Jakiś czas temu duży smutek mnie dopadł i bardzo potrzebowałam wsparcia, akceptacji, współczucia więc ludzie dookoła starali się jakoś mi pomóc. Słyszałam między innymi: co się przejmujesz co inni mówią, co cię obchodzi co inni robią, nie można się porównywać itp. Antidotum na niepowodzenia, słyszałam, jest kochanie siebie. Ma to gwarantować, że wszyscy inni będą też nas kochać :-D, ludzie będą sprzyjać i będą się pojawiać sami nam przychylni.
Co ja o tym sądzę to już kiedyś napisałam, ale tak mnie to stwierdzenie mocno poruszyło, że co jakiś czas o tym myślę. I od paru dni znowu mnie męczy więc starym zwyczajem muszę skonkretyzować opinię o tym. Po prostu muszę, inaczej się uduszę ;-)
Zabolało mnie stwierdzenie: co cię obchodzi co mówią, robią inni. Nic na to nie mogłam poradzić, że jakoś obchodziło. Człowiek czuje, myśli, rozumie nie zawsze to co mądre, rozsądne i nie przysparza bólu. Od samego mówienia, że nie wolno, nie trzeba, nie chce się odmienić w głowie.
A jeszcze gorzej, chyba, udawać, że się tak umie zrobić. Parę razy mi się zdarzyło, że teoretycznie to sprawa jest prosta, oczywista, ale w życiu postępuje się inaczej, wręcz przeciwnie, jakby się nie widziało podobieństwa między doradzaniem a robieniem czegoś we własnej sprawie. Pułapek jest mnóstwo a wiem, że jedynym lekarstwem jest świadomość. Już niejednokrotnie się przekonałam, że zdanie sobie sprawy co się dzieje ze mną, co ja tak naprawdę robię mnie wyzwoliło z cierpienia. Pewnie zamiast w ludziach szukać odpowiedzi i ratunku trzeba było od razu poszukać u siebie w duszy.
Ale moje doświadczenia wskazują, że kochanie siebie to nie jest zbyteczna sprawa. Po tylu trudnych, przykrych przejściach, okazało się, że jest to podstawa do szczęśliwego życia. Pokochać siebie trzeba, żeby móc współczuć ludziom i im pomagać i z tego czerpać radochę.
Tak to widzę dziś.
Najbardziej znaczące dla mnie osoby bagatelizowały a nawet nie ceniły mnie, tego co robię za bardzo, więc automatycznie i ja nie uważałam siebie za wartościową osobę. Ot po prostu żyłam sobie w przeświadczeniu, że na ogół wszyscy są lepsi, od czasu do czasu ubolewając nad tym.
Teraz robię to co robiłam. Tylko mam do tego inne nastawienie. Uważam, że to dużo i cieszę się, że tyle mogę. Dla sprostowania: nie robię nic więcej niż kiedyś, a nawet dużo mniej ale za to radość z życia jest o niebo większa niż kiedyś.
Podsumowując:
Nie zadaję się z tymi co mnie tłamszą
Nie boję się samotności - w Cieplicach się zahartowałam :-D
Nie boję się porażki - bardzo poważną odchorowałam już i dobrze, że miałam takie doświadczenie
Nie cierpię strasznie, że ktoś mnie nie lubi, hehehe no wesoło mi nie jest ale to normalne.
Parę razy pokazałam rogi - nie zamierzam tego robić, tylko świadomość, że jestem odważna, uspokoiła mnie jeszcze bardziej. Właściwie to dopiero teraz jestem spokojna bo już nie patrzę z pozycji przestraszonego zwierzątka, które zdane jest na litość tylko z pozycji osoby, która może bardzo dużo ale nie robi bo szkoda jej ludzi, współczuje tym co się denerwują, którym coś nie wychodzi albo po prostu tak naprawdę nie są szczęśliwi, spokojni, spełnieni ale trzyma się od nich z daleka. Uwierzyłam w siebie.
Cieszę się, że komuś się powodzi, że jest radosny i dzieli się tym co ma z innymi. Nie krzywdzi nikogo w pogoni za realizacją swoich zachcianek.
Myślę, że jeśli ktoś spocznie na kochaniu siebie to doprowadzi to do wielkiego nieszczęścia, do ignorancji, do egoizmu,
Sądzę, że prędzej czy później do rozpaczy.
Ale na tym to ja się nie znam tylko tak słyszałam.
Ja na szczęście, patrzę sobie, czego wszystkim życzę, jak pięknie pelargonie zakwitły.... :-D
Jedna dalia albo cynia (?) puściła kwiatuszka
Tu kwiatuszki puszcza pelargonia,którą koty podgryzały
Jeden bratek mi się ostał i się trzyma dzielnie
Mięta robi z kwiatek ozdobny bo strasznie ładna i nie pozwalam jej jeść
Podobną fuchę ma bazylia :-D
Oregano
Ale co z tym dalej to nie wiem?!
