzmożonego bo tak sobie myślałam, że mogłaby tylko nie chce. Trochę mnie to irytowało bo nie lubię takich, co zawsze "wiedzą lepiej". Często dostawałam piany na usta słysząc jak to za komunizmu było dobrze.
Mimo wszystko jakoś tam sobie radziłyśmy i pomagałyśmy. Np. pani poprosiła, żebym włączała jej ulubione programy "rolnik szuka żony" albo "sprawę dla reportera". Włączałam, pogłaszałam telewizor i siedziałam w toalecie i pisałam pamiętnik.
Do pisania pamiętnika zachęciła mnie moja Marcia, żebym ćwiczyła rękę i notowała co mi się wyda ważne. No owszem, miałam całkiem ciekawe spostrzeżenia tylko, że teraz nie mogę rozczytać co nabazgrałam hehe
W każdym razie starałam się aby ten wyjazd przyniósł mi korzyści więc nie wdawałam się w dyskusje, który mogły przysporzyć nerwów. Któregoś razu, towarzyszka się rozkręciła i zaczęła opowiadać o swoim życiu. Tzn. opowiadała mi wcześniej ale na zasadzie jakie ma dobre dzieci, ile fajnych miejsc zwiedziła i że nigdy się nie kłóciła z mężem, no tylko pozazdrościć. A tymczasem okazało się, że nie kłóciła się bo się do siebie nie odzywali prawie bo on się obrażał, że dzieci i wnuki odwiedzają i pomagają załatwić różne rzeczy, wożą ją do lekarza, zapraszają na obiad w niedzielę, ale generalnie jest sama od 18 lat, kiedy mąż umarł.
Serce mi się ścisnęło, zrozumiałam czemu babcia tak się czasem rozczula nad sobą, wspomina dobre dla niej czasy, odczuwa trudności związane z wiekiem tak boleśnie. Radzi sobie ale już się boi jak zaniemoże. Boi się samotności. Sama ledwo tyłek targam ale herbatkę jej zrobiłam i pozwoliłam się wyżalić.
W nocy mnie obudziła. W pierwszej chwili chciałam ją uspokoić i położyć spać po prostu ale tak sobie pomyślałam, że coś się jej przypomniało i smutek spać nie daje, chciałam, żeby się wygadała, to czasem pomaga ukoić serce. Babcia usiadła obok mnie i pokazuje, ze ręka jej "lata". Nie zrobiło to na mnie wrażenia bo noga "latała" kiedyś więc wiem, że samo przechodzi. O coś zapytałam i okazało się, że babcia nie może mówić. A akurat tego dnia czekając na zabieg, przeczytałam ulotkę informującą o poważnych konsekwencjach takich zaburzeń. Narobiłam rabanu, wezwałam pomoc, zabrali ją do szpitala o 3 w nocy. Na drugi dzień okazało się, że pani miała udar mózgu i gdyby nie szybka reakcja to w najlepszym razie byłaby sparaliżowana.
No nie powiem, dumna byłam z siebie, podziękowań od pani i jej córek, które przyjechały było moc, a lekarze gratulowali uratowania życia. Poczułam się jak bohater hehe. Tzn. myślę, że tak się czują bohaterzy, bo tego to ja nie wiem tak na pewno, pierwszy raz zostałam bohaterem.
Kuracjusze generalnie ubolewali nad tym, że pani zapłaciła za sanatorium i nie skorzystała. Kasa zmarnowana. A ja wiem, że jest inaczej, że ta babcia miała szczęście, że przyjechała, że ja przeczytałam tą ulotkę i wezwałam pomoc, przecież jeśli ona mieszka sama, to rano już byłaby sztywna. A tak to już mówiła kiedy ją odwiedziłam w szpitalu i obiecała, że zamieszka z rodziną.
Córki na pewno są kochane i dopilnują, żeby babcia nie unosiła się honorem tylko pozwoliła się sobą zaopiekować.
No proszę, kto by pomyślał, uratowałam komuś życie. Że też ja sama tego dożyłam hehe
Tak sobie myślę, że może to będzie moje nowe zajęcie hehe. Na pewno przynoszę szczęście.
A jednak, uszczęśliwiam na siłę, czy ktoś chce czy nie chce, no chyba, że sobie ktoś zapracował na zupełnie inny los. Ale ja takich nie znam .
Teraz już wiem, że szczęście to nie jest to co człowiek uważa za szczęście. Dopiero po jakimś czasie okazuje się, że nie powiodło się to co chcieliśmy osiągnąć bo to byłaby tylko chwilowa radość a dostajemy coś innego fantastycznego.
Tylko trzeba na to zwrócić uwagę !
Ponieważ babcia już nie wróciła do sanatorium, miałam pokój tylko dla siebie. Taka nagroda hehe
Dzięki temu mogłam myśleć i nie myśleć jednocześnie czyli pomedytować, czytać, jeździć na wycieczki po Sudetach w dni wolne od zabiegów. Zakochałam się w tym regionie. 4000 tysiące zamków do zwiedzania.
Byłam min w Książu, Dreźnie, Krzeszowie nasłuchałam się historii, legend, dowcipów.
żarcik o teściowej:
Syn opowiada matce jaką to wspaniałą, mądrą, piękną dziewczynę poznał i chce się z nią ożenić.
Matka chce ja poznać.
Syn zaprasza ją na przyjęcie na którym ma być jego wybranka i inne koleżanki....
Matka pokazuje, że to ta.
Syn uradowany, pyta, jak poznała
Matka na to: a bo już mnie wkurwia .
Mimo wszystko jakoś tam sobie radziłyśmy i pomagałyśmy. Np. pani poprosiła, żebym włączała jej ulubione programy "rolnik szuka żony" albo "sprawę dla reportera". Włączałam, pogłaszałam telewizor i siedziałam w toalecie i pisałam pamiętnik.
Do pisania pamiętnika zachęciła mnie moja Marcia, żebym ćwiczyła rękę i notowała co mi się wyda ważne. No owszem, miałam całkiem ciekawe spostrzeżenia tylko, że teraz nie mogę rozczytać co nabazgrałam hehe
W każdym razie starałam się aby ten wyjazd przyniósł mi korzyści więc nie wdawałam się w dyskusje, który mogły przysporzyć nerwów. Któregoś razu, towarzyszka się rozkręciła i zaczęła opowiadać o swoim życiu. Tzn. opowiadała mi wcześniej ale na zasadzie jakie ma dobre dzieci, ile fajnych miejsc zwiedziła i że nigdy się nie kłóciła z mężem, no tylko pozazdrościć. A tymczasem okazało się, że nie kłóciła się bo się do siebie nie odzywali prawie bo on się obrażał, że dzieci i wnuki odwiedzają i pomagają załatwić różne rzeczy, wożą ją do lekarza, zapraszają na obiad w niedzielę, ale generalnie jest sama od 18 lat, kiedy mąż umarł.
Serce mi się ścisnęło, zrozumiałam czemu babcia tak się czasem rozczula nad sobą, wspomina dobre dla niej czasy, odczuwa trudności związane z wiekiem tak boleśnie. Radzi sobie ale już się boi jak zaniemoże. Boi się samotności. Sama ledwo tyłek targam ale herbatkę jej zrobiłam i pozwoliłam się wyżalić.
W nocy mnie obudziła. W pierwszej chwili chciałam ją uspokoić i położyć spać po prostu ale tak sobie pomyślałam, że coś się jej przypomniało i smutek spać nie daje, chciałam, żeby się wygadała, to czasem pomaga ukoić serce. Babcia usiadła obok mnie i pokazuje, ze ręka jej "lata". Nie zrobiło to na mnie wrażenia bo noga "latała" kiedyś więc wiem, że samo przechodzi. O coś zapytałam i okazało się, że babcia nie może mówić. A akurat tego dnia czekając na zabieg, przeczytałam ulotkę informującą o poważnych konsekwencjach takich zaburzeń. Narobiłam rabanu, wezwałam pomoc, zabrali ją do szpitala o 3 w nocy. Na drugi dzień okazało się, że pani miała udar mózgu i gdyby nie szybka reakcja to w najlepszym razie byłaby sparaliżowana.
No nie powiem, dumna byłam z siebie, podziękowań od pani i jej córek, które przyjechały było moc, a lekarze gratulowali uratowania życia. Poczułam się jak bohater hehe. Tzn. myślę, że tak się czują bohaterzy, bo tego to ja nie wiem tak na pewno, pierwszy raz zostałam bohaterem.
Kuracjusze generalnie ubolewali nad tym, że pani zapłaciła za sanatorium i nie skorzystała. Kasa zmarnowana. A ja wiem, że jest inaczej, że ta babcia miała szczęście, że przyjechała, że ja przeczytałam tą ulotkę i wezwałam pomoc, przecież jeśli ona mieszka sama, to rano już byłaby sztywna. A tak to już mówiła kiedy ją odwiedziłam w szpitalu i obiecała, że zamieszka z rodziną.
Córki na pewno są kochane i dopilnują, żeby babcia nie unosiła się honorem tylko pozwoliła się sobą zaopiekować.
No proszę, kto by pomyślał, uratowałam komuś życie. Że też ja sama tego dożyłam hehe
Tak sobie myślę, że może to będzie moje nowe zajęcie hehe. Na pewno przynoszę szczęście.
A jednak, uszczęśliwiam na siłę, czy ktoś chce czy nie chce, no chyba, że sobie ktoś zapracował na zupełnie inny los. Ale ja takich nie znam .
Teraz już wiem, że szczęście to nie jest to co człowiek uważa za szczęście. Dopiero po jakimś czasie okazuje się, że nie powiodło się to co chcieliśmy osiągnąć bo to byłaby tylko chwilowa radość a dostajemy coś innego fantastycznego.
Tylko trzeba na to zwrócić uwagę !
Ponieważ babcia już nie wróciła do sanatorium, miałam pokój tylko dla siebie. Taka nagroda hehe
Dzięki temu mogłam myśleć i nie myśleć jednocześnie czyli pomedytować, czytać, jeździć na wycieczki po Sudetach w dni wolne od zabiegów. Zakochałam się w tym regionie. 4000 tysiące zamków do zwiedzania.
Byłam min w Książu, Dreźnie, Krzeszowie nasłuchałam się historii, legend, dowcipów.
żarcik o teściowej:
Syn opowiada matce jaką to wspaniałą, mądrą, piękną dziewczynę poznał i chce się z nią ożenić.
Matka chce ja poznać.
Syn zaprasza ją na przyjęcie na którym ma być jego wybranka i inne koleżanki....
Matka pokazuje, że to ta.
Syn uradowany, pyta, jak poznała
Matka na to: a bo już mnie wkurwia .
Na środku płynie szczurek z kawałkiem buły w pyszczku.
Zwędził kaczkom :-D
sobota, 12 grudnia 2015
Dary losu
Na spacerze minęły mnie duże ptaszory, wyglądały jak żurawie ale przecież żurawie odlatują na zimę. Ten rok jest wyjątkowy więc kto wie...
W każdym razie to jedna z atrakcji przyrodniczych przygotowanych dla mnie przez naturę hehe
Nie bardzo umiem o tym napisać co mi się przytrafiło.
To zdjęcie mi przypomniało, że takie widoki miałam dzięki temu, że chodziłam na samotne spacery często dość daleko. A stało się tak przez człowieka, który siedział przy moim stoliku w jadalni.
Na początku spotkałam go w poczekalni do lekarza. Już tam rozpowiadał jaką to fortunę zapłacę za sanatorium. Nie dość, że za pobyt, to jeszcze za telewizor (hehe) to i za zabiegi mnie skasują. Byłam przerażona, wierzyć mi się nie chciało ale ten człowiek podobno już był i wie. Okazało się, że za zabiegi zalecone przez lekarza nie trzeba płacić, a większe pieniądze kosztował pokój jednoosobowy, który sobie sam zamówił.
Już pierwszego dnia znielubiłam dziada.
Jak na złość, okazało się, że siedzimy przy jednym stoliku. Facet od początku brylował, mądrzył się i opowiadał niestworzone historie. Na dokładkę silił się na żarty, że niby taki dowcipny, ograniczające się do wyśmiewania innych ludzi. W kolejnych dniach okazało się, że pan przyjechał na podryw, pojedynczy pokój wybrał w celach towarzyskich, udawał mądrego, żeby bajerować kobitki. Szybko okazało się, że kasa wypływała mu na dancingi a nie na zabiegi.
Pan mnie tak irytował, że nie omieszkałam dać upust złośliwości, a w tym dobra jestem, panie przy stoliku miały niezły ubaw, ja też. Min. pan chwalił się, że studiował biologię, więc spytałam go o symbole pierwiastków paru, a to po liceum w klasie biologicznej (ja-)) się pamięta a co dopiero po studiach. Potem się bał "wyjeżdżać" z tego typu przechwałkami wymyślonymi.
Pewnego dnia przy stoliku zostaliśmy we dwoje, towarzyszki pojechały na jakąś wycieczkę i panu się język rozwiązał w dwuznaczych dowcipach i obleśnych opowieściach. No to pytam: czy żonie nie byłoby przykro gdyby się dowiedziała jak spędza czas w sanatorium?. A on na to bezczelnie, że on, jej nie broni przecież. I, że panie tutaj są zadowolone, dowartościowane.
Zagotowało się we mnie !
O uczciwość to w ogóle nie miałam co pytać. To generalnie jest trudna sprawa, a dla takiego typa to pewnie absolutnie nie zrozumiała.
Zamilkłam.
Pan odebrał to chyba jak tryumf jego głupoty, czy też podłości nazywanej mądrością życiową i brnął dalej. Zaczął mnie przekonywać, żebym wyluzowała, nie była taka sztywna, taka poważna. On tak szaleje i dzięki temu jest młody duchem.
Przegiął.
Powiedziałam, że jest stary i dlatego tak opowiada to normalne w tym wieku.
Zabolało gościa bo mowę odjęło.
Gdyby to nie pomogło i nie zamknęło mu gęby, to chciałam powiedzieć, że może nie jest taki stary bo uczyli mnie, że stary to mądry....
Ciekawe, czy by to zrozumiał?
Ale już nie zdążyłam bo na drugi dzień, facet już nie siadział z nami przy stoliku. Przesiadł się.
Extra.
Tyle, że rozpowiadać zaczął jak strasznie mu dokuczam, aż się musiał przesiąść.
W jednej chwili zostałam "złym, bez serca człowiekiem"
Oczywiście nikt nie słyszał co ten człowiek gada bo nikogo nie było.
Dwie kobiety, z którymi siadziałam, polubiły mnie i wiedziały, że mnie prowokuje jego głupie gadanie więc normalnie ze mną rozmawiały i koleżanka, z którą chodziłam na basen też się nie zmieniła postawy wobec mnie, ale reszta to wyraźnie mnie omijała szerokim łukiem.
Tym sposobem poczułam się osamotniona, odrzucona.
Ale nie żałuję niczego, nie przemilczałabym tego co usłyszałam.
Oczywiście każdy żyje jak chce, ale przekonywanie, że tak jest dobrze i w dodatku mądrze to już przegięcie.
Zirytował mnie dziad potężnie i powiedziałam co ja o tym sądzę.
Pewnie nie zrozumiał ale przynajmniej będzie się bał udzielać takich "dobrych rad"
A może nic to nie zmieniło w nim, ale przytakiwć grzecznie to jakby popierać, utwierdzać w przekonaniu, że tak należy robić.
A tak nie jest.
Przecież powinniśmy żyć tak aby przyniosło to innym pożytek.
A takie zachowanie komu przynosi pożytek.
Jeśli już, to chwilowy i złudny.
Niech się dziad cieszy, że minął mi czas agresji powypadkowej bo świątecznie bym go huknęłam w bombkę.
W efekcie miałam dużo czasu do myślenia.
Najcenniejszym doświadczeniem było odzwyczejenie się od bycia lubianą, akceptowaną, której się leci z pomocą. Potwór bez serca to absolutnie nowa rola. Jeszcze nigdy tak nie byłam postrzegana.
No cóż, z początku miałam chęć się wytłumaczyć, ale komu?
Wreszcie pomyślałam sobie, że nie warto zabiegać o akceptację, o pochwałę wszystkich ludzi.
Tyle lat zabiegałam o względy u osób, które tego nie potrzebują a wręcz nie są tego warte.
Przeżycie odrzucenia przez innych spowodowało, że przestałam się bać samotności.
Od paru lat powolutku doceniam ten stan, tzn. odnalazłam wsparcie w sobie
A ten wyjazd zamknął etap przystosowania.
I tak spałniły się życzenia Dobrego Człowieka:
Przekształciłam to co postrzegałam za ograniczenia w DAR.
Mój Anił Stróż to się uśmiechnął pewnie ...
Miałam też czas, żeby patrzeć w niebo. Moim oczom ukazały się przepiękne widoki.
Oprócz wiewiórki takie widoki miałam ze swojego okna
czwartek, 10 grudnia 2015
Cieplice
3 tygodnie rehabilitacji w sanatorium upłynęło bardzo szybko. Miałam 56 zabiegów i 5 razy byłam w Termach, więc zajęć dużo. A to ćwiczenia, a to kąpiele, masaże i takie tam. Najbardziej uszczęśliwiły mnie kąpiele borowinowe i solankowe. Okazało się, że korzystnie wpływa na mnie rozgrzewanie. W połączeniu z ciepłem w ośrodku i świetną pogodą zmniejszył się ból w biodrach, nawet lepiej chodzę teraz. Ciekawe czy już tak zostanie? Miałam też kąpiele wirowe, żeby usprawnić dłonie ale to jakoś mało poprawiło koordynację póki co, chociaż parę razy napisałam słowo, które za jakiś czas umiałam przeczytać. Jakiś postęp jest hehe
Po zabiegach, dzięki dobrej pogodzie chodziłam na spacery. Nacieszyłam duszę patrząc w niebo, na góry, na wiewióry i ptaszki bo w Cieplicach są dwa parki: Zdrojowy i Norweski. Łaziłam też po kolacji bo zawsze tam było pięknie a i nie miałam towarzystwa za bardzo. Co prawda dwie kobitki czasem mi towarzyszyły ale starsze więc trochę się różniłyśmy podejściem do życia min. i nie zawsze mogłam przytaknąć na to co mówią.
No np. co i rusz słyszałam, żeby myśleć pozytywnie czyli takie dobre rady. Nic w tym złego oczywiście tylko to była reakcja na stwierdzenie, że można się przeziębić wychodząc z ciepłego w zimne czyli zwrócenie uwagi na konsekwencje jakichś działań.
Wydaje mi się to naturalne zwracać na takie rzeczy uwagę ?!
A tu, okazuje się, wystarczy myśleć pozytywnie ....
No niestety, irytywało mnie trochę takie gadanie.
Dla odmiany, kiedy opowiadały o czymś co zrobiły, całkowicie zaprzeczało to ich optymizmowi. Może powinnam to przemilczeć ale raz, że minął czas mojego przytakiwania grzecznego ale też chciałam zwrócić uwagę na to, że mówią co innego a robią co innego. Tak jakby w ogóle nie kojarzyły, że robią inaczej niż myślą, a raczej radzą. Przemilczenie tego świadczyłoby raczej o tym, że mam je za idiotki niż o tolerancji. Chciałam tylko, żeby to zauważyły i nie postępowały głupio.
Nie identyfikowanie się z tym co się mówi to w ogóle była częsta dolegliwość w śród sanitariuszy. Może i ja tak będę miała na starość ? Łojej
Ale na koniec, jedna pani, na pożegnanie pożyczyła mi, żebym zawsze tak dobrze myślała jak teraz.
No, nie powiem, połechtało to moją próżność. hehe
Innym razem, koleżanka zapewniała mnie, że widać Śnieżkę z naszych okien. Zdziwiłam się, bo ja nie widziałam a miałam pokój niedaleko. Więc pytam czy naprawdę widzi "talerze" schroniska?
Oczywiście, zapewniała gorąco i jeszcze obiecała zrobić zdjęcie. No nic, sobie myślę, jakaś ślepa jestem. Przewodnik opowiadał, że Śnieżka jest w chmurach 300 dni w roku więc mogłam nie trafić kiedy chmury ją odsłoniły po prostu.
Potem koleżanka przestała się do mnie odzywać ?
Okazało się, że widzimy dokładnie to samo, schronisko na Szrenicy czy Śnieżnych Kotłach, nie wiem dokładnie, w każdym razie zwykłe, nie takie jak na Śnieżce.
Wstydziła mi się przyznać, że żadnych talerzy nie widziała, że się jej zdawało?
Dziwne trochę.
A może to typ mojej mamy, nie przyznaje się do pomyłki bo nie ma o czym mówić ale cudza pomyłka to już jest do omówienia hehe
Widok z mojego okna
Śnieżka
Za parę dni pojechaliśmy na wycieczkę do Drezna. Piękne miasto, odbudowane po wojnie w stylu barokowym. Zapomniałam aparatu i nie robiłam zdjęć dużo telefonem więc koleżanka mnie co i rusz prosiła, żebym zrobiła jej fotę. Mimo, że nie miałam ochoty zbyt wielkiej to robiłam jej pamiątkowe zdjęcia. Pod koniec wycieczki byłyśmy już zaprzyjaźnione bo bardzo jej się podobały zdjęcia przeze mnie zrobione.
I jak tu nie wierzyć w przeznaczenie? Dzięki temu, że nie wzięłam aparatu, trochę się polubiłyśmy.
Z drugą kobietką chodziłam na basen. Opiekowała się mną. Zanim się usamodzielniłam, chodziła ze mną też na spacery. Dobry człowiek. Chciałam się odwdzięczyć więc czasem zapraszałam na dobrą kawę do kawiarni bo mówiła, że nie chodzi po kawiarniach bo szkoda kasy. Myślałam, że oszczędza bo jej się nie przelewa i się ucieszy, że wypije mokate a potem się okazało, że ma wielki dom, 3 samochody ..... hehe, nie pije takiej kawy bo nie przepada i nie marnuje pieniędzy hehe.
Głupio mi się zrobiło.
Ale poza tym miło było pogapić się jak hasają wiewiórki, jak się układają chmury na niebie i wygrzewać się w saunie.
Dzięki temu niebu nie czułam się tak samotna.
Po zabiegach, dzięki dobrej pogodzie chodziłam na spacery. Nacieszyłam duszę patrząc w niebo, na góry, na wiewióry i ptaszki bo w Cieplicach są dwa parki: Zdrojowy i Norweski. Łaziłam też po kolacji bo zawsze tam było pięknie a i nie miałam towarzystwa za bardzo. Co prawda dwie kobitki czasem mi towarzyszyły ale starsze więc trochę się różniłyśmy podejściem do życia min. i nie zawsze mogłam przytaknąć na to co mówią.
No np. co i rusz słyszałam, żeby myśleć pozytywnie czyli takie dobre rady. Nic w tym złego oczywiście tylko to była reakcja na stwierdzenie, że można się przeziębić wychodząc z ciepłego w zimne czyli zwrócenie uwagi na konsekwencje jakichś działań.
Wydaje mi się to naturalne zwracać na takie rzeczy uwagę ?!
A tu, okazuje się, wystarczy myśleć pozytywnie ....
No niestety, irytywało mnie trochę takie gadanie.
Dla odmiany, kiedy opowiadały o czymś co zrobiły, całkowicie zaprzeczało to ich optymizmowi. Może powinnam to przemilczeć ale raz, że minął czas mojego przytakiwania grzecznego ale też chciałam zwrócić uwagę na to, że mówią co innego a robią co innego. Tak jakby w ogóle nie kojarzyły, że robią inaczej niż myślą, a raczej radzą. Przemilczenie tego świadczyłoby raczej o tym, że mam je za idiotki niż o tolerancji. Chciałam tylko, żeby to zauważyły i nie postępowały głupio.
Nie identyfikowanie się z tym co się mówi to w ogóle była częsta dolegliwość w śród sanitariuszy. Może i ja tak będę miała na starość ? Łojej
Ale na koniec, jedna pani, na pożegnanie pożyczyła mi, żebym zawsze tak dobrze myślała jak teraz.
No, nie powiem, połechtało to moją próżność. hehe
Innym razem, koleżanka zapewniała mnie, że widać Śnieżkę z naszych okien. Zdziwiłam się, bo ja nie widziałam a miałam pokój niedaleko. Więc pytam czy naprawdę widzi "talerze" schroniska?
Oczywiście, zapewniała gorąco i jeszcze obiecała zrobić zdjęcie. No nic, sobie myślę, jakaś ślepa jestem. Przewodnik opowiadał, że Śnieżka jest w chmurach 300 dni w roku więc mogłam nie trafić kiedy chmury ją odsłoniły po prostu.
Potem koleżanka przestała się do mnie odzywać ?
Okazało się, że widzimy dokładnie to samo, schronisko na Szrenicy czy Śnieżnych Kotłach, nie wiem dokładnie, w każdym razie zwykłe, nie takie jak na Śnieżce.
Wstydziła mi się przyznać, że żadnych talerzy nie widziała, że się jej zdawało?
Dziwne trochę.
A może to typ mojej mamy, nie przyznaje się do pomyłki bo nie ma o czym mówić ale cudza pomyłka to już jest do omówienia hehe
Widok z mojego okna
Śnieżka
Za parę dni pojechaliśmy na wycieczkę do Drezna. Piękne miasto, odbudowane po wojnie w stylu barokowym. Zapomniałam aparatu i nie robiłam zdjęć dużo telefonem więc koleżanka mnie co i rusz prosiła, żebym zrobiła jej fotę. Mimo, że nie miałam ochoty zbyt wielkiej to robiłam jej pamiątkowe zdjęcia. Pod koniec wycieczki byłyśmy już zaprzyjaźnione bo bardzo jej się podobały zdjęcia przeze mnie zrobione.
I jak tu nie wierzyć w przeznaczenie? Dzięki temu, że nie wzięłam aparatu, trochę się polubiłyśmy.
Z drugą kobietką chodziłam na basen. Opiekowała się mną. Zanim się usamodzielniłam, chodziła ze mną też na spacery. Dobry człowiek. Chciałam się odwdzięczyć więc czasem zapraszałam na dobrą kawę do kawiarni bo mówiła, że nie chodzi po kawiarniach bo szkoda kasy. Myślałam, że oszczędza bo jej się nie przelewa i się ucieszy, że wypije mokate a potem się okazało, że ma wielki dom, 3 samochody ..... hehe, nie pije takiej kawy bo nie przepada i nie marnuje pieniędzy hehe.
Głupio mi się zrobiło.
Ale poza tym miło było pogapić się jak hasają wiewiórki, jak się układają chmury na niebie i wygrzewać się w saunie.
Widok na Chojnik z mojego okna
Subskrybuj:
Posty (Atom)