Dzisiaj było gorąco w Warszawie :-)
W Warszawie, zaświeciło słońce, jest ciepło i ..... chce się coś robić w końcu. Jak jest pochmurno i wilgotno to najchętniej bym nie wychodziła spod koca, ale wiem, że trzeba się ruszać, żeby na wiosnę móc wyjść z domu. Przecież nie mogę zaprzepaścić takiego skarbu jak chodzenie, hehe
Jesienne liście na drzewach w takiej ilości zrobiły się w ciągu mniej więcej 2 dni. Pewnie ocieplenie tak podziałało :-)
Czas dyniowy się zaczął. Dynia jest bardzo zdrowa. Trzeba jeść jak najwięcej. Ponieważ już wciągnęłam się w racjonalne odżywianie postanowiłam zrobić dynię pieczoną. (Nie piszę dieta, bo to się źle kojarzy. Dieta jest często rozumiana jako odmawianie sobie jedzenia, zażywanie jakiś suplementów diety, czy też odżywek (często wręcz szkodliwych na inne organy) a nawet leków, W dodatku za takie diety, firmy biorą ciężkie pieniądze.
Moja pani dietetyk wyznacza oczywiście co mogę jeść i w jakiej ilości, ale jest to racjonalna ocena co przyniesie korzyść dla zdrowia kobiety w moim wieku, z niewielkim wysiłkiem fizycznym.
Mogę czasem zjeść pizzę, ciasto, które babcia upiecze (z prawdziwym cukrem, z prawdziwymi jajami a nie chemicznymi dodatkami)
Co prawda ostatnio skusiłam się na boczek i to pani odradziła zupełnie.
Najlepsze dla mnie, ale i dla wszystkim jest spożywanie warzyw w dużej ilości. Poszukałam przepisów w internecie i zrobiłam jak umiałam, dodałam zioła i odrobinę oliwy z oliwek. Przepis Okrasy.
Upieczona dynia nie wyglądała tak apetycznie jak na zdjęciach, ale pachniało w całym domu pięknie.
Domownicy się jakoś szczególnie nie zachwycili, mówili po prostu, że dobre, zjedli po kawałeczku. Za to ja, zawartość naczynia pożarłam na dwa razy, tak mi smakowało :-) Na obiad i kolację.
Ale najwięcej wartości ma podobno świeży sok z dyni :-)
Zakwitła nareszcie pelargonia różowa. przypomniała mi, że mimo wszystko miałam udany tydzień.
Jednak w weekend wydarzyło się coś bardzo przykrego.
Na szczęście wyjęczałam się dzieciom, siostrze i dobrej znajomej. Nauczona już, że najlepsze rozwiązania sama znajduję w głowę, mimo wszystko nagadałam ludziom co mi się przytrafiło. Nie ulżyło mi, ale każda osoba powiedziała, co zrobić, a ja z tego wyciągnęłam pomysły dla siebie. I już wiem, że najpierw zrobię to, potem tamto, aż się naprawi a jak nie to będzie znaczyło, że tak ma być i trzeba czekać na pożytek z tego płynący.
Na pewno już zyskałam duże wsparcie. I jutro przez cały dzień będzie ze mną serdeczna osoba i pójdziemy na spacer. Super,:-D
Przypomniało mi się, jak kiedyś, parę razy usłyszałam, że nie mogę się użalać nad sobą. Zakwalifikowanie mojego cierpienia do użalania się nad sobą, wzmagało moje cierpienie i utwierdzało w naukach nauczyciela BON, że trzeba być dla siebie najlepszym przyjacielem, sobie pozwolić na żal, na strach, a innych ludzi tym nie obarczać, to może ich przytłaczać, bo mają swoje problemy albo zniesmaczać bo nie umieją współczuć.
Ale już jestem w takim stanie, że trochę zrozumiałam, co to znaczy użalać się nad sobą.
Jedna taka osoba z upodobaniem chce się być chora ( wszystkich uprzedza o chorobie) bo dzięki temu może wykorzystywać innych. Pozwalać sobie na pobłażanie dla swoich uzależnień, przyzwyczajeń. Byłam świadkiem jak ktoś ukrywał dobre wyniki badań. Wydało się to zupełnie przypadkiem. Ktoś niechcący się wygadał. Oczywiście nie wprost, ale to co powiedział właśnie o tym świadczyło, hehe
W moim przypadku, jak to teraz oceniam, przyczyną rozklejenia zupełnego, była bezsilność. Nie miałam siły, byłam zdana na innych i to mnie jeszcze bardziej dołowało. Wszystko wskazywało na to, że tak już zostanie. Dzieci dla których jestem ważna, pójdą w świat i co ja zrobię z samotnością.
Nie nazwałabym tego użalaniem się nad sobą.
Straszne, nie widzieć sensu i nie próbować zmienić tego co jest krzywdzące dla nas. A jeszcze gorzej nie móc już nic zmienić i pogodzić się tym.
Na ogół ludzie w ogóle nie biorą tego pod uwagę.
W obu przypadkach myślę, że szkoda takiego człowieka i można życzyć, żeby znalazł iskierkę, bo będzie wówczas szczęśliwy. Po co krytykować, to nie pomaga.
Bardzo celnie ujął ludzkie zachowania mój ulubiony Terry Pratchett w Kosiarzu:
" Zadziwiające, ilu przyjaciół może zyskać człowiek, kiedy sobie z czymś nie radzi. Pod warunkiem, że nie radzi sobie tak bardzo, żeby było to śmieszne"
Wygląda na to, że za pierwszym razem, było weselej, bo moja depresja przyciągała przyjaznych ludzi. Za drugim razem, już było tak strasznie, że zrobiło się pusto dookoła.
Teraz już wiem, że musiałam mieć przestrzeń, żeby dotarły do mnie wartościowe rzeczy.
Musiałam przeżyć bezradność, żeby kroczek po kroczku odkrywać cuda i nauczyć się otwierać serce i umysł .
Jak to nigdy nie wiadomo co się może przydać, hehe
Ciekawe jaki będzie pożytek z ostatnich przeciwności? Na razie nie jest mi do śmiechu, oj