Kiedy tak sobie patrzę na pojedyncze kwiatuszki, listeczki, krzaczki to jestem zachwycona i myślę sobie jak pięknie, ale jak popatrzę na cały balkon to widzę, że taki bałagan trochę i nie wszystko jest ładne.
Pomyślałam sobie, że to tak jak w życiu, hehe zależy jak się na to spojrzy.
Tylko podobno cenne jest wiedzieć jak się patrzy....
Może wystarczy po prostu się lubić?
Mój ulubiony mnich buddyjski powiedział, że chętnie bywa na odosobnieniu kilka dni. Sprawia mu ogromną przyjemność przebywanie ze sobą bo on siebie po prostu lubi, hehe
Od jakiegoś czasu mogę już siedzieć w ciszy. Kiedyś musiał być włączony telewizor lub muzyka bo chyba bałam się swoich myśli. Zagłuszałam swój smutek ile się dało a on i tak wyłaził gdy tylko nadarzyła się okazja. Smutek trzeba wysmucić, podjąć decyzję co dalej zrobić z tym co jest a potem powolutku szukać radości..
Tzn ja tak miałam, tak się nauczyłam :-D
choć generalnie jestem odbierana jako
OdpowiedzUsuńtowarzyskie stworzenie - ogromnie sobie
cenię chwile odosobnienia - znam siebie,
więc nie muszę się martwić, że się znudzę :)
w domu lubię ciszę - nie mamy od lat tv, więc
nie brzęczy mi w tle ani serial ani reklama -
bardziej słucham niż mówię - choć do milczków
nie należę :D
tak jak piszesz - smutek trzeba wysmucić, a swą
radość - mocno przeżyć, nie żałować serca i czasu!
niestety - nie widzę tej zależności - kochaj siebie,
inni zauważą, jaka jesteś harmonijnie piękna w/w i
tym samym odpłacą - nie widzę też zależności - bądź
dobrym, a dobro wróci jak bumerang ze zdwojoną siłą -
nie dostrzegam tej zależności - ale i tak - próbuję :)
tak się cieszę,że i ja zaczynam cenić ciszę. Widzę w tym oznakę ozdrowienia :-D
Usuńwidzę, że mamy podobny pogląd na temat zależności kochania siebie hehe napisałam kiedyś posta na ten temat ale byłam wtedy zła, teraz już myślę o tym, a właściwie co myślą, że to załatwia wszystko, pobłażliwie
w kwestii wracania dobra, hehe,to, jestem przykładem na to, że tak jest, hehe, dostałam drugie lepsze życie, tylko wyobrażenie co dla mnie dobre bardzo się zmieniło i chyba w tym tkwi sedno. Chcemy czegoś, uważamy, że to dobre będzie dla nas a okazuje się to pociągnęło za sobą kolejne uwikłania. Tzn ja tak mam i nadziwić się nie mogę, że dałam się tak opętać. :-D
Lubie przebywać sama ze sobą i często to robię nie cierpiąc z tego powodu :) nie wiem czy to już znaczy, że lubię siebie :)
OdpowiedzUsuńJestem zdania, że to co robimy dobrego zawsze lub złego zawsze w jakiejś formie do nas wraca z procentem :)
No pewnie, że to oznaka, że lubisz siebie. Mówisz, że z procentem wraca? no muszę policzyć, hehe
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńPoruszyłaś wiele tematów naraz :) Każdy człowiek chciałby aby wokół niego panowało ,,dobro" ale dla każdego człowieka to słowo często znaczy co innego i w tym problem :) Buziaki, Kochana moja, ja się duchowo nastrajam na randkę z maszyną do szycia i widzę, że ciągle mi nie po drodze :D
OdpowiedzUsuńŚciskam Cię bardzo bardzo serdecznie i raz jeszcze napiszę, bardzo się cieszę, że mogłam Cię poznać, a los może i nawet kiedyś pozwoli nam się spotkać w realu, bo jesteśmy od siebie niedaleko :) Ale to przyszłość...
jak tam randka wypadła? hehe Super, że jeszcze pogadamy o tym. Pojawiły się nowe spostrzeżenia, całkiem dla mnie odkrywcze :-D
UsuńOdrzucam myśli szycia... dzisiaj zajęta byłam zbieraniem siana, może jutro?
UsuńZgadzam się z Agatka:-)
OdpowiedzUsuńJeszcze o tym popiszemy,może dołączysz? :-)
UsuńWidać, że znalazłaś drogę do samej siebie, a to najlepsza droga do szczęścia. Bez akceptacji siebie nie ma akceptacji świata.
OdpowiedzUsuńaaa, to o to chodziło z tą akceptacją siebie !
Usuń