niedziela, 31 stycznia 2016

Poezja

     Od dłuższego czau "chodzi za mną" piosenka Agnieszki Osieckiej "Białe zeszyty"
W dodatku usłyszałam w telewizji jak śpiewa ją Magda Umer. Bardzo się wzruszyłam.
Tym bardziej, że myślałam kiedyś, że to taka licentia poetica a okazuje się, że takie historie się zdarzają.
..............

A On był dla niej jak młody Bóg 
Żebyż on jeszcze kochać mógł...

---------Posłuchaj niewierny kochanku 
Co nienawidzisz poranków 
Wróci do Ciebie jeszcze ta trumna 
Gdzie leży Twoja kochanka dumna 
Bo taki co kochać nie umie 
Przegra choć wszystko rozumie 
Bóg Cię pokaże swą nieczułością 
Za to żeś gardził ludzką miłością 

 To tylko poezja

I ciekawe, czemu akurat teraz przypomniała mi się ta piosenka?








PS. Bardzo proszę nie komentować tego publicznie.

Pozdrawiam

sobota, 30 stycznia 2016

A może Święto Cioci ? :-)

   Jak świętować to świętować :-D
   Po szpitalu zamieszkałam u swojej mamy gdzie były też siostra z córeczką. Dzięki temu, oprócz całodobowej opieki dorosłych, umilała mi życie mała dziewczynka.
Przychodziła rano do mojego łóżka pytać jak się czuję, głaskała po głowie, po rączce, dawała buziaka.
Kiedy zaczęłam lepiej chodzić, wychodziłyśmy razem na spacery.  Siostra w jednej ręce trzymała mnie a w drugiej, córkę hehe. Nawet wtedy nie mogłam nadążyć kiedy Miki przyspieszała.  Nieraz mała odbiegła bo coś Ją zaciekawiło i siostra wpadała w panikę czy biec za Nią, czy trzymać mnie. Na ogół stawiała mnie przy drzewie i goniła za Misią wrzeszcząc : stój., hehe
Bardzo się zżyłyśmy. Miki nauczyła się dbać o mnie, troszczyć, opiekować. Jeszcze bardziej mnie pokochała, a ja Ją. Do tego stopnia, że kiedy pojechałyśmy do Włoch, Misia mnie oprowadzała po domu, tłumaczyła co mówią Włosi, a Włochom tłumaczyła co mówię ja.
Miło, że zadbała o to, żebym wiedziała co się dzieje i nie czuła się samotna.
Po jakimś czasie znów zamieszkałam na Kole. Tym razem siostrą i z dwójką Jej dzieciaczków.
Najpierw wychodziłam na spacery z dzieckiem w wózku, żeby odciążyć siostrę. Wózek był bezpieczny dla mnie bo się trzymałam, nie przewracałam i dziecko z wózka mi nie uciekło. Bardzo dobre ćwiczenie.

Potem zabierałam Miki do mnie, pogłaskać kotki i odwiedzić babcię.



Namówiona przez moją Marcię, zachęcałam dzieci do słuchania bajek, do rysowania. Miki była bardzo zainteresowana. Podobało Jej się to i szybko przestała gapić się tylko w telewizor ale robiła piękne rysunki i sama opowiadała wymyślone bajki.
Ze Stasiem było gorzej. Nudziły Go takie zajęcia. Generalnie psocił, bił, psuł. Córka prosiła, żeby się nie zrażać.  Małymi kroczkami, powolutku wdrożyłam malucha do rysowania, do słuchania.
Na początku sukcesem było jak Stasio kreskę czy kółeczko narysował naśladując mnie.
Przede wszystkim był to mój sukces bo miałam niesprawne ręce :-D
Po niedługim czasie, Stasio zrobił kolejny postęp, zaczął kolorować kwadraty, prostokąty itp.
Maluchowi tak się podobały zajęcia, że zaczął tylko mnie wołać. "Ciocia" to było jedno z czterech słów, które w ogóle mówił po polsku.
A raz zawołał: ciocia i ktoś zażartował : moja ciocia
A On na to oburzony, krzyknął: Stasia.
Wszystkich zatkało.
Pierwszy i ostatni raz powiedział swoje polskie imię.
Takie imię dostał po moim dziadku, bardzo o to prosiłam siostrę.
Pierwsze dziecko miało być Stasio, ale okazało się niespodziewanie, że to dziewczynka.
Przy drugiej ciąży, znów chciałam Stasia. Na co moja siostra się śmiała: już Ci tu jeden Stasio biega.. Teraz Stasio mówi trochę po włosku i tylko włoskie imię.
Nie szkodzi, ja mówię polskie imię :-D

Mała Miki płakała często z tęsknoty za domem sardyńskim, za tatą. Siostra się irytowała i krzyczała bo sama tęskniła i była przemęczona.
Chcąc je obie rozweselić, umilić czas oczekiwania na powrót taty/męża z delegacji, zajmowałam się maluchami ile mogłam. Zabierałam na spacery na zmianę raz jedno, raz drugie, czytałam, rysowałam, bawiłam się.
Moja siostra się śmiała i mówiła: do swoich dzieci to Ty nie miałaś tyle cierpliwości.

To prawda.

Inaczej jest się zajmować przez parę godzin, a inaczej cały czas mieć wszystko na głowie.

Teraz dzieci mnie uwielbiają, a ja je. Tęsknie za nimi, ale cieszę się, że są szczęśliwe w swoim domu.

Wyjątkowe ciocie się zdarzają. Też taką miałam. W przedszkolu mówiłam, że mam dwie mamy: jedną od ubierania, a drugą od kochania.
Ta od kochania to ciocia właśnie.
Długo tak pozostawało, dopiero po 30 latach poróżniłyśmy się i to dość poważnie.
Ale nigdy nie zapomnę, że była taka dobra dla mnie.
Mam nadzieję, że Ona gdzieś tam czuje, że wdzięczna jestem, że była przy mnie :-D



wtorek, 26 stycznia 2016

Będę znów świętować....

        Dzień Babci i Dziadka :-D
Mogę już spokojnie powspominać najukochańsze dla mnie osoby. Teraz zastępują ich w kochaniu mnie moje dzieci.Ale przez wiele lat nie mogłam przeboleć ich utraty. Teraz już cieszę się, że mają lepiej.  Żyli w ciężkich, okrutnych czasach a mieli dla mnie tyle miłości i mądrości.
Właśnie myślałam sobie co tak najbardziej było dla mnie cenne.  Generalnie wszystko co robili dla mnie było wspaniałe.
Pamiętam jak dziadek gruszki pierwsze zbierał i trzymał pod poduszką, żeby dojrzały, żebym mogła pojeść jak przyjadę na niedzielę. Zbierał też orzechy dla mnie. Kiedy złamałam nogę w drugiej klasie, woził mnie na taczce do szkoły, żebym nie straciła roku, bo nie chciało się goić a samochodu nikt nie miał więc byłam uziemiona na długo. Ale też pilnował, żebym czytała codziennie, taką podpórkę na książkę zrobił, żeby mi było wygodnie. Nauczył mnie tabliczki mnożenia. Śmiał się,  że będę miała pamiątkę po dziadku. I mam :-)
Babcia była bardziej zapracowana w domu więc kiedy byłam mała dziadek mnie często zabierał na spacery, do znajomych, żebym się nie nudziła i nie psociła, a i byłam jego chlubą więc się mną chwalił troszkę ;-) I co roku w Boże Narodzenie jeździliśmy na Miodową obejrzeć szopkę, taka była wyjątkowa (jak na tamte czasy).
Lubłam też być z babcią. Nauczyła mnie kochać prace ogrodowe, oprócz pielenia, ale też to robiłam z miłości do Niej. Zabierała mnie raz w miesiącu na Stare Miasto popatrzeć na kryształy na wyroby ze złota i takie tam cuda. Jeździłam z Nią na cmentarz, zapalić światełko pradziadkom. Najwięcej czasu spędzałam bawiąc się plastykowymi żołnierzykami. Babcia miała chałupnictwo i taką wielką maszynę do wyciskania wojska. To była ciężka robota, czasem syn Jej pomagał bo to silny chłop. Długo to robiła, a potem tylko gradowała czyli obcinała nierówności więc zabawy miałam i to nie tylko z ustawianiem równych szeregów ale poznawałam umundurowanie historyczne Wojska Polskiego.
Kiedy już przyjeżdżałam tylko na niedzielę jak inne wnuki, czekało na nas ciasto. Zachwycaliśmy się strasznie a babcia śmiała się i mówiła: smakuje wam?, to dobrze bo to nic takiego, taki pagajec...
I tak sobie myślę, że dodawała do niej wyjątkowej, cennej przyprawy: serca.
W dobie gdzie kupić można super wypieki, to ja tym bardziej muszę się nauczyć dodawać tego niepowtarzalnego składnika.
Muszę się już przygotowywać do babciowania.
Muszę nauczyć się w ogóle piec ciasto i to nie z torebki tylko takie moje.
Muszę usprawnić ręce, żeby nie bać się przytulić malucha.
Muszę rehabilitować nogi, żeby móc chodzić na spacery.
Muszę bo bardzo chcę, bo wiem, że dziecku trzeba poświęcać dużo czasu. I trzeba być cierpliwym.
A to akurat mam jakimś cudem
Bo to już te lata :-D
I mam nadzieję, że moje dzieci za jakiś czas założą rodziny.....

sobota, 23 stycznia 2016

No to jestem :-D

   Przeżyłam kolejny 21 stycznia. Tym razem tylko kicham i smarcze na potęgę ale pod kołderką leżę i oglądam TV. Skończył się Mentalista a zaczyna Madagaskar czyli wesoło całkiem...........



Na koniec Sherlock..... Powiało chłodem...
Ale przez cały dzień "tłucze" się po głowie piosenka

Jak po nocy przychodzi dzień
A po burzy spokój
Nagle ptaki budzą się
Budzą się do lotu

No i fajnie :-D


wtorek, 19 stycznia 2016

Czas


Zachwycający widok :-D uwieńczył 17 dzień miesiąca czyli dzień, w którym dzieją się niezwykłe rzeczy, przełomowe dla mnie, można powiedzieć. Tzn. nie w każdym miesiącu ale jak już, to akurat zdarzało się tak 17, albo blisko ;-). Niestety okrutne zazwyczaj. Chyba już wykorzystałam wszystkie straszności i teraz będą mnie spotykać bardzo miłe niespodzianki?
Wczoraj coś takiego zrobiłam co wprawiło mnie w taaakie szczęście, czyli stan ducha jakiego od dawna, ba, może nigdy (albo nie pamiętam) mi się nie zdarzył.
W każdym razie nie myślałam, że taki będzie efekt moich przedsięwzięć. A dziś jeszcze okazało się, że to co zrobiłam to przyniesie mi podwójną korzyść. To, że jedną to się spodziewałam, ale malutką, a tu się okazuje, że dwie i to ogromne :-D
Dziś na zajęciach spotkałam koleżankę, której nie widziałam parę miesięcy. Ogromnie się ucieszyłam na jej widok. Ona też lubi teatr :-D to może kiedyś wybierzemy się razem.
Powspominałyśmy dawne czasy, kiedy zaczynałam ćwiczyć po wypadku. Oj... Przypomniała mi się instruktorka u której dawno nie byłam na zajęciach bo za późno są i Ona ze wzruszeniem zauważyła moje postępy. Podobno jakieś 3 lata temu byłam przyprowadzana na zajęcia, stawiali mnie przy drążku i ja trzymając się robiłam jakieś 15 min. donju.
No nie powiem, sama nie mogę w to uwierzyć.
Wszyscy podziwiali, ba, podziwiają do dziś.

I to chyba nie jest wiara w siebie a raczej nie spinania się, nie starania się. W moim przypadku to kwestia braku oczekiwań. Po prostu nie spodziewałam się niczego, ja tylko robiłam coś żeby nie zwariować, żeby nie zdechnąć z rozpaczy. Na siłę często prowadzano mnie na zajęcia,  na spacer, do lekarzy. Odwiedzano mnie wspierając dobrym słowem, opowieściami o swoim życiu, czyli tak normalnie, udowadniając, że jestem potrzebna, że mnie lubią.... a ja chodziłam, słuchałam, płakałam czyli po prostu byłam.
Kap, kap.... wzruszyłam się...





sobota, 16 stycznia 2016

Styczeń


Styczeń to od kilku lat wyjątkowy miesiąc dla mnie. W tym roku zaskoczył mnie dobrą nowiną. Budzę się wczoraj rześka (pewnie dlatego, że była 12 ;-)), z nieodpartą chęcią umówienia rehabilitacji. Skierowanie dostałam przed świętami i z tej racji zaniedbałam zapisu. Nie wiedziałam gdzie to skierowanie wetknęłam i chęci za bardzo nie miałam, bo potocznie określone to było jako odrywanie mięsa od kości. Jakoś nie rwałam się na taki zabieg.
Coś mnie wykopało z łóżka, sięgnęłam do papierów i od razu wyciągnęłam skierowanie. Nie było już wykrętu, zadzwoniłam, żeby się umówić. Dostałam tylko trzy adresy przychodni od pana doktora bo tylko tam dobrze to robią. Dodzwoniłam się wreszcie i pani potwierdziła, że przyjmą mnie w... czerwcu.
No nic, dobre i to.
W ostatniej chwili coś mnie tknęło i powiedziałam datę z jaką wystawiono skierowanie.
Na co, usłyszałam, że dziś jest ostatni dzień, żeby się zapisać, tylko do dziś jest ono ważne.
No zatkało mnie.
Poleciałam na jakieś zadupie ale gorąco dziękując Bogu, że mnie tak olśniło.
Gdybym to przegapiła pewnie bym sobie darowała w ogóle bo dostać się znowu do lekarzy to długa droga.
Tak myślę, że mam jednak przeznaczone nie cierpieć za bardzo ;-) Pan doktor, przepisując mi takie zabiegi, wyraził wielką nadzieję, że to złagodzi ból a nawet znacznie ulży bez operacji.

Tak się zaczął wspaniały dzień.

Potem pojechałam do mamy bo mnie zaprosiła. Pierwszy raz od świąt się spotkałyśmy.
I o dziwo, rozmawiałyśmy jakoś po ludzku, a nawet serdecznie i jakoś tak... normalnie.
Dostałam elektryczny koc na stopy. I w dodatku, mama powiedziała, że jak go zobaczyła od razu o mnie pomyślała. No, no. Oczywiście w paru sprawach miałyśmy odmienne zdania, ale wyjątkowo, pośmiałyśmy się z tego.
Oby tak już zostało!!

Wracając do domu wstąpiłam do koleżanki, która też bardzo się zaangażowała w pomoc Stowarzyszeniu "wspólnymi siłami", żeby jej się zwierzyć, że znajomy z samochodem niestety nie może zawieść rzeczy. A tu oprócz poratowania transportem poznaję jeszcze kolejną serdeczną i pomocną osobę. Łza mi się zakręciła w oku jak usłyszałam ilu osób wspomogła. Da też środki chemiczne dla naszego stowarzyszenia.
Cudownie!!!
Tyle życzliwych, serdecznych ludzi jest wokół mnie, :-D

Kiedyś dowiedziałam się przy okazji, że koleżanka, z którą się teraz tak zżyłam dzięki 'samotnym matkom' chodziłam do tej samej szkoły, do PSIAKa hehe, (nomen omen, my kociary jesteśmy).
Już chyba nie ma tej szkoły ale są Ci co do niej chodzili.
Niesamowite, że to już druga osoba, z którą łączy mnie ... szkoła a poznajemy się teraz.

Reasumując, tak sobie myślę, że za rok w ten niezwykły miesiąc może wyjadę do..... Nowej Zelandii.
:-D

wtorek, 12 stycznia 2016

Sprostowanie

Sprostowanie
Przez pomyłkę zamieściłam prośbę o pomoc w imieniu Stowarzyszenie "Wspólnymi Siłami" (potocznie zwane Domem Samotnej Matki)a tę prośbę o opał śle inny dom "samotnej matki" z Białołęki. Jeśli można pomóc to im też.
Stowarzyszenie "Współnymi siłami" bardzo prosi o opał, jedzenie i inne rzeczy. Kontaktować się można pod numerem telefonu 667 922 802


Korzystając z okazji
Informuję, że uzbieraliśmy już rzeczy na kolejny transport. Mieliśmy już przygotowane rzeczy, zabawki, słodycze przed świętami ale nie mogliśmy zorganizować transportu, wszyscy zajęci. Teraz na dniach będzie miał kto zawieść przygotowane materiały więc można się jeszcze dołączyć.
Do końca tygodnia na pewno zbieramy jedzenie, środki czystości i inne przydatne rzeczy.

Jeśli koś ma ochotę to proszę o kontakt.

  
Zwracamy się z uprzejmą prośbą o nieodpłatne przekazanie opału w każdej postaci. Na chwilę obecną mamy ok. 400 kg węgla, co starczy nam na kilka dni palenia - napisała kilka dni temu pani Bożena, prowadząca na Białołęce Dom Samotnej Matki. W ośrodku znajduje się dziewięcioro dzieci. Najmłodsze ma 2 lata. 

Potrzebne jest właściwie wszystko. Od ciuszków dla maluchów, do jedzenia, choć jak podkreśla w rozmowie z WawaLove.pl pani Bożena, w tej chwili, ze względu na mrozy, najpilniejszy jest opał. 

"Zwykle jakoś sobie radzą"

Mieszkające tu kobiety, czasem bardzo młode, znalazły się w tym miejscu z różnych powodów. W swoich domach były bite lub poniżane. W niektórych przypadkach wyrzucane wraz z dziećmi z mieszkań. Same przystosowały budynek do potrzeb samotnych matek. W tej chwili czekają tu na mieszkania obiecane im przez władze dzielnicy. Niektóre ponad dwa lata.

Nasza rozmówczyni podkreśla, że zwykle jakoś sobie radzą, że czasem znajdzie się jakaś dobra osoba lub instytucja, która pomoże. Jednak teraz są w wyjątkowo trudnej sytuacji. 

Dom Samotnej Matki znajduje się przy ul. Skierdowskiej, w pobliżu Oczyszczalni Ścieków "Czajka". Jeśli ktoś chciałby pomóc, może skontaktować się bezpośrednio z panią Bożeną, pod numerem telefonu 665 013 298.

"Samotne matki" marzną


Zwracamy się z uprzejmą prośbą o nieodpłatne przekazanie opału w każdej postaci. Na chwilę obecną mamy ok. 400 kg węgla, co starczy nam na kilka dni palenia - napisała kilka dni temu pani Bożena, prowadząca na Białołęce Dom Samotnej Matki. W ośrodku znajduje się dziewięcioro dzieci. Najmłodsze ma 2 lata.


niedziela, 10 stycznia 2016

Postępy

No nie powiem, wzruszyłam się na widok ludki (bo to chyba dziewczyna, choć długie włosy i różowa kiecka, to teraz, o niczym nie świadczy, hehe)
To chyba Wielkanoc bo dwa jaja połączyłam.   


A teraz już takie jajołki produkuję i wszyscy obdarowani są uszczęśliwieni, że taki pomysł mi przyszedł do głowy


Do Krakowa pojechały jeżyki śmieszne z dedykacjami np. takimi.
Babcie kochane dostały takie

Aniołki zostały nazwane jajołki przez koleżankę, która zauważyła, że to styropianowe jaja mają sukienki zrobione na drutach, wykończone falbanką zrobioną na szydełku. W taki sam sposób robię czasem skrzydełka.
A najwięcej uroku i to, że w ogóle są zawdzięczają jajołki mojej serdecznej koleżance. Ona taki pomysł mi podrzuciła, przykleja oczy, nosy, loki, wiąże kokardki i ..... robi aureole a czasem robi..... korony (niestety nie mogę znaleźć zdjęcia, ale wyszło super)

Ogromnie się cieszę, że mam też swojego osobistego jajoła :-D


Tak jak sobie zaplanowałam, chodzę już codziennie na zajęcia tai chi. Wczoraj trafiłam na spotkanie większej ilości osób co nastroiło min. do wspomnień.
Instruktorka wspominała swoje pierwsze warsztaty, na które pojechała głównie dlatego, że prowadził je Mistrz Moy. 
Okazało się, że zupełnie inne były oczekiwania z takiego spotkania.    
Człowiek ma zaplanowane co chce osiągnąć, czego się nauczyć, co zrozumieć. Na ogół jednak jest to odmienne od tego co się dostaje tzn nauka jest, tylko nie tego co się chciało.

Przypomniało mi się bardzo popularne teraz, powiedzenie, że człowiek może wszystko. Tzn. to co sobie zaplanuję i czego bardzo chcę to osiągnę.
Pewnie osoba, która mnie do tego bardzo przekonywała, chciała mnie wyrwać z niemocy, z depresji, ale chyba jeszcze bardziej mnie to pogrążyło bo pomyślałam sobie, że co: ja za mało chciałam, żeby być szczęśliwą w małżeństwie? hehe Ale najbardziej mnie rozbawiło, kiedy mówię gościowi, że dobra, to teraz usilnie myślę, że jadę do Nowej Zelandii (właśnie byłam kolejny raz pod urokiem Władcy Pierścieni) a on na to, że w Polsce też są piękne miejsca. hehehe No tak oczywiście, dopiero potem doczytałam gdzieś u niego, że nie można chcieć zbyt wiele.
Już wcześniej gdzieś to słyszałam. Ok, tylko po co mówić, że wystarczy chcieć.
Ja chyba nie zrozumiałam się z tym panem, bo oczywiście wierzę w to, że intencja jest najważniejsza, tylko kiedy się uda coś osiągnąć jest tajemnicą i dotyczy tylko nas. 
Pewnie nie zdążył mi o tym powiedzieć po prostu hehe

I właśnie wspomnienie warsztatów uświadomiło mi, że tak jest w życiu. Dzieją się rzeczy zaskakujące. Można wynieść dużo korzyści a można się wyniszczyć. I to rzeczywiście zależy od nas.

Tak mi się zdarzyło, że padłam na deski i musiałam, jak dziecko, nauczyć się siadać, stawać, chodzić.
A ponieważ dużo przyzwyczajeń się zresetowało w mojej pamięci, zaczęłam naukę od początku.
Przede wszystkim naukę o sobie. I to jest najcenniejsze.
Uczę się być pożytecznym dla siebie by być szczęśliwym.
Do tej pory, jak sądzę, byłam pożyteczna, żeby inni mogli być szczęśliwi (przynajmniej niektórzy)
To też cieszyło ale teraz cieszy jeszcze bardziej.
Taka mała zmiana a jak odmienia życie.
Mądrzy ludzie mówią, że to podstawa, że to początek .....
Jak się jest otwartym to we wszystkim się znajdzie sens i radość. 

I tak pomocnym w przemianie jest praktyka.
Są różne szkoły: nie robić nic ale być otwartym, medytacja (dla mnie coś wspaniałego), modlitwa, siłownia, nauka, czytanie, robienie na drutach itp ale być otwartym to znajdzie się mądrość, sens.
Na mnie największe wrażenie zrobiło (kiedy jeszcze zdrowa byłam) zrobienie 100 donju. Po tym naprawdę świat jest piękniejszy, ja szczęśliwsza, osoba stojąca obok bardziej sympatyczna... :-D

piątek, 8 stycznia 2016

Szydełkowanie

      Zachwycając się robótkami na szydełku przypomniało mi się, że mam i ja kilka osiągnięć w tym temacie. W zeszłym roku zrobiłam ozdoby na bombki. Powiesiłam je i w tym oku tylko w ogóle nie pomyślałam, że to szydełkowe dzieło. Nie wiem jak mi się to udało wydziergć ale jestem pewna, że jak popróbuję to się znowu poszczęści. I fajnie, bo bardzo mi się takie podobają i daje taka umiejętność dużo możliwości na przyszłość.
Bardzo się namęczyłam z nimi ale dziś już na pewno będzie szybciej. Jedna nie w dwa dni tylko w jeden ! ? hehe




Dałam kilka takich bombek w prezencie. Pamiętam, że bardzo się podobały. Mam nadzieję, że nie tylko dlatego, że to prezent od osoby, którą lubią. A jeśli nawet to też bardzo się cieszę :-D

środa, 6 stycznia 2016

Dobrotliwość :-)

Mała Miki dała mi taki obrazek przed wyjazdem do domu na Sardynię. To ja z Misią na spacerze.
kap kap, tęsknię za Nią. Bardzo się zżyłyśmy kiedy mieszkała w Warszawie.
 


Wczoraj zrobiłam przykrość osobie, którą bardzo lubię i dużo Jej zawdzięczam. W nocy dopadły mnie wyrzuty sumienia.
Słyzałam powiedzenie, że złośliwość to oznaka inteligencji i w związku z tym się tą zdolnością chełpiłam.
Wreszcie zrozumiałam, że taka inteligencja to nie jest mądrość, nie ma się czym chwalić.

Dużo bym o tym napisała jeszcze ale wstydzę się. Może kiedyś.

Przepraszam jeśli kogoś uraziłam.

Aha, takiego poczucia humoru nie mam po tacie. Mój tata jest dobrotliwy. Przez to, że dla siebie jest pobłażliwy, dla swoich ułomności to jest wyrozumiały dla wszystkich. Pewnie dlatego da się lubić mimo wszystko hehe Przeze mnie to nawet bardzo, bardzo.
A właśnie, przypomniało mi się, że już z nim normalnie. Tzn. bierze leki, dzwonił wczoraj dopytać czy odetkałam zapchaną rurę, przyjdzie jutro pogadać i na pewno zatroszczy się o mnie po staremu.
Pewnie miał chwilę słabości, poszalał ze szczęścia, że lepiej Mu się zaczęło wieść. Pierwszy raz od bardzo dawna  ma na jedzenie, na leki, na .... samochód  hehe



wtorek, 5 stycznia 2016

Sikorka

Strasznie u mnie zimno. Bardzo boli mnie lewa strona. Płakać się chce.
Nagle patrzę sikorka sobie siedzi na skrzynce do kwiatów. Siadają często w tym miejscu bo sypię ziarno do karmnika i słoninkę powiesiłam ale zawsze tak się szybko przemieszają, że trudno zrobić zdjęcie. A dziś ptaszek sobie przysiadł spokojnie, jakby pozował i pozwolił nacieszyć oczy.
Mam wrażenie, że coś by powiedział i to coś miłego.
Może tak zahipnotyzowała słoninka z boczku pieczonego hehe
Już trochę weselej







poniedziałek, 4 stycznia 2016

Mróz

W taki mróz zrobiłyśmy sobie z koleżanką spacer Nowym Światem i Krakowskim Przedmieściem do Sceny Współczesnej na Starym Mieście. Weszłyśmy się ogrzać i nacieszyć oczy do kilku Kościołów.
Dzień stał się niezwykły!
Nie przypuszczałam, że przyjdzie taki moment, że będę się cieszyć, że jestem.    


Przypomniało mi się jak doszłam do takiego stanu ducha.
Z osoby u kresu wytrzymałości, w rozpaczy jakimś cudem postanowiłam żyć dalej i to w szczęściu.
Dzięki psychologowi wypłakałam wszystko co mocno bolało, dała nadzieję, że znajdę sposób na swoje życie, upewniała, że to co robię, myślę ma sens. Nie raz się pytałam, czy nie za długo przeżywam nieszczęścia które mnie spotkały i pozwalała płakać spokojnie dalej. Zapewniała, że kto szuka to znajdzie sposób na życie najlepszy dla niego. I znalazłam wspaniałego nauczyciela, który bardzo pasuje do mojego ducha, charakteru, poglądu na to co można a co nie robić, co dobre i co pożyteczne a co nie  nie tylko na ziemi ale i poza nią.
Kiedy już znudziłam się byciem nieszczęśliwą, postanowiłam sobie pisać wszystko co chodź trochę ucieszyło, co się udało, co się powiodło. Najpierw, pamiętam jak dziś, na jakąś jedną miłą rzecz dziennie zwróciłam uwagę. Przez długi czas, na siłę jakby znajdowałam jedną, dwie pozytywne sytuacje. Gdybym sobie nie spisywała to bym pewnie zapomniała, że w ogóle były.
Aż w końcu przestałam pisać bo było dobrych chwil tak dużo, że nie było sensu i czasu na to.
Dzięki temu mam do dziś taką umiejętność postrzegania przydarzających się sytuacji, że we wszystkim znajdę szczęśliwy zbieg okoliczności, cud, konsekwencje tego co wcześniej zrobiłam. W tym co się powidło też znajduję sens, pożytek, konieczność, żeby coś zrozumieć.
Wczoraj był miły dzień, z koleżanką poszłyśmy do teatru i przedstawienie nas bardzo korzystnie zaskoczyło, uśmiałyśmy się do łez i to z krwawej, tragicznej twórczości  Szekspira.
Wesołe wracałyśmy do domu prędziutko bo mróz szczypał straszny i patrzymy do przystanku dojeżdża tramwaj więc przymierzamy się, żeby na niego zdążyć ale widoki marne bo skrzyżowanie duże trzeba przejść. I nagle zmieniają się jedne światła, zdążyłam przejść, tramwaj zaczekał i zdążyłyśmy przejść przez drugie światła. Zapakowałyśmy się do tramwaju i koleżanka patrzy, że na następny tramwaj trzeba by czekać 5 minut. Ja się tak strasznie ucieszyłam, że nie stoimy na mrozie, że wręcz uznałam, że to cud, że dotarłyśmy do tramwaju mimo świateł i moich słabych zdolności ruchowych.
Nabyłam zdolności cieszenia się nie tylko z tego, że coś idzie zgodnie z moimi oczekiwaniami ale odnajdywania powodów do radości w zwykłych sytuacjach albo pozytywów w niemiłych zdarzeniach. To ostatnie to nie jest proste i szybkie ale udaje się. :-D
Dzięki temu widzę sens w tym co mi się przydarzyło, pożytek jaki przynoszę i potrzebę, żeby żyć.
Najwyraźniej jestem tu potrzebna, teraz już to wiem a nie tylko mam taką nadzieję. Ale jaja, kto by to  przypuszczał