Wczoraj zaczęła się piękna pogoda w Warszawie. Korzystając z okazji wybrałam się na zajęcia tai chi, które gościnnie poprowadził instruktor z Krakowa. Byłam już na zajęciach przez Niego prowadzonych więc wiedziałam czego się spodziewać. Przede wszystkim ćwiczy z taką lekkością, że patrząc ma się wrażenie, że to prościzna.
Pierwszy raz po wypadku, wybierając się do Krakowa, byłam przekonana, że nie dam rady, że to za wysoki poziom i za bardzo intensywne ćwiczenia. Moja kochana instruktorka z Warszawy serdecznie namawiała mówiąc, że to przyniesie wielkie korzyści jakkolwiek poćwiczę i że śmiało mogę odpoczywać jak będę zmęczona.
Tym razem już wiedziałam, że nie będę odstawać od grupy, z radością wzięłam udział w zajęciach :-)
Motywem przewodnim było "otwieranie kletki piersiowej" czyli potocznie mówiąc rozkładanie rąk na wysokości ramion. Akurat to dla mnie jest bardzo bolesne a więc dość ograniczone. Oczywiście robię to już coraz lepiej ale daleko jeszcze do doskonałości.
Instruktor rozpoczął pokazywanie i po jakimś czasie grupa się dołączyła. Patrząc na niego zaczęłam naśladować i trzymać rytm. Zanim się obejrzałam machałam rękami całkiem sprawnie. Nie szło mi tak gładko, pobolewały ręce, ramiona, ale patrząc na niego nie zastanawiałam się nad tym tylko robiłam jak umiałam.
Do rąk dołączył ćwiczenie nóg w tzw. wężach, rozciąganie mięśni ud.
Człowiek ten ma taką charyzmę, że zanim się obejrzałam był koniec zajęć.
Nie bez powodu jest on członkiem światowej komisji instruktorskiej :-)))
Wracałam do domu uszczęśliwiona. Również dlatego, że spotkałam się i wyściskałam z wieloma serdecznymi znajomymi i nazbierałam masę komplementów :-)
No po prostu extra!!!
Już wieczorem nie mogłam ruszyć rękami, oj
Wiedziałam, że mogłam się przeforsować niestety:-(
Najbardziej przykro mi się zrobiło, że nie dam rady nacieszyć oczu przyrodą budzącą się do życia.
W nocy nie mogłam dobrze spać bo ramiona bolały, ale rano wstaję i ze zdumieniem stwierdzam, że bolą tylko uda bo je porządnie rozciągałam, a ręce bolą nawet trochę mniej niż zwykle, więc super.
Pojechałam na kochaną działeczkę.
I tyle cudowności zobaczyłam, pierwszy raz tego roku.
Przede wszystkim mama odkryła przebiśniegi!!
Mama mówiła co to, ale nie pamiętam. I tak śliczne :-)
Tulipany
Malwa (chyba)
Na skalniaku
coś tam wyłazi z ziemi...
Truskaweczki !!!
Przybiegł do nas zaprzyjaźniony kot. Wygłaskałam go z radością. Też się stęskniłam i wyglądałam go z niecierpliwością.
Dobrze się u nas czuje, chociaż jest płochliwy, pewnie często przeganiany
No i oczywiście zrobiliśmy pierwsze ognisko :-)
Wracając słonko ujawniło zazielenioną przyrodę.
Wracam do Warszawy...
Słonko zachodzi.
Dobranoc.
Dobrego tygodnia życzę :-